„Baby są jakieś inne” – tytuł filmu Marka Koterskiego nabrał w ostatnich tygodniach wielu nowych znaczeń. Tamta po Koterskiemu gorzka komedia zogniskowana była na męskiej nieporadności w zrozumieniu partnerek, prowadzącej do konstatacji, że różnice między kobietami i mężczyznami są głębokie, odwieczne i niepojęte dla prostej i szczerej męskiej umysłowości. Dziś – po zdeterminowanych i twardych protestach – dobitnie widać, że „baby są inne” nie tylko od tego, co sądzi o nich bodaj większość chłopów, ale nawet od tego, co same przez wieki o swej tożsamości mniemały.
Padają kolejne stereotypy i autostereotypy. Ani to słabsza płeć, ani taka znowu bez wyjątku piękna, ani przeciwna – w odniesieniu do męskiej – w sensie psychicznym, intelektualnym i emocjonalnym. Wypowiedzi wielu – by tak rzec – panów publicznych, którzy nie wahają się komentować żadnych zjawisk społecznych, brzmią, przepraszam, zazwyczaj durnowato. I wtedy, kiedy – patrząc z politycznego prawa – obrażają demonstrantki, widząc „przewagę typu agresywnych kurewek” (Rafał Ziemkiewicz). I gdy – ze zgoła odmiennej pozycji ideowej – nieudolnie starają się rozeźlonym kobietom przymilić, bajdurząc o „naszych drogich paniach”, co to wszechstronnie osładzają życie (marszałek Tomasz Grodzki).
Te reakcje pokazują, jak twardo w polskim społeczeństwie utrzymują się fałszywe przekonania, kim jest, a raczej kim być powinna kobieta. Czasami ma się wrażenie, że życie społeczne biegnie po swojemu, a percepcja fundamentalnych zmian, które w nim zachodzą, podąża zupełnie inną drogą. Kobiety rządzą, sądzą, zdobywają Noble (wcale nie rezygnując przy tym z rodzenia i wychowywania dzieci), a owa percepcja je wtłacza w dawno zdezaktualizowane (także przez współczesną psychologię) schematy.