Przez anonimowy donos do Prokuratury Rejonowej w Oleśnicy do Barbary Kowiel, Laury Kwoczały i Rienki Kasperowicz zaczęły przychodzić wezwania na przesłuchanie. Sprawa dotyczy „sprowadzania niebezpieczeństwa dla życia lub zdrowia wielu osób” przez „spowodowanie zagrożenia epidemiologicznego”. Grozi za to kara pozbawienia wolności od sześciu miesięcy do nawet ośmiu lat.
Wszystkie trzy – działaczka Razem, tegoroczna maturzystka i właścicielka kwiaciarni – uczestniczyły w Strajku Kobiet i na różnym etapie protestów inicjowały oleśnickie „spacery”. W 37-tys. mieście na przełomie października i listopada brało w nich udział blisko tysiąc osób. – Ludzie mówili, że to historyczna chwila, bo odkąd żyją, nie widzieli w Oleśnicy takiego poruszenia. Trzy lata temu pod sądami stało kilka osób, a nasz marsz ciągnął się przez kilka ulic – mówi Rienka.
Tak zwane przyjazne zastraszanie
Przy okazji pierwszych protestów 28 i 30 października policja z nimi współpracowała. Funkcjonariusze mówili, że są z nimi. – Telefonicznie ustalałyśmy trasę przemarszów, które zabezpieczano – opowiada 18-letnia Laura Kwoczała. – Kiedy w czasie demonstracji zostałam zaatakowana przez mężczyznę, policja odciągnęła go ode mnie – dodaje Rienka.
Przed szóstym protestem sytuacja się zmieniła. 3 listopada telefon z policji, prośba o spotkanie. Usłyszały, że za poprzednie manifestacje nie spotkają je żadne konsekwencje, ale kolejne nie będą już ochraniane, bo zbyt wielu funkcjonariuszy poszło na