Hotel Covid, trzy gwiazdki, położony w samym Śródmieściu między targowiskiem na Nowym Kleparzu a dworcem Kraków Główny. Jak co rano zaczyna się tu walka o przetrwanie kolejnego zimowego dnia pandemicznej rzeczywistości. Trzy piętra, 50 pokoi, każdy nowocześnie urządzony w uniwersalnych odcieniach szarości oraz bieli, z łazienką, bogato wyposażonym aneksem kuchennym, ekspresem do kawy, no i oczywiście dostępem do internetu – można by zareklamować, ale nie ma komu. Od roku, z krótkimi przerwami, chroniczny brak klienteli. W związku z tym hotelowe wnętrza zajmują całkiem już zadomowieni nietypowi goście.
Tymczasowy, bo trzymiesięczny darmowy dach nad głową, znalazło tu 30 osób. A wszystko za sprawą pomysłu właściciela hotelu. A właściwie właściciela trzech hoteli, trzech restauracji i 13 sklepów z elektroniką, działających w różnych galeriach handlowych na terenie Krakowa. Czyli – jak sam to ujmuje – wszystkich tych biznesów, które w wyniku pandemii dostały po dupie. Nazywa się Przemek Greniewicz. Ale w jego pandemicznym hotelu wszyscy i tak mówią na niego Prezes.
Prezes
Nie przebiera w słowach, bo nieźle już mu ta pandemia zalazła za skórę. Dla niego to jest jak wojna, jak jakiś armagedon. Do tej pory, gdy coś w biznesie nie szło, mógł za to winić tylko siebie. A teraz? Facet w szczycie możliwości, wiek mickiewiczowski, ma związane ręce, nic nie może zrobić. Może tylko czekać, aż to cholerstwo się skończy. Albo na esemesa: czy jego kolejny wniosek o rządową pomoc z tarczy finansowej PFR 2.0 został uwzględniony.
Prezes opowiada: – Kiepsko zaczynało być, zresztą jak co roku, już koło listopada 2019. Wszystkim się wydaje, że Kraków to dla hotelarza istne eldorado. Tymczasem pod względem turystycznym tu już po wakacjach wszystko pustoszeje.