Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Ze strajku w Warszawie na komendę w Legionowie. Relacja zatrzymanej

Anna Morawiec Anna Morawiec Anna S. Kowalska / Polityka
Doświadczenie leżenia twarzą na chodniku, gdy policjant butem na moich plecach dociska mnie do ziemi, przestawia zwrotnicę w głowie. Tak w praktyce wygląda ta słynna sondażowa utrata zaufania do policji.

„Oględzinom poddana została kobieta Anna Morawiec. Kobieta ubrana jest w brązowe buty typu »trapery«, czarno-szare spodnie, czarny podkoszulek, następnie czarno-szary sweter z kapturem, kurtkę czarną z kapturem cienką oraz kurtkę czarną z kapturem grubą, kobieta posiada czarno-szary plecak oraz czarną maseczkę (z czerwoną błyskawicą)”.

Dokument przedstawiła mi do podpisania pracownica komendy w Legionowie, kobieta o dobrotliwym uśmiechu, aż nazbyt łagodna. Wcześniej, rutynowo, poprosiła mnie o rozebranie się do naga, „aby sprawdzić, czy nie chowam pomiędzy pośladkami np. ostrych narzędzi”. Z nagością nie mam problemu (i akurat tego dnia nie chowałam między pośladkami ostrych narzędzi). To raczej ona była sytuacją skrępowana. Za zamkniętymi na klucz drzwiami mówiłam jej, że to, co potrafi na ulicach robić policja, to jest piekło.

Posłuchaj podkastu: Czy policja przestała być państwowa i stała się partyjna?

W kordonie

28 stycznia, w czwartek, przed TK na al. Szucha policja utworzyła kocioł, otaczając grupę protestujących. Można było wyjść pod warunkiem podania swoich danych osobowych. Policji te kordony są, zdaje się, coraz bardziej nie na rękę, bo lud od kilku miesięcy uczy się swoich praw, więc oto sytuacja patowa – bardzo wiele osób danych podawać nie zamierza. W środku kotła trwają więc tańce, festiwalowy nastrój kompromituje uzbrojoną po zęby formację. I tak sobie trwamy.

Jednak im dłużej w środku stolicy trwają tańce Strajku Kobiet i gra muzyka Strajku Kobiet, tym mniej policja z przebiegu swoich czynności wobec Strajku Kobiet jest zadowolona, a przełożeni zwłaszcza. Ale wypuścić z kotła Strajk Kobiet także nie byłoby zbyt rozsądnie, bo jeszcze pójdą protestować dalej, a to przecież byłaby już jakby zgoda na legalny protest – bez przesady, to nie przejdzie, polecą głowy. A już na pewno żadna nie awansuje.

No więc stoją tak wokół tłumu, uzbrojeni po zęby, z gazem w ręce, polując na okazje do rozbicia, zatomizowania zgromadzenia. W tym celu co jakiś czas wyłapują pojedyncze osoby, szybko wynosząc je siłą daleko poza kordon, gdzie później nakłaniać będą je do wylegitymowania się. Często nie udaje im się ta łapanka, bo na tak upolowaną osobę natychmiastowo rzuca się grupa protestujących, by odbić współtowarzysza_kę.

Od listopada uczestniczę w protestach w specyficznym i konkretnym charakterze: postanowiłam być zawsze blisko policji, szeregów, kordonów, krótko mówiąc – na pierwszej linii tarcia, czyli tam, gdzie zazwyczaj dochodzi do agresywnych i nieadekwatnych zachowań policjantów wobec protestujących. Jestem blisko, nagrywam cały czas, czując w większości publikowanych w sieci materiałów deficyt rejestracji policyjnych wybryków w szerszym kontekście oraz brak możliwości zidentyfikowania przekraczających uprawnienia osób, w której to identyfikacji szukam choćby płomyka nadziei.

Nie inaczej było tym razem. Podczas jednego z takich właśnie niecierpliwych policyjnych manewrów zrobiło się bardzo gęsto, tak gęsto jak czasem w autobusach, kiedy prawie nie dotykamy stopami podłoża. Kogoś próbowano wynieść, nie do końca się udawało, przepychanki, krzyki, chaos, w końcu capnięto za frak mnie, która, będąc najbliżej policji, na brzegu zdarzeń, skupiona na kręceniu, byłam dość łatwym łupem. Nikt nie musiał się po mnie wypuszczać do środka tłumu, a zawsze to o jedną mniej.

Klementyna Suchanow: Z głów ludzi nie da się już wymazać zmiany

Na chodniku

Trzech policjantów szybko i z łatwością wynosiło mnie poza kordon. Zaczęłam krzyczeć, drzeć się, żeby dać znać osobom w kotle, że mnie wynoszą. Krzyczałam najgłośniej, jak umiałam. Ale w środku grała muzyka, trąbiły megafony, wzburzony tłum odpychał natarcia policji. Nikt mnie nie słyszał. To uczucie potworne, podobne do wszechogarniającej niemocy i przemocy, jak z koszmarów sennych, w których chcemy uciekać przed mordercą, a nie umiemy dostatecznie szybko przebierać nogami lub gdy we śnie chcemy głośno krzyczeć, a nie ma jak, bo gardło jakieś zamknięte.

Wynoszą mnie z kordonu i wprowadzają za pierwszy winkiel, powalają na ziemię, na brzuch, nogą dociskając moje plecy i kark, moją lewą rękę ktoś cały czas trzyma w górze wykręconą, lewym policzkiem tulę chodnik, widzę swój telefon leżący z metr ode mnie, przyciągam go do siebie. Mówię, że się duszę i że chcę wstać. I że co to, do cholery, miało być.

Po takiej interwencji, w której potraktowano mnie jakbym była niepoczytalną, uzbrojoną w granaty psychopatką, łagodny policjant tonem ulicznego akwizytora proponuje mi opcję wylegitymowania się.

– Po prostu musimy panią wylegitymować, pani pokaże dowód, my tylko spiszemy i pani sobie potem spokojnie wróci do domu.

Im dłużej nie przyjmuję oferty, tym większa liczba podejrzanie zatroskanych moim losem policjantów gromadzi się przede mną, z notesami, każdy z nich przemiły, wszyscy bardzo grzecznie nakłaniają mnie do wylegitymowania się.

– No naprawdę, będzie pani wolna za minutę i po sprawie, spokojnie do domku. Nie ma sensu przedłużać.

W tle widzę Magdalenę Biejat, której – jako posłance – udało się wyjść z kotła. Wołam ją i proszę o pomoc. Rozważamy możliwe opcje.

Czuję, że ta dobrotliwa troska policjantów o mój szybki powrót do ciepłego łóżeczka jest podejrzana. I że nie ma mojej zgody na wyszarpywanie mnie bezpodstawnie z tłumu, rzucanie mną o ziemię, a potem legitymowanie mnie i pozbywanie się problemu. Postanawiam, że wobec tego problemem właśnie będę. Że od teraz wkładam kij w szprychy.

Odmawiam wylegitymowania się. Nie podoba im się to, mówią, że mam obowiązek, mlaskają, ciumkają, przewracają oczami. Bardzo im się to nie podoba, co ja odczytuję jako dobry znak. Mówią, że „jeśli nie, bo nie, to to nie ma sensu, bo pojedzie pani na komisariat i tam ustalimy pani tożsamość i od razu pójdzie pani do domu, no i po co to komu i jeszcze mandat za niewylegitymowanie się pani dostanie”. Mówię, że właśnie „nie, bo nie”, i że z tymi mandatami to się jeszcze okaże. Magda Biejat zapisuje moje nazwisko, które obiecuje przekazać zaraz prawnikom ze Szpili, aby ci mogli mnie szybciej znaleźć na komisariatach.

Przed radiowozem stoi jeszcze posłanka Joanna Scheuring-Wielgus. Ona także bierze moje dane. Obecność obu tych posłanek jest punktem odniesienia do tego, czym jest w tej sytuacji normalność i bezpieczeństwo, przywraca na kilka minut jakieś poczucie gruntu i realności. Bo jednak nienormalne (albo raczej nienaturalne) i schizofreniczne wręcz jest doświadczanie przemocy od policjanta, czyli osoby, do której w pierwszej kolejności do tej pory biegłabym po pomoc.

To się zmieniło, i to na głębokim poziomie. Tak w praktyce wygląda ta słynna sondażowa utrata zaufania do policji. To skutek tego rozdźwięku, utraty poczucia realności, pomieszania prawa z bezprawiem oraz dobra ze złem.

W numerze: Sam se ródź. Nie będę matką polską

W radiowozie

W radiowozie ja i dwie inne dziewczyny. Olivia z rozwalonym nosem. Młody policjant z nami. Grzeczny i uprzejmy do przesady. Jakby z poczucia winy zastanawia się głośno, bo nie wie, „od czego to zależy, że raz protesty są spokojne i nic się nie dzieje, a raz takie rzeczy się dzieją”. Kręci głową w niedowierzaniu.

– Wczoraj [środa 27 stycznia, dzień opublikowania orzeczenia TK] przecież normalnie, tłum sobie szedł, wszystko spokojnie. A dziś… ja nie wiem, od czego to zależy.
– Od was – mówię. – Dostajecie chyba jakieś rozkazy, nie?
– No dostajemy... No tak… Ale też dziś było tak jakby… no dużo na przykład wandalizmu.

Chłopak jest naprawdę nieśmiały.

– Na przykład Lempart… to znaczy pani Lempart, ona coś czerwoną farbą na ulicy mazała, no to nie jest legalne. Nie rozumiem, od czego to zależy, że są takie sytuacje na protestach, a czasem nie ma.

Przeraża mnie to, co słyszę. Patrzę na człowieka, który najwyraźniej nie ma pojęcia, co się dzieje. Za to ma broń. Jest nieświadomy nawet tego, że wykonuje rozkazy będące wynikiem jakiejś linii, strategii.

– Masz dziewczynę?
– Mam… no i ona… jej znajomi też, no, mają swoje poglądy. Ale ja muszę oddzielać pracę od życia.
– Udaje ci się?
– No udaje.
– A dziewczynę swoją też byś tu wyciągał z tłumu i wiózł do Legionowa? Nie zastanawiałeś się, że życie i taka praca… Że tego nie da się zawsze pogodzić?
– No właściwie nigdy się nad tym nie zastanawiałem.

Gdy wysiadamy w Legionowie, podaje mi rękę przy wychodzeniu z radiowozu, ostrzega, że ślisko, żebym uważała, potem zakłada mi kajdanki, co mnie rozbawia, a jego żenuje. Jego praca, myślę, go żenuje.

Czytaj także: Wywózka, czyli powrót do PRL

W komendzie

Na samym początku badają mnie alkomatem. Zero promila, podsuwają mi do podpisania wynik testu.

– Nie złożę żadnego podpisu bez obecności mojej adwokatki.

Patrzy na mnie gość w niebieskiej koszuli. To chwila, w której zyskuję miano „tej roszczeniowej”.

Po oględzinach przeprowadzonych przez panią o dobrotliwym uśmiechu do pomieszczenia wchodzi gość w białej koszuli. Stojąc nad siedzącą przy biurku i wypełniającą formularz kobietą, tonem szeryfa dowiaduje się, „czy wszystko tu OK”. Ja siedzę w kącie, w drugiej części pokoju. Szeryf stoi do mnie tyłem.

– A, to ta pani roszczeniowa. Proszę wykonać porządne zdjęcia, bo z nią nie wiadomo, jeszcze powie potem, że pobita została. No i zarzuty, oczywiście.
– …?
– No zarzuty będziemy stawiać, naruszenie nietykalności funkcjonariusza na służbie.
– …? – kobieta wciąż patrzy na niego zdziwiona, z przygotowanym długopisem.
– No, naruszenie... – zaczyna znów szeryf.
– A, OK, czyli że wpisujemy to, co zawsze?

Notuję to w głowie, kolejny dialog, którego nie chcę zapomnieć. Oczywiście kobieta niczego nigdzie nie wpisuje, jej robota nie ma związku ze stawianiem zarzutów, a szeryf przyszedł tam i powiedział, co powiedział, chyba licząc na to, że mnie przestraszy. Bardzo roszczeniowy.

Chwilę później do tego samego biura wchodzi kolejny mężczyzna.

– Hej, nie wiesz, czy któryś z tych policjantów, co przyjechali, miał może czerwoną farbę na mundurze lub butach lub gdzieś?
– Nie wiem, nie przyglądałam się, ale są chyba wciąż na dole…
– OK, dobra, no bo szukamy, czy któryś policjant nie został przypadkiem oblany czerwoną farbą. To dzwonię dalej.

Czekam na jakiś kolejny element procedury, w innym pomieszczeniu. Drzwi są otwarte, w progu młody policjant. W radiowozie mówili, że stażysta. Przesiadam się bliżej drzwi, aby słyszeć rozmowę Olivii z policjantami odbywającą się w sąsiednim pomieszczeniu. Olivia domaga się kontaktu z lekarzem. Przy okazji słyszę też rozmowę stażysty ze starszym policjantem.

– A, młody, jeszcze notatka.
– Już piszą – stażysta nieśmiało uśmiecha się pod nosem, słyszę to.
– Twoją?
– No tak, na dole. Już piszą, dobrze im idzie, nie będę im przeszkadzał, hehe – stażysta próbą żartu chce chyba zatuszować przed przełożonym swoją niekompetencję.

Słyszę, że starszy odchodzi, ale stażysta jeszcze go zaczepia na korytarzu.

– A, no bo jeszcze to, bo tam było użycie siły, no nie. No i teraz nie wiem, bo tam chyba trzeba jakiś rozkaz wpisać…

Wraca do pomieszczenia.

– Notatkę służbową za pana koledzy formułują? A to nie jest nielegalne?

Stażysta znieruchomiał, oczy jak pięć złotych.

– Nie.
– No jak to nie, przecież słyszałam.
– Nie.
– Wszystko, tylko nie róbcie z nas idiotów, błagam.
– Ja wykonuję tu swoją robotę, a pani swoją.
– Dokładnie tak.

Teraz jestem znów sam na sam z policjantem w niebieskiej koszuli, w jakimś kolejnym pokoju.

– No i po co to pani było, hehe.
– Nie pana interes.
– No dobrze, dobrze, jak chcecie protestować… KOOOBIETY, haha, no to protestujcie.
– Nie jestem zainteresowana pana opinią.

Policjant musiał wypełniać sporo dokumentów na kompie w Wordzie. Chyba tego nie lubi. Nad nim stanął jeszcze inny pracownik komendy. Sufler. Z oddali widzę, że na klawiaturze zamiast tabulatora w ruch idzie spacja. Co chwila zadają mi jakieś pytania, dyskutują między sobą, formułują zarzuty. Obserwując ich i tę spację w Wordzie, zaczynam wyraźnie rozumieć, skąd te ich dobrotliwe, te sympatyczne prośby o legitymowanie się. Po prostu bardzo, ale to bardzo zawraca im to wszystko dupę. Te papiery, te upokorzenia wzajemne, jeden przed drugim. Ten, że nie umie Worda, tamten, że nie umie napisać notatki i koledzy muszą to robić za niego, kolejny, że źle wypełnił druk zatrzymania i musi na nowo, no i to siedzenie w radiowozie i wycieczki 40 km za miasto w środku nocy, gdy można byłoby do domu wrócić szybciej. Oni wszyscy – i policjanci, którzy mnie przywieźli, i ci z komendy w Legionowie (choć ci drudzy akurat znacznie sprawniejsi i bystrzejsi) – pochyleni nad dwoma dużymi stołami i wzajemnie wskazujący sobie palcami różne rzeczy przy wypełnianiu formularzy, w maksymalnym skupieniu, które kosztuje sporo energii, zwłaszcza w środku nocy. To wszystko to jest dla nich przepotworny wrzód na dupie. Ta myśl jest dla mnie wówczas niezwykle kojąca. Wkładanie kija w szprychy tego dysfunkcyjnego systemu przywraca poczucie sprawczości i godności.

W końcu dopuszczono do mnie pomoc prawną w osobie Magdy Zgłobicy, współpracującej z kolektywem antyrepresyjnym Szpila.

– Chciałabym porozmawiać z zatrzymaną – mówi Magda; w małym pokoju znajduje się jeszcze dwóch policjantów komendy w Legionowie.

– Od razu pani powiem, sprawa tu jest prosta, pani nie chciała się wylegitymować, ale już ustaliliśmy tożsamość i zaraz będzie wolna, sprawa właściwie skończona – policjant w niebieskiej koszuli siedzący przed Wordem próbował lekceważącym tonem przekonać Magdę, że takie spotkanie jest już zbędne. Magda jednak z właściwą sobie łagodną stanowczością powtórzyła życzenie. Policjant rozejrzał się po pokoju i powiedział „OK”. Magda na to, że „ale na osobności”. Otworzył nam więc drzwi do pokoiku obok, weszłyśmy, drzwi już za nami nikt nie zamknął. Musiałam zamknąć sama. Tylko tyle i aż tyle. Drobne nieżyczliwości na każdym kroku.

Dużo różnych papierów dają mi do podpisania w trakcie mojego pobytu na komendzie, wszystkiego odmawiam konsekwentnie. W pewnym momencie, na koniec, już w obecności Magdy, jakby na ‚„aha, jeszcze to”, jakby jakaś tylko formalność, dostaję do wypełnienia i podpisania kolejny papier. Nie pamiętam dokładnej nazwy tego dokumentu, skanuję tylko wzrokiem rubryki, a tam: źródło utrzymania, nazwa pracodawcy, dochody miesięczne netto, dalej nie czytam. Mówię, że „chyba pan żartuje” i „że oczywiście odmawiam wypełnienia i podpisania”. Wypuszczają nas, czeka mnie sprawa w sądzie, ale też składanie zażaleń i skarg. Postawiono mi zarzut udziału w nielegalnym zgromadzeniu oraz zarzut odmowy wylegitymowania się. Oczywiście zarzutu o naruszenie nietykalności funkcjonariusza na służbie nie usłyszałam.

Szefowa Federy: Kobiety są przerażone, jesteśmy w pułapce

Poza komendą

Pod komendą czekał na mnie niezawodny kolega. W drodze powrotnej odpaliłam odebrany mi jeszcze w radiowozie telefon. Sprawdzam ostatnie nagranie, a tam ten ścisk, chaos, wrzaski policjanta, potem nic nie widać i wreszcie te moje długie wrzaski.

Następnego dnia, w piątek, poszłam na demo, postanowiłam pobyć w tłumie, z daleka od policji, posłuchać, co się dzieje i o czym ludzie mówią, bo właściwie od dawna już w taki sposób nie uczestniczyłam w protestach. Nie miałam ochoty podchodzić tego dnia do policji, brzydzę się. Nie boję, ale właśnie brzydzę. A w tłumie festiwal, atmosfera fiesty, dużo radości, jak w październiku. Czuję się obok siebie samej, wracam szybko do domu. Trzepnęło mnie to wszystko jednak trochę, myślę, trzeba odpocząć. Doświadczenie leżenia twarzą na chodniku, gdy policjant butem na moich plecach dociska mnie do ziemi, przestawia zwrotnicę w głowie.

Żadna też wielka tragedia w sumie, nie miałam poczucia zagrożenia życia, a od momentu rozmowy z Magdą Biejat w pełni kontrolowałam sytuację i to moje decyzje właściwie rządziły moją sprawą do końca. Ale jednak zwrotnica została przestawiona, nie da się ukryć. Do tej pory wydawało mi się, że nie ma wyjścia, trzeba być na ulicy. I to się nie zmieniło, poczułam tylko skalę tego, jak bardzo nie ma wyjścia i trzeba na tę ulicę wychodzić. Kaliber tego, jak bardzo nie ma wyjścia, jest proporcjonalny do tego, jak bardzo bez wyjścia pozostawili mnie policjanci, przygniatając butem do ziemi. Jedynym ruchem, jaki zdołałam wówczas wykonać, było sięgnięcie po leżący telefon.

Czytaj także: Krótkie więzienie dla obywatela. Tak się poluje na aktywistów

***

Jeżeli doświadczyłaś_eś podobnej sytuacji, możesz zwrócić się o pomoc:

Osoby czujące się na siłach zachęcam do monitorowania i nagrywania działań policji. Nie musicie publikować takich nagrań pod własnym nazwiskiem, możecie je przesyłać do Szpili (nagrania-antyrep@riseup.net) lub na adres: kronika.policyjna@protonmail.com.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama