Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Poprawa matury nawet pięć razy. Szkoły udają, że problemu nie ma

Matura z języka polskiego w I LO w Częstochowie Matura z języka polskiego w I LO w Częstochowie Grzegorz Skowronek / Agencja Gazeta
Żadna szkoła nie podaje do publicznej wiadomości, ilu jej absolwentów chce poprawiać wyniki. Takie dane mogłyby podziałać na kandydatów jak kubeł zimnej wody na głowę.

Egzamin maturalny, czy się go zdało, czy nie, można poprawiać w ciągu pięciu lat maksymalne pięć razy. Jedni absolwenci robią to, aby wreszcie zdać (uzyskali mniej niż 30 proc. z przedmiotu obowiązkowego: j. polskiego, obcego lub matematyki), inni, aby podwyższyć wyniki lub zmierzyć się z przedmiotem, którego wcześniej nie wybrali. O przyczyny nikt nie pyta, szkoły nawet udają, że problemu nie ma.

Najlepsze licea podają na swoich stronach internetowych, jaki procent absolwentów zdało maturę. Najczęściej jest to 100 proc. Chwalą się też wysokimi średnimi, np. 65–70 proc. z biologii czy chemii. Informacje te mają przyciągnąć nowych zdolnych uczniów do szkoły. Patrzcie, jak wspaniałe mamy wyniki. Przyjdźcie do nas, a uzyskacie podobne.

Szkoły muszą mieć powód do dumy

Żadna szkoła nie podaje do publicznej wiadomości, ilu jej absolwentów chce poprawiać wyniki. Takie dane mogłyby podziałać na kandydatów jak kubeł zimnej wody na głowę. Co z tego, że wszyscy zdali egzamin, a wyniki średnie są znacznie wyższe od krajowych, jeśli tak wielu absolwentów chce swoją maturę pisać ponownie? Coś tu śmierdzi, prawda?

To nie uczniowie z najsłabszych szkół masowo poprawiają wyniki egzaminu. O wiele częściej maturę zdają jeszcze raz, nawet przez kilka kolejnych lat z różnych przedmiotów, absolwenci najlepszych liceów. O tym się jednak nie mówi. Nie ujawnia się, że wyniki, którymi chwali się szkoła, niby wybitna, dla uczniów są powodem do wstydu. Trzeba je będzie poprawić, inaczej nie uda się dostać np. na wydział lekarski, no chyba że gdzieś na prowincji.

Wchodząc na stronę internetową liceum z pierwszej dziesiątki w województwie i klikając w zakładkę „matura”, można się dowiedzieć, o ile punktów procentowych nasi uczniowie zdali lepiej egzamin dojrzałości w porównaniu do średnich wyników krajowych. Ponieważ średnie krajowe są fatalnie niskie, np. z chemii w tym roku to zaledwie 35 proc., a z biologii jeszcze mniej (33 proc.), nie trzeba genialnych osiągnięć, aby placówka miała powód do dumy, a nauczyciele chodzili w glorii chwały.

Tymczasem taki system podawania wyników matury, czyli w porównaniu do średnich w województwie i w kraju, to typowa manipulacja. Pozorny sukces przedstawia się jako właściwy. W rzeczywistości liczy się zupełnie co innego. Przede wszystkim znaczenie ma stopień akceptacji wyników przez samych zdających. Nieraz uczniowie słabego liceum, którzy zdali chemię oraz biologię na poziomie 30–40 proc., są wniebowzięci, gdyż nawet o tym nie marzyli, natomiast ich koledzy z prestiżowych szkół, którzy zdali prawie dwa razy lepiej, np. 60–65 proc., są bardzo niezadowoleni. Ci ostatni będą też maturę poprawiać. Która zatem szkoła powinna pałać dumą, a która się wstydzić?

Doskonały wynik na maturze... za trzecim razem

Jedni uczniowie chodzą do bardzo dobrych szkół, a inni nie. Na poziomie szkolnictwa średniego mamy bardzo wyrafinowany system segregacji młodzieży. Jest oczywiste, iż absolwenci wybitnych szkół chcą wybitnie zdać maturę. Problem jednak w tym, że w nielicznych placówkach udaje im się to osiągnąć za pierwszym razem z naprawdę ważnych przedmiotów. Czy szkoła, w której doskonały wynik na maturze osiąga się dopiero za drugim czy nawet trzecim razem, powinna reklamować się jako stwarzająca młodzieży doskonałe warunki rozwoju? Może raczej powinna posypać głowę popiołem i przyznać, że to jest porażka.

Wielu nauczycieli w szkołach, które przyciągają słabszą młodzież, wykonało w czasie pandemii kawał dobrej roboty. Ich uczniowie uzyskali wyniki na poziomie średnich krajowych lub nieco wyższe. Wyniki wyglądają marnie, szczególnie z perspektywy rankingowych liceów, ale właśnie te niby słabe szkoły zasłużyły na pochwały i nagrody. Uczniowie są dumni, dostaną się na upragnione studia, choć nie będzie to prawo, medycyna czy ekonomia na najlepszych uczelniach w kraju. Nie o to im bowiem chodziło, aby studiować na SGH, UW czy UJ. Nie mają takich aspiracji. Chcieli znacznie mniej i dostali tyle, ile pragnęli, a nieraz więcej od oczekiwań. Teraz są dumni z wyników i żądni pochwał, na które w pełni zasłużyli. Pochwały należą się także nauczycielom, bowiem nie zmarnowali potencjału swoich uczniów, lecz go rozwinęli.

A jednak ani uczniowie, ani ich nauczyciele ze słabszych placówek nie otrzymają należnych pochwał i nagród. Cały splendor spłynie na prestiżowe szkoły, których uczniowie – widać to czarno na białym – zdali maturę znacznie lepiej niż średnia w kraju. Tymczasem władze oświatowe powinny wziąć pod uwagę, że wyniki tych szkół są wprawdzie dużo lepsze, jednak w opinii samych zdających zdecydowanie za niskie. Tak niskie, że nadają się tylko do poprawy. Uczniowie mają wrażenie, iż ich potencjał został zmarnowany. Wyniki, którymi chwali się placówka, to pozorny sukces. Uczniowie aspirowali znacznie wyżej i mieli ku temu powody.

Sygnał, że ze szkołą dzieje się źle

Badanie Edukacyjnej Wartości Dodanej (EWD) – postępu bądź regresu umiejętności ucznia przy wejściu i wyjściu ze szkoły – nie daje rzetelnej wiedzy o poziomie nauczania w placówce, gdyż uczeń może celowo z pewnych przedmiotów rezygnować, np. uznać, iż mimo poprzednio wybitnych osiągnieć z j. polskiego przedmiot ten nie jest mu dalej potrzebny. Zadowala go nawet minimum, choć wcześniej osiągnął wynik celujący. Szkoły powinny zatem badać poziom zadowolenia z egzaminów z przedmiotów, które są dla zdających ważne (liczą się podczas rekrutacji na wybrany kierunek studiów). Prawdziwie wysoki jest tylko taki wynik, który uczeń uznaje za odpowiedni do poziomu swojej wiedzy i zaspokajający jego ambicję (dostał się dzięki niemu na wybrany kierunek).

W przypadku szkół maturalnych należy badać liczbę osób, które poprawiają wyniki egzaminu, gdyż bez tego nie podejmą upragnionych studiów. Jeśli większość absolwentów przez najbliższe pięć lat będzie pisać maturę ponownie, mimo całkiem dobrych rezultatów, to znak, iż z tą szkołą dzieje się źle. Placówka nie zaspokaja potrzeb uczniów, nastolatkom bowiem chodzi o więcej. Tylko dane uzyskane na podstawie liczby absolwentów, którzy poprawiają egzaminy, można uznać za miarodajne. Same średnie wyniki matury, szczególnie z obowiązkowych przedmiotów, to „ściema”. Co bowiem po nawet bardzo dobrych wynikach z przedmiotów, które dla ucznia się nie liczą?

Oczywiście nikogo nie można zmusić, aby świadczył na swoją niekorzyść. Także szkoły będą się broniły przed ujawnianiem informacji, które mogłyby obniżyć ich prestiż. Same z siebie tego nie zrobią. Jednak dostęp do tych danych jest w wielkim interesie społecznym, ogranicza bowiem skalę manipulacji wynikami i wprowadzania ludzi w błąd. Należy zdemaskować manipulację, jaka ma miejsce w edukacji, a przede wszystkim wyeliminować zjawisko chwalenia się przez tzw. dobre licea pozornymi sukcesami. Rodzice mają prawo wiedzieć, jak wielka w danej szkole jest skala niezadowolenia z matury. Dotyczy 5 procent czy 50? Jeśli aż połowa uczniów będzie pisać egzamin ponownie, prawdopodobnie podobna przyszłość czeka moje dziecko.

Rankingi szkół wyglądałyby zupełnie inaczej

Dane o skali poprawiana wyników matury posiadają Okręgowe Komisje Egzaminacyjne. Tak jak instytucje te ujawniają średnie wyniki matury w kraju, województwie, a także w szkole, tak powinny jeszcze podawać, ile osób z danej placówki zdecydowało się maturę pisać ponownie i z jakich przedmiotów. Byłaby to bardzo ważna informacja, która dawałaby prawdziwy obraz poziomu nauczania panującego w szkołach. Niejedna placówka, do tej pory niesłusznie lekceważona, mogłaby poprawić swój wizerunek w środowisku. Jej uczniowie osiągają sukces, bowiem zdają maturę na co najmniej takim poziomie, na jakim chcieli bądź wyższym. Uzyskali wyniki, które są im potrzebne do kontynuowania edukacji tam, gdzie chcą.

Jeśli ktoś ma wynik poniżej dopuszczalnego minimum, czyli matury nie zdał, wiadome jest, że będzie go poprawiał. System monitorujący zdawalność wychwytuje ludzi, którzy maturę „oblali”, a „oblać” można tylko z przedmiotów na poziomie podstawowym (polski, matematyka, język obcy – tu trzeba mieć co najmniej 30 proc.). Natomiast egzamin z przedmiotu rozszerzonego uznaje się za zdany pozytywnie zawsze, bez względu na wynik.

Może się więc okazać, iż niepotrzebnie załamujemy ręce nad szkołami, gdzie jakiś procent uczniów nie zdał egzaminu, np. co czwarty, piąty absolwent, natomiast nie przejmujemy się placówkami, w których wprawdzie 100 proc. zdało maturę, ale z nieakceptowalnym wynikiem z przedmiotu rozszerzonego. Taki wynik zapewne będzie poprawiany. Należy zatem zbierać dane nie tylko o maturzystach, którzy nie zdali, więc zgłosili się na egzamin poprawkowy, ale o wszystkich, którzy ponowne przystępują do matury, mimo że formalnie już ją przecież zdali.

Dzielimy szkoły na lepsze i gorsze, biorąc pod uwagę poziom zdawalności matury i średnie wyniki. Pomijamy natomiast powtarzanie egzaminu już zdanego. A przecież poprawianie wyników, szczególnie gdy jest to zjawisko częste i trwałe, powinno być brane pod uwagę w ocenie jakości świadczonych usług. Wiele szkół nauczyło się, jak ukrywać prawdziwy poziom nauczania. Niestety niejedna placówka wciska społeczeństwu edukacyjny chłam, byle tylko przyciągnąć lepszą młodzież. Są natomiast w Polsce szkoły, które nie mają szans na pozyskanie wybitnych uczniów, jednak ze słabszymi robią rzeczy wielkie. Gdybyśmy uwzględniali wszystkie dane, rankingi najlepszych liceów i techników wyglądałyby zupełnie inaczej.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną