Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Kto nie wierzy w katastrofę klimatyczną?

Demonstracja Extinction Rebellion w Brukseli, październik 2019 r. Demonstracja Extinction Rebellion w Brukseli, październik 2019 r. Nicolas Landemard / Zuma Press / Forum
Gdy brak ludzi o umiarkowanych poglądach, porozumienie jest niemożliwe – mówią dr Gabriela Czarnek, prof. Małgorzata Kossowska i Paulina Szwed z Instytutu Psychologii UJ.

KATARZYNA CZARNECKA: Poglądy polityczne, które ma niemal każdy dorosły człowiek, są dla niego korzystne czy raczej nie?
MAŁGORZATA KOSSOWSKA: Nie wiem, kto odważy się odpowiedzieć na to pytanie. Nie dlatego, że nie wiadomo, w jaki sposób, ale dlatego, że problem jest złożony, i żadna jednoznaczna odpowiedź nie będzie prawdziwa.

Czytaj też: Niedźwiedzie polarne mogą wyginąć do końca wieku

Amerykanie odpowiedzieli tak: wykształconym mieszkańcom USA o poglądach lewicowych nie przeszkadzają w prawidłowym oglądzie rzeczywistości, za to prawicowcom i owszem. Te wnioski były punktem wyjścia do badań, których wyniki przedstawiły panie na początku października w „Nature Climate Change”.
M.K.: Chodziło o stosunek do nadchodzącej katastrofy klimatycznej. Ogólnie można na pani pytanie odpowiedzieć tak: Poglądy polityczne są ważne i funkcjonalne dla człowieka. Po pierwsze, dlatego że dają bardzo wyraźne wskazówki orientacyjne, wyznaczają, co jest dobre, a co jest złe, co należy wybrać, a czego unikać, co popierać, a czego nie popierać. Pozwalają więc uporządkować chaotyczną rzeczywistość i znaleźć w niej swoje miejsce. Po drugie, dają przynależność do wspólnoty. Poczucie, że inni myślą tak samo i że jest ich wielu, jest bardzo ważne. Ale poglądy polityczne mogą także służyć wspólnocie, nie tylko pojedynczemu człowiekowi.

Mogą? Czyli nie muszą?
PAULINA SZWED: Mogą. Poglądy polityczne spajają wspólnotę, wyznaczają cele, koordynują działania. Dla wspólnoty to dobrze. Ale zawsze sprzyjają podziałom, tworzeniu barier między ludźmi, znajdywaniu wrogów. Dlatego że dotykają tego, co najważniejsze dla człowieka: wartości. O wartościach się nie dyskutuje, ich się nie uzgadnia – ich się broni. Problem oczywiście zaczyna się wtedy, kiedy ideologia przenika nasze życie codzienne, kiedy przez jej pryzmat zaczynamy myśleć o tym, co nas otacza, kiedy leży u podstaw naszych codziennych wyborów. Bo te podziały widać wtedy wyraźniej. Trudniej jest żyć w społeczeństwie, w którym ludzie mają opinie niedopuszczające innych punktów widzenia.

Gabriela Czarnek: Wtedy mamy do czynienia z polaryzacją. Poglądy polityczne szkodzą, kiedy „nie ma nic pośrodku”: kiedy brakuje ludzi, których chociaż część poglądów jest umiarkowana. Wtedy dyskusje są bardzo trudne, a porozumienie się – nawet niemożliwe.

MK: A nawet jeśli ma się umiarkowane poglądy, są takie sytuacje – często takie, które nie zależą ani od naszych wyborów, ani od naszych decyzji – w których łatwo się one radykalizują.

Czytaj też: Jak zmiany klimatu wpłyną nasze zdrowie

Na przykład?
M.K.: W naszych badaniach skupiamy się na dwóch aspektach. Pierwszym jest poczucie zagrożenia. Analizujemy więc różne sytuacje, które je wyzwalają i wzmacniają. To np. atakowanie naszych poglądów, uznawanie ich za gorsze, niewłaściwe, błędne. Ale także sytuacje, których nie rozumiemy, w których jesteśmy zagubieni, nad którymi nie panujemy. To np. pandemia.

Drugi czynnik to uczynienie z niektórych spraw przedmiotu sporu politycznego. Jeśli politycy zaczynają toczyć na pewne tematy zażarte dyskusje, to nawet ktoś, kogo poglądy nie miały bezpośredniego wpływu na ocenę tych spraw, nagle nabierają znaczenia. Chcąc nie chcąc, po którejś stronie sporu trzeba się opowiedzieć. O łatwości, z jaką zajmujemy stanowisko w sprawach politycznych, decyduje oczywiście siła i wyrazistość naszych poglądów, a także identyfikacja polityczna.

P.S.: Bardzo ważnym czynnikiem jest także poziom otwartości umysłowej. Osoby, u których jej poziom jest wysoki, mogą mieć całe spektrum różnych poglądów, a co najważniejsze są one zazwyczaj umiarkowane. Struktura poznawcza bardziej zamknięta i dogmatyczna powoduje zaś, że bez względu na treść przekonań, będą one bardziej radykalne i wyraziste. Trudniej też takim osobom przyjąć perspektywę kogoś o odmiennym światopoglądzie czy opinii na temat danej, a zwłaszcza ważnej, sprawy.

Zaskakująca jest konstatacja dotycząca USA: „w przypadku osób o poglądach prawicowych z większym prawdopodobieństwem zaprzeczania zmianom klimatycznym czy roli człowieka w tychże wiąże się wysoki poziom wykształcenia”. Skąd on się bierze?
G.C.: Są różne propozycje odpowiedzi na to pytanie. Jedna z nich jest taka, że wykształcone osoby o poglądach prawicowych w porównaniu do tych mniej wykształconych są lepiej poinformowane jak „prawidłowo” mówić czy myśleć na temat zmian klimatu. Inna, że wykształcenie daje odpowiednie narzędzia poznawcze do tego, żeby dochodzić do konkluzji, które są korzystne dla nich i ich grupy albo że wkładają więcej wysiłku w to, żeby do takich konkluzji dojść. Na razie jednak nie jesteśmy w stanie powiedzieć, dlaczego tak się dzieje. Potrzeba do tego kolejnych badań.

Czytaj też: Jak nasza dieta wpływa na globalne ocieplenie

Polacy są pod rządami PiS podzieleni tak jak Amerykanie, a jednak – to podstawowy wniosek z pań badań – u nas „paradoks wykształconej prawicy” nie występuje. „Osoby bardziej wykształcone są bardziej świadome tego, że człowiek przyczynia się do zmiany klimatu i że konieczne są działania na rzecz powstrzymania tych zmian”, a poglądy polityczne nie mają tu znaczenia. Jesteśmy rozsądniejsi, mądrzejsi?
P.S.: Choć w Stanach kwestia klimatu została ostatecznie upolityczniona na przełomie lat 80. i 90., grunt pod to był szykowany już właściwie od lat 50., od czasów zimnej wojny. Kiedy tam pojawiły się pierwsze ruchy ekologiczne, republikanie postrzegali je jako komunistyczne. Pojawiło się nawet hasło: „Green is new red”. W Polsce dyskusje o środowisku zaczęły się relatywnie niedawno i jeszcze nie nadano im tak silnego znaczenia politycznego.

M.K.: Choć to podzielenie było już widać przy okazji stanowiska polskich władz w sprawie unijnego Zielonego Ładu...

G.C.: ...i sposobu walki z kornikiem w Puszczy Białowieskiej. Nasze inne badania pokazują, że ludzie różnią się nawet oceną tego, co zostało zrobione, tzn. ile wycięto drzew w Puszczy albo jak poważne było zagrożenie, że kornik ją zniszczy.

MK: A więc nie, nie jesteśmy mądrzejsi ani rozsądniejsi. Po prostu kwestie środowiska jeszcze nas tak wyraźnie jak Amerykanów nie podzieliły, choć powyższe przykłady mówią, że niedługo pewnie się to stanie.

Można powiedzieć, że w Polsce polityczne jest to, co akurat politykom pasuje. I nie zważają na to, co mówią naukowcy.
M.K.: Nie tylko w Polsce. Dopóki najważniejsze jest to, co działa w partykularnym interesie polityków, obojętne, co z badań wynika. Jeżeli badania wskazują na co innego niż to, co jest korzystne politycznie, tym gorzej dla badań. Uczą tego dyskusje o klimacie, GMO, szczepieniach, orientacjach seksualnych.

Weźmy inny przykład: badacze procesów społecznych wiedzą wiele na temat łagodzenia konfliktów, zasypywania podziałów, harmonizowania relacji społecznych. Ale czy politycy są tym zainteresowani? No chyba nie, jako że na zamęcie i niepewności, przynajmniej niektórzy, bardzo korzystają. W 2015 r. straszyli społeczeństwo zalewem uchodźców, teraz „ideologią” gender i „ideologią” LGBT. A jakie są tego efekty – wiemy.

Czytaj też: Oto jak niszczymy świat

Jeśli spojrzeć na zmiany klimatyczne w takich kategoriach, to one wydają się znakomitym pretekstem do straszenia ludzi.
M.K.: Ale na razie ta tematyka wojny kulturowej nie przebije. Ludzi bardzo łatwo podzielić. Wystarczy wskazać na inność, odrębność, różność pewnej grupy od reszty. I najłatwiej dokonywać takich zabiegów, odwołując się do czegoś, co wprawdzie nie istnieje (jak „ideologia” gender), ale za to łatwo to powiązać z wartościami, pokazać, że stanowi zagrożenie, że uderza w utrwalone rozumienie świata społecznego.

Warto zauważyć, że zwykle konkretne rozwiązania, np. gospodarcze, nie stanowią już takiej oczywistej i poręcznej linii podziału. Pouczające są badania dotyczące amerykańskich dyskusji na temat elektrowni jądrowych, skomplikowanego procesu przekonywania społeczeństwa, że to jest technologia bezpieczna i przyszłościowa. Sam stosunek do energii jądrowej dzieli, ale konkretne rozwiązania już nie. Na tym przykładzie wyraźnie można zobaczyć, że w momencie kiedy zaczyna się konkretna dyskusja, sprawa przestaje być polityczna, bo to, co konkretne, łatwiej można wymierzyć, skalkulować i poddać weryfikacji.

GC.: Ja jednak mam wrażenie, że klimat będzie obszarem, który nas podzieli przynajmniej z jednego powodu. Nawet jeśli zmiany klimatyczne nie będą dotyczyły nas bezpośrednio, to to, że będziemy np. ograniczać wydobycie węgla czy spożycie mięsa, będzie mogło mieć wpływ na sytuację globalną i kraje szczególnie zagrożone zmianami klimatycznymi. Takie zachowania będą od nas wymagały jednak odejścia od skupienia na sobie, od myślenia „ja i moja grupa jesteśmy najważniejsi”, na rzecz tego, że ważni są wszyscy ludzie na świecie. Czyli wykazania solidarności. Z wielu badań wiemy, że tutaj w grę wchodzą poglądy polityczne: osoby o poglądach lewicowych są bardziej skłonne uważać, że dobro wszystkich istnień jest wartością, a osoby o poglądach prawicowych raczej uznają za wartość lojalność i oddanie najbliższym.

Naukowcy alarmują: Sadźmy lasy!

M.K.: Tymczasem można sobie przypomnieć, jakie było nasze stanowisko w czasie szczytu klimatycznego w 2018 r. Film reklamowy pokazywał Polskę jako raj na ziemi, wynikało z niego, że nawet Duńczycy nie są tak ekologiczni jak my. Czy był to sygnał, że władzom zależy na czystym powietrzu? W tym samym czasie prezydent mówił, że węgiel jest naszym strategicznym surowcem i że mamy zapasy na 200 lat. Dawał więc zapewnienie tym, którzy z węgla żyją, że nic się nie zmieni. Jednocześnie wszyscy zdają sobie sprawę, że Unia Europejska będzie wymuszała pewne rozwiązania w tym zakresie polityki klimatycznej. Dyskusja o klimacie dopiero się zaczyna.

PS.: No właśnie. Wszystko zależy od tego, co nasz rząd będzie chciał zrobić z wymaganiami Unii, które są dosyć jasne np. w kwestii zielonej energii. A jeszcze za rządów PO ustawa o źródłach odnawialnych leżała na półce przez kilka lat. Teraz także się nie spieszymy z ekologicznymi rozwiązaniami. Jeśli władze nie będą chciały realizować ustaleń Unii, to być może potraktują sprawę klimatu instrumentalnie: zideologizują ją, żeby część społeczeństwa nastawić przeciwko, wtedy będą mogły po prostu powiedzieć: sprzeciwiamy się zgodnie z wolą suwerena. Tym bardziej że grunt jest podatny: są już Polacy, którzy mają negatywny stosunek do Unii, więc napięcie też już jest. Kto wie, czy nie utrzymuje się go właśnie po to, żeby w każdej chwili móc w krótkich słowach tę sprawę uruchomić, kiedy zajdzie taka potrzeba.

Czytaj także: Raport na temat zmian klimatycznych. 12 lat do katastrofy

I jak Polak ma się obronić przed taką manipulacją i się nie zradykalizować?
M.K.: Potrzebna jest dobra edukacja – aktualna wiedza na temat zmian klimatycznych, a także sposobów, w jaki różne państwa do tego podchodzą. Ale chyba nawet ważniejsze jest dostarczenie kompetencji w zakresie logiki, rozumowania, wnioskowania, krytycznego myślenia. Ludzie muszą umieć myśleć i być do tego zachęcani. Bardzo ważne jest wzbudzanie ciekawości, docenianie poprawności i rzetelności. Ważne, aby pokazywać sposoby pozyskiwania wiarygodnych informacji i weryfikacji źródeł. Warto także uczyć ostrożności. Jeżeli coś jest zbyt łatwe, zbyt oczywiste, a do tego pojawia się w dyskursie społecznym z niejednoznacznych powodów, popierane przez nie wiadomo kogo – to sygnał, żeby tego nie przyjmować do wiadomości i sprawdzić. To nie lada wyzwania, jakie stoją przed współczesną szkołą.

Czytaj także: Czy globalne ocieplenie da się zatrzymać

P.S.: To ważne zadanie także dla dziennikarzy. Powinni w odpowiedni sposób rozpowszechniać informacje. Dla tak skomplikowanych spraw, jakimi zajmuje się nauka, nie ma prostych rozwiązań, prostych recept i prostych wniosków z badań. Trzeba więc nieupraszczającego i niezakłamującego przekazu, czyli współpracy między tymi, którzy produkują wyniki naukowe, a tymi, którzy o nich informują. Tęsknię także za praktyką, którą stosują już tylko niektóre media: oddzielaniem opinii od faktów. Dziś bardzo często prezentuje się wiadomości w takiej zmyślnej papce, że trudno odróżnić, co jest czym.

Kolejna sprawa to zwykła troska o bliskich, zwłaszcza tych niewyedukowanych cyfrowo, myślę tu głównie o pokoleniu naszych rodziców czy dziadków, ale także o dzieciach. Najwięcej danych można dziś znaleźć w internecie, uczmy więc siebie nawzajem, skąd czerpać wiarygodne informacje, a co nawet ważniejsze – jak weryfikować ich źródła. Wydaje się to bardzo istotne w czasach, w których jesteśmy zalewani ogromem tzw. fake newsów.

G.C.: Podsumowując: warto trenować w sobie zdrowy sceptycyzm. Podkreślam: chodzi o zdrowy sceptycyzm, a nie denializm. Różnica polega na tym, że w pierwszym przypadku człowiek rozważa argumenty, w drugim zwyczajnie odrzuca naukowe informacje. A wtedy łatwo wierzyć w każdą bzdurę: że klimat na Ziemi jest niezmienny, szczepionki zabijają, ziemia jest płaska, a koronawirus nie istnieje.

Czytaj też: Zielona zmiana u bram. Młodym trzeba oddać część władzy

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną