Różne były wróżby i przewidywania, jak SARS-CoV-2 zmieni człowieka, jak przeora życie społeczne. Oczekiwano ich przede wszystkim od badaczy życia wewnętrznego i zbiorowego naszego gatunku, ale odpowiedzi (oraz wyniki badań i sondaży) bywały i wciąż są krańcowo sprzeczne. Spodziewano się zarówno eksplozji solidarności i empatii, jak i zapaści, jeśli chodzi np. o zaufanie społeczne. Lawinowego ataku depresji i powszechnego PTSD, jak i masowego wzrostu potraumatycznego, czyli rozkwitu sił witalnych po podniesieniu się z klęski, który to syndrom – opisywany przez psychologię – przenośnie daje się zastosować do przewidywań ekonomicznych czy politycznych.
Dwa wnioski wyłaniają się na razie. Po pierwsze nie jesteśmy w stanie żyć bez siebie. Bez żywego kontaktu człowieka z człowiekiem. Przenieśliśmy się co prawda stosunkowo sprawnie i całkiem masowo do sieci, lecz e-edukacja, telepraca, wszelkie zoomy, fejsbuki, skajpy okazały się poręczną, ale często tylko imitacją normalności.
Po drugie, przeciwnie, powinniśmy to bycie razem – zwłaszcza tłumne, zbiorowe, masowe, globalne – jakoś ograniczyć, albowiem to właśnie ono tworzy idealne warunki do inwazji śmiercionośnego wirusa. A jak wieszczą eksperci od mikrożycia na naszej planecie, Covid-19 to ani pierwszy, ani ostatni pomysł natury na odsunięcie człowieka od despotycznej władzy nad światem.
Człowiek, zwierzę – jak chce wielu psychologów – najbardziej społeczne ze społecznych, podejmie z powrotem wiele stadnych zachowań. Pierwsze weekendy po zniesieniu tzw. ograniczeń pokazały, jak tęsknota za tym, jak było, prowadzi wiele osób do zachowań irracjonalnych, czasem na granicy szaleństwa. Bójki na podtatrzańskich parkingach o miejsce, parawan przy parawanie na nadbałtyckich plażach, kilkuset rannych i zabitych w wypadkach, wielogodzinne korki na autostradach.