Zasady są proste. Zawodnicy stają naprzeciwko siebie po dwóch stronach stołu. Przymierzają dłoń do policzka przeciwnika, żeby trafić celnie między żuchwę a kość policzkową. Trzy, dwa, jeden – cios. Przy uderzaniu zawodnik nie może odrywać nóg od podłoża. Nie może też celować w ucho, oko, szyję lub podbródek. Jakość ciosów oceniają sędziowie, ale wygrać można też przez nokaut.
Tak wygląda punchdown, czyli zawody w okładaniu się po twarzach, nowy hit polskiego internetu. Przyszedł do nas z Rosji i popularnością zdecydowanie przebił oryginał. Punchdown ściągnął nawet największą gwiazdę tego sportu na świecie: rosyjskiego rolnika Vasilija Kamotskiego vel. Pieroga, którego w finale na punkty pokonał Polak Dawid „Zaleś” Zalewski. Tym samym Polska stała się międzynarodową potęgą w laniu się po twarzy.
Zawodnicy punchdown zdobywają coraz więcej fanów, zgłaszają się do nich sponsorzy i reklamodawcy, w tym jedna z największych firm bukmacherskich. Zarabiają też za wygrane. W pierwszej edycji zwycięzca dostawał 10 tys. zł, w drugiej 20, w trzeciej i czwartej już 30 tys. W zawodach startują też internetowi celebryci (jak np. Bonus BGC) i uznani sportowcy. Swoją walkę zapowiedziała już mistrzyni świata w boksie Ewa Piątkowska. – Chcemy, żeby na każdym evencie była duża różnorodność. Aby mógł powalczyć każdy, kto ma na tyle odwagi i woli walki – mówi Patryk „Easy” Dzięcioł. – Dlatego raz wybieramy kucharza, raz zawodnika MMA.
Najpopularniejsze filmy z punchdown mają na YouTubie miliony wyświetleń. Pierwszą w historii takich zawodów walkę kobiet przez dwa dni – jak podają organizatorzy – obejrzano łącznie 40 mln razy.
Zaprogramowane potrzeby
Punchdown zrodził się na fali popularności innego podobnego wydarzenia: Fame MMA, czyli zawodów, w których celebryci wchodzą do oktagonu i biją się o sławę i pieniądze.