Szpital zaimprowizowany w pośpiechu w salach konferencyjnych Stadionu Narodowego został otwarty w ubiegły czwartek. Przyjechał premier Morawiecki, dokonał obchodu pustych łóżek, pochwalił nadzorujących powstanie placówki za imponujący wysiłek organizacyjny i ogłosił jej uruchomienie.
We wtorek na konferencji prasowej, podczas której minister zdrowia Adam Niedzielski oskarżył dyrektorów szpitali o ukrywanie łóżek covidowych i zapowiedział wysłanie do weryfikacji stanu rzeczy wojsko, nadzorujący powstanie szpitala na Narodowym szef kancelarii premiera Michał Dworczyk oznajmił, że pierwsi pacjenci mają zostać przyjęci w piątek. Potem się okazało, że jednak w niedzielę. W środę przywieziono „próbnych” i po raz kolejny zapowiedziano przyjęcie prawdziwych chorych. Kiedy? Na dniach. Ilu? Nie wiadomo.
Czytaj też: Same łóżka i szpitale polowe życia nam nie uratują
Rebus ze szpitalem narodowym
Pogłoski o tym, że Narodowy oferuje lekarzom i pielęgniarkom bajońskie sumy, szybko okazały się nieprawdziwe. – Nie ma obaw, że podkupią mi personel – mówi dyrektor ds. medycznych jednego ze stołecznych szpitali. – Kontraktowi lekarze ganiają z dyżuru na dyżur. Dodatkowego nie wezmą. Mazowieckie placówki nie dostały też nakazu „delegowania” do pracy na Narodowym. – Żaden dyrektor i tak by tego nie zrobił – mówi zarządzający szpitalem powiatowym w regionie. – To samobójstwo. Wszędzie brakuje lekarzy i pielęgniarek.
To, że stadionowy szpital został teoretycznie otwarty, ale faktycznie nie odciąża stołecznych szpitali, wiedzą aż za dobrze lekarze rozpaczliwie poszukujący miejsc dla pacjentów z koronawirusem.