Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Koniec ferii, wraca szkoła. Mam jedną radę dla rodziców

Niejeden rodzic żałuje, że wybrał opcję wykonania pracy za kilkulatka. Wtedy tak było łatwiej, teraz niestety jest trudniej. Niejeden rodzic żałuje, że wybrał opcję wykonania pracy za kilkulatka. Wtedy tak było łatwiej, teraz niestety jest trudniej. Joshua Hoehne / Unsplash
Kończą się ferie dla dziecka, ale też dla matki albo ojca. Wracają lekcje online, wspólne pisanie sprawdzianów, podpowiadanie. Cała ta cholerna nauka, której rodzic nienawidzi.

Prawie miesiąc rodzice byli wolni od szkoły. Od 23 grudnia do 17 stycznia nauczanie online stanęło. Rodzice nie musieli pilnować, aby dzieci pamiętały o lekcjach. Nie musieli siedzieć z potomstwem przed komputerami i pomagać. Było trochę wolnego, ale się skończyło. Teraz wszyscy wracają do nauki. Większość rodziców nie chce.

Syndrom strachu przed powrotem do nauki znany jest uczniom oraz nauczycielom. Obie grupy potrafią sobie radzić z napięciem, gdyż to dla nich nie nowina. Wystarczy popatrzeć na swoje dziecko tuż przed końcem ferii, aby zobaczyć, co się dzieje. Całonocne granie na komputerze, najbardziej szalone spotkania z rówieśnikami, opryskliwe traktowanie rodziców. Nauczyciele zachowują się równie niepokojąco. Wczoraj zjadłem naraz dwie czekolady i trochę mi ulżyło. Dzisiaj zrobiłem zakupy przez internet i też czuję się lepiej. Jutro zamówię pizzę, może to coś da. Dlaczego ferie trwają tak krótko?

Rodzice nie znają tego napięcia, więc nie potrafią sobie z nim radzić. Niektórym tak rośnie poziom agresji, że stają się niebezpieczni dla otoczenia. Wielu wyżywa się na nauczycielach, jakby to oni podejmowali decyzję o kontynuowaniu nauczania w formie zdalnej. Uwagi pod adresem nauczycieli są obrzydliwe, chamskie, pisane bez żadnych zahamowań. Widać, jak bardzo cierpią ich autorzy. Tak bardzo nie chcą ponownie uczyć się zdalnie wraz ze swoimi dziećmi, że zamieniają się we wściekłe bestie. Bardzo im współczuję. Gdybym nie był nauczycielem, a tylko rodzicem (mam dziecko w wieku szkolnym), też bym nie radził sobie z frustracją związaną z końcem ferii.

Dziecko nie radzi sobie bez rodzica

Koleżanka prosi, abym pomógł jej córce w pisaniu dysertacji doktorskiej. Matka wie wszystko o doktoracie. Objaśnia mi najdrobniejsze szczegóły badań, wręcz mam wrażenie, że to rodzic się doktoryzuje, a nie dziecko. Słucham z mieszanymi uczuciami. Nie zamierzam wykonać roboty za kogoś, mogę jedynie nauczyć, jak rozwiązać problem, np. z interpunkcją czy stylem, ale nie zamierzam poprawić błędów. Kiedyś musi się człowiek nauczyć tej umiejętności, przy doktoracie to wręcz ostatni dzwonek. Czy jako profesor też będzie popełniać błędy, a matka ratować przed ich skutkami?

Czasem rodzic zastanawia się, jak to się zaczęło. Przychodzi z płaczem ośmiolatek do mamy, bo nie umie napisać krótkiego wypracowania. To tylko pięć prostych zdań, dla mamy łatwizna, natomiast dla dziecka katorga. Podyktowanie tych zdań zajmie pięć minut, a tłumaczenie co najmniej godzinę. Jeśli jednak rodzic zdecyduje się podyktować, wprawdzie zaoszczędzi godzinę, nie będzie też musiał cierpieć z powodu histerii maleństwa, jednak później straci tysiące godzin, bo będzie musiał pomagać aż do doktoratu.

Rodzic wspomagający

Niejeden rodzic żałuje, że wybrał opcję wykonania pracy za kilkulatka. Wtedy tak było łatwiej, teraz niestety jest trudniej. Trzeba wciąż towarzyszyć dziecku przy nauce, kontrolować jego obecność na lekcjach online, a nawet być fizycznie razem z nim, inaczej nici z dobrych wyników, nici z dobrze zdanego egzaminu ósmoklasisty, nici z matury, nici ze studiów i zero nadziei na zrobienie doktoratu. Rodzic musi wspomagać naukę dziecka, inaczej nie będzie wyników. A z wyników trudno zrezygnować. Czy ktoś wyobraża sobie, że własny syn zostanie elektrykiem, a córka szwaczką?

Ci, którzy nie wspomagają dziecka w nauce (czytaj: „nie wykonują jego pracy”), uznawani są za złych rodziców. Dla wielu jest to olbrzymi ciężar, często nie do udźwignięcia, dlatego rodzice nienawidzą szkoły. Często bardziej niż ich dzieci. A jeśli dzieci kochają szkołę, rodzice potrafią im wybić tę miłość z głowy. Nie dziwię się. Gdybym musiał wykonywać cudzą robotę, do tego dzień w dzień przez kilkadziesiąt lat (do doktoratu), też bym nienawidził instytucji, która tę robotę zleca. A przy nauczaniu online tej pracy jest o wiele więcej, podobnie jak niechęci dzieci do jej wykonywania. Dlatego rodzice mają pełne ręce roboty. Na szczęście od czasu do czasu są ferie. Niestety właśnie się skończyły.

Rodzic obecny na lekcji

Szanuję uczniów, którzy proszą o zgodę na obecność dodatkowej osoby na lekcji. Nie zawsze to jest rodzic, ale dość często tak. Nie znoszę natomiast ściemniania, że nikogo więcej nie ma. Prędzej czy później szydło wychodzi z worka. Pytam o coś ucznia, ten odpowiada, ale jakoś niewyraźnie, więc proszę o powtórzenie. Uczeń mówi i nagle krzyczy: „Zamknij się, sam wiem”. To raczej nie do mnie. Innym razem komputer zdradza, co uczennica mówi po cichu: „Tato, proszę cię, wyjdź. Wyjdź, dam sobie radę”. Tata jednak nie ufa, więc zostaje i podpowiada. Trudno się dziwić, ocena córki na koniec półrocza waha się między dwójką a trójką. Czy można zaufać, że wyciągnie się na wyższy stopień, skoro do tej pory sama tego nie robiła?

Dzwonię do przyjaciół, a ci cieszą się, jakbym im przyniósł wiadomość o wygranej w totolotka. Okazuje się, że córka właśnie pisze sprawdzian z języka polskiego. Obydwoje, matka i ojciec, pomagają jak potrafią. Na wyścigi wyszukują odpowiedzi w internecie i z offu – technika ukrycia opanowana do perfekcji – podpowiadają. Jednak nie są polonistami. Szczęśliwie zadzwoniłem w odpowiednim czasie. Czy mógłbym podać ich dziecku odpowiedzi? Dla mnie to przecież drobnostka, na bank będzie piątka. Nie chcesz podać? A to szkoda.

Sprawę bezradności w uczeniu się regulują przepisy. Jeśli uczniowi potrzebny jest pomocnik, należy przedstawić problem dyrektorowi. Rusza wtedy procedura starań o przyznanie nauczyciela wspomagającego. W mojej szkole jest zatrudniony taki pracownik i pomaga uczniom, którzy naprawdę tego potrzebują (dziecko ma orzeczone pewne dysfunkcje). Wtedy dziecku na lekcji – fizycznie bądź zdalnie – towarzyszy nauczyciel. To wielka i bardzo potrzebna pomoc. Uczeń lepiej się rozwija dzięki wsparciu profesjonalisty. Jeśli jednak dziecko nie ma przydzielonego fachowca, to znaczy, że tego nie potrzebuje. Poradzi sobie bez trzymania za rączkę.

A egzaminy tuż-tuż

Obecność rodzica na lekcji, do tego skrycie, działa w dłuższej perspektywie fatalnie. Zamienia dziecko w osobę, która nie potrafi być samodzielna. Znam wielu takich uczniów. Gdy pytają mnie o byle drobnostkę (na lekcji stacjonarnej nie ma rodzica), np. czy dobrze napisali pierwsze zdanie wypracowania, odpowiadam: „Będzie dobrze, jak sam zdecydujesz. Jeśli ja mam zdecydować, będzie źle”. Zdarza się, że 18-latek potrafi podrywać się kilkadziesiąt razy podczas sprawdzianu (nauka stacjonarna), bo chce o coś zapytać (taki ma odruch), a ja go za każdym razem powstrzymuję. To osoby, które utraciły zdolność radzenia sobie z problemami. Zawsze muszą mieć kogoś, kto nad nimi czuwa.

Za kilka miesięcy egzaminy: ósmoklasisty, matura. Za późno na zmianę strategii uczenia się. Rodzic dobrze wie, że źle robi w sprawach nauki dziecka, ale nie ma odwagi tego zmienić. Może zdecyduje się po egzaminie. Tak, jak już Kuba dostanie się do wymarzonego liceum, koniec z uczeniem się razem z nim. A jak Julia pójdzie na studia, nie może liczyć na żadną pomoc mamy. Nie będę przecież towarzyszyć jej na zajęciach z prawa rzymskiego.

Teraz jednak musi być tak, jak jest. Kończą się ferie dla dziecka i kończą się też dla matki albo ojca. A często dla całej rodziny oraz dla przyjaciół, których da się wciągnąć do wspólnej nauki. Wraca uczestniczenie w lekcjach online, wraca wspólne pisanie sprawdzianów, wraca podpowiadanie podczas odpowiedzi ustnych. Wraca cała ta cholerna nauka, której rodzic nienawidzi. Wraca konieczność słuchania tych wstrętnych nauczycieli, którzy nie potrafią uczyć. I wraca wreszcie przymus uczenia się tego, co w życiu jest kompletnie do niczego niepotrzebne. Kończą się ferie i rodzice mają wrażenie, że nie dadzą sobie rady z obowiązkami.

Porada dla rodziców

Dla udręczonych i sfrustrowanych rodziców mam jedną radę. Ale najpierw historia. Otóż na obozie harcerskim pech chciał, że wylosowałem sprzątanie dołu z odchodami. Dzisiaj zajmują się tym wyspecjalizowane firmy, ale wtedy, 30–40 lat temu, sprzątnięcie toalety polowej należało do harcerzy. Dla grupy pechowców, a czuliśmy się naprawdę strasznie, komendant obozu miał dobrą radę. Proszę podejść do tego z humorem. Jeśli potraficie, czeka was niezła frajda. Spróbujcie się zabawić.

Nerwy z nas trochę opadły. Staraliśmy się, jak sugerował komendant, sprzątanie szamba zamienić w imprezę. Cały obóz patrzył, jak bawimy się w wymiatanie łopatami kup z dołu. Nie pamiętam szczegółów, tylko tyle, że to było śmieszne. Potem wzięliśmy długi prysznic, dostaliśmy od komendanta nowe ubrania (stare były do wyrzucenia), torbę prezentów oraz medal. Nie za sprzątanie szamba, gdyż to był nasz wstrętny, bo wstrętny, ale jednak obowiązek. Pochwałę, nagrody i order dostaliśmy za poczucie humoru. Kolega powiedział, że jak za rok znowu wylosuje szambo, to się nawet nie zdenerwuje.

I właśnie to jest moja rada dla rodziców, którzy muszą uczyć się wspólnie z dzieckiem. Wiem, że robota jest gówniana i potwornie stresująca. Tylko poczucie humoru może was uratować. Skończcie z agresją wobec szkoły, przestańcie obrażać nauczycieli. Nie okazujcie, że nienawidzicie uczenia się. Może i nie ma w tej robocie niczego przyjemnego, jednak poczucie humoru i dystans mogą sprawić, że poczujecie się fajnie. A wraz z wami fajnie poczuje się dziecko. Kto wie, może niebawem zaskoczy was prośbą, abyście sobie poszli, bo nauka to przede wszystkim jego sprawa. Żadna praca nie jest gówniana, nauka nigdy taka nie jest. Gówniane może być tylko nasze nastawienie.

Czytaj też: We dnie sypia, a chodzi po nocy

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną