Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Kartkówkoza i sprawdzianoza opanowały polską szkołę

Nie można uczniów zalewać pracami. Obowiązują limity. Nie można uczniów zalewać pracami. Obowiązują limity. Robert Robaszewski / Agencja Gazeta
Uczniowie muszą mieć tyle stopni cząstkowych, aby można było w każdej chwili wystawić ocenę końcoworoczną. Jest wrzesień, a już zapracowali na swoje świadectwa.

Rodzice domagają się, aby nauczyciele wpisywali do dziennika zapowiedziane sprawdziany i kartkówki. Bez skutku. Proszą więc dyrektora o pomoc. Dyrektor nakazuje nauczycielom spełnić tę prośbę. Ma być czarno na białym, ile klasa ma kartkówek i sprawdzianów. Rodzice mogą iść nawet do biskupa, a to nic nie da. Gdyby nauczyciele wpisywali zapowiedziane prace do dziennika, cały byłby czerwony. Tak system sygnalizuje, że wpis jest niezgodny ze statutem. Nie można uczniów zalewać pracami. Obowiązują limity. Nauczyciele mają jednak w nosie statut, w nosie mają limity, w nosie błagania rodziców, w nosie prośby wychowawców i w nosie rozkazy dyrekcji. Uczniowie będą mieć tyle sprawdzianów, ile się da i ile się nie da, a wszystko dlatego, że za chwilę skończy się prawdziwe nauczanie, a zacznie fikcja zdalnej nauki. A może nawet coś znacznie gorszego: cały system nauczania i uczenia się padnie.

Od groma sprawdzianów

Aby poznać skalę zjawiska, wystarczy policzyć oceny. Na początku października dyrektor robi kontrolę systematyczności oceniania. Zwykle wychodzi mu, że połowa uczniów nie ma ani jednej oceny z żadnego przedmiotu, ten i ów ma ocenę z jednego czy dwóch przedmiotów, a tylko nieliczni coś więcej. Dyrektor upomina więc nauczycieli, aby zaczęli wstawiać oceny. Najczęściej nic to nie daje. Przez cały wrzesień i październik stopnie kapią jak krew z nosa. Sypną się dopiero w listopadzie, a w wielu szkołach dopiero w grudniu. Tak było zawsze, ale w tym roku jest inaczej. We wrześniu nieomal każdy uczeń miał oceny ze wszystkich przedmiotów, a z tych najważniejszych, z polskiego, matematyki, języka obcego, nawet po trzy.

Ja też co roku dostawałem od dyrekcji upomnienie, iż nie stawiam ocen, a przecież systematyczność jest najważniejsza. W tym roku tak ruszyłem z kopyta, że np. w klasie drugiej uczniowie mają po 7 (słownie: siedem) ocen. A za chwilę dojdą dwie kolejne, gdyż mam zaległe prace do sprawdzenia. Wcale nie zwariowałem. Raczej idę z prądem. Większość nauczycieli pracuje podobnie intensywnie. Uczniowie muszą mieć tyle stopni cząstkowych, aby można było w każdej chwili wystawić ocenę końcoworoczną. Cokolwiek będzie się działo w kolejnych dniach, uczniowie już zapracowali na swoje świadectwo. Gdyby w połowie października ogłoszono koniec roku szkolnego, nauczyciele są przygotowani. Możemy wypisywać świadectwa.

Musimy mieć dziennik pełen ocen

Kiedy byłem uczniem, jeden z moich nauczycieli też robił kartkówkę za kartkówką oraz sprawdzian za sprawdzianem. Po dwóch tygodniach mieliśmy z jego przedmiotu więcej ocen niż ze wszystkich pozostałych. A po miesiącu zaczęliśmy podejrzewać, iż nasz belfer chce pobić rekord Guinnessa. Tyle ocen już we wrześniu? Przyczyna okazała się inna. W październiku nauczyciel trafił do szpitala, lekcje zaczęły przepadać, potem były zastępstwa z przypadkowymi osobami, które nie znały się na tym przedmiocie. Robiły więc cokolwiek, najczęściej tematy ze swoich przedmiotów. I tak zeszło nam do Bożego Narodzenia. W styczniu nauczyciel w szpitalu wystawił nam oceny na koniec półrocza. Nie musiał się zastanawiać, miał tyle ocen cząstkowych, że wszystko było jasne. A potem umarł, dowiedzieliśmy się, że miał raka.

Dzisiaj nauczyciele dobrze wiedzą, że system oświaty jest chory, w totalnej zapaści i w każdej chwili – czy to z powodu koronawirusa, czy z powodu indolencji władz – może skonać. I co my powiemy dzieciom, gdy system padnie? Powiemy, że nie jesteśmy w stanie wystawić ocen na koniec roku, nie możemy uczniów promować, bo nie spodziewaliśmy się katastrofy? Ależ my się jej spodziewamy każdego dnia, dlatego nie marnujemy ani chwili. Łapiemy oceny jak pszczoła nektar, bo spodziewamy się, że to się zaraz skończy. Żeby przeżyć w tych koszmarnych warunkach, musimy mieć dziennik pełen ocen. Wybaczcie uczniowie, wybaczcie rodzice, że wariujemy z liczbą sprawdzianów. To wyraz troski, nam nie odbiło.

Od 1 października uczę online, gdyż szkoła przeszła na ten system z powodu koronawirusa. Uczę na pewnym luzie, gdyż uczniowie mają mnóstwo ocen, choć nie we wszystkich klasach byłem wystarczająco przezorny. Mimo pewnego luzu uczniowie narzekają, iż jest im ciężko. Osiem godzin przed ekranem codziennie to nie w kij dmuchał. Ja po swoich sześciu, bo tyle mam średnio każdego dnia, cierpię na ból głowy. Kolejnych dwóch już bym nie wytrzymał. A dzieci muszą.

Informują mnie więc, że muszą zastosować specjalną strategię, inaczej nie dadzą rady. Jedni nagrywają lekcje i oglądają je potem we fragmentach w wolnej chwili. Inni proszą o zgodę na uczestniczenie tylko w połowie zajęć, aby mieć dłuższą przerwę między kolejnymi lekcjami. Niektórzy o nic nie pytają, tylko odchodzą od monitora, kiedy chcą, zawieszają udział w lekcji, kiedy czują taką potrzebę.

Podstawa programowa ważniejsza niż dziecko

Władza sprawdza tylko, czy podstawa programowa jest realizowana, dyrekcję interesuje, czy lekcja jest prowadzona w czasie rzeczywistym, czy tematy są wpisane, lista sprawdzona i – uwaga – czy uczniowie mają oceny. Nauczyciele zadbali, aby wszystko było w porządku. Teraz Polska może się nawet zawalić. Choćbyśmy dostali rozkaz natychmiast zejść do podziemia, zrobimy to bez szkody dla dzieci. Wszyscy uczniowie zostaną promowani i dostaną świadectwa, choćby od jutra nie odbyły się żadne lekcje. Nie tylko żadne lekcje w systemie stacjonarnym, ale nawet online.

Przecież praca zdalna wisi na włosku, nauczyciele wykonują ją najczęściej na swoim sprzęcie, dzięki uprzejmości twórców aplikacji i programów, którzy robią prezent polskiej oświacie. Rząd nie przygotował niczego, więc musi się liczyć z tym, że nagle może to nic otrzymać. Gdy nauczyciele zrzucą ze swoich barków ciężar oświaty, bo fizycznie i psychicznie dłużej nie dadzą rady, cała oświata stanie. Gdy ministrem edukacji zostanie Przemysław Czarnek, ten koniec będzie jeszcze bliżej. Już nawet najwięksi optymiści widzą, iż na MEN nie można liczyć. Rząd, powołując takiego człowieka na ministra, dobitnie powiedział nauczycielom, aby na nic nie liczyli. No to sobie radzimy. Wystawiliśmy uczniom mnóstwo ocen i czekamy na koniec oświaty w Polsce. Ten rok będzie zmarnowany. Robimy wszystko, aby dzieci z tego powodu poniosły jak najmniejszą szkodę.

Mam wielki żal do rządu, że nie posłuchał głosu specjalistów, gdy wołali o odchudzenie podstaw programowych. Są potwornie przeładowane, w ogóle się nie nadają do realizowania w systemie pracy online. MEN zmusza nas do udawania, że pracujemy zgodnie z podstawą. A jeśli jakiś nauczyciel nawet próbuje realizować podstawę temat po temacie, to robi to ze szkodą dla dzieci. Musi bowiem udawać, że uczniowie nadążają, rozumieją i odnoszą pożytek z jego pracy. I musi też zmuszać dzieci, aby udawały, że rozumieją, nadążają i ma to jakiś sens. Tymczasem tak prowadzona nauka, gdzie podstawa jest ważniejsza niż dziecko, nie ma żadnego sensu.

Pokolenie, które znienawidzi naukę

To absurd, którego nie powstydziłby się Gombrowiczowski prof. Bladaczka. Cała nauka sprowadza się obecnie do wbijania uczniom do głowy, że uczymy się rzeczy wielkich i wszyscy to kochają. Ani to wielkie, ani nikt tego nie kocha. Wychowujemy pokolenie, które będzie nienawidziło uczenia się.

W czasach, gdy totalnie zmienia się świat, gdy upadają ideały i rodzą się nowe, każemy dzieciom zamykać oczy na rzeczywistość, za to siedzieć z maseczką na twarzy i zakuwać litera po literze całą podstawę programową od A do Z. Anachroniczną jak onuce Mieszka I i przestarzałą niczym skarpety Popiela, którego myszy zjadły. Nie, tego się nie robi najgorszym wrogom, a co dopiero dzieciom. Wstyd, Panie Ministrze, wstyd! Tylko to pozostanie po Panu i po całym rządzie. Wstyd!

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną