Pod koniec roku szkolnego odbywa się rytuał. Dyrekcja prosi, aby zgłosić zapotrzebowanie na pomoce. Niech każdy napisze, co jest mu niezbędne do wykonywania obowiązków od 1 września. Powstaje długa lista i na tym się kończy. Od kilku lat wpisuję, czego potrzebuję, ale wcale tego nie dostaję. To przecież tylko rytuał. Myślałeś, że naprawdę kupimy ci laptop albo nowy rzutnik? Przecież na nic nie ma pieniędzy.
Kiedy w tym roku kazano mi coś wpisać, przekazałem kartkę dalej. Godzinę później listę przyniosła mi młoda nauczycielka. Zauważyła, że jeszcze się nie wpisałem. Wyjaśniłem, że niczego nie zgłaszam, ponieważ wszystko mam. Stare, ale jeszcze dobre. Jak coś mi nagle pilnie wyskoczy, to sobie załatwię. Podejrzewam, iż lista potrzebnych pomocy jest tylko po to, aby dyrekcja wiedziała, czego nie ma w pracowni. W ten sposób inwentaryzuje się braki, aby wiedzieć, do której sali nie prowadzić gości. Do mojej można wpuszczać tylko amatorów staroci.
Pomocy szkolnych trzeba umieć używać
Przez wiele lat jeździłem starą ładą. Jest to bardzo dobry samochód, ale tylko dla osób, które potrafią go umiejętnie używać. Nawet w lusterka trzeba patrzeć we właściwy sposób, inaczej mogą odpaść od karoserii. A gdy przekręca się kluczyk w stacyjce, to z wyczuciem, w przeciwnym wypadku rozrusznik nie zadziała. Auto będzie martwe przez co najmniej godzinę. Potem może się zlituje. Podobnie jest z pomocami dydaktycznymi w szkole. One są tylko dla ludzi, którzy potrafią umiejętnie się z nimi obchodzić.
Gdy w pojedynkę jeździłem moim samochodem, nie było problemu. Natomiast każdy pasażer stwarzał ryzyko katastrofy. Próbował zapiąć pasy, a one przestawały działać.