Stefania i Michał, emeryci, z grzybów, jak to mówią, planują zrobić remont łazienki. Zdzisław po prostu do emerytury dorabia. Dorota, odkąd straciła robotę w sklepie, do lasu idzie prawie jak do pracy. O inną w okolicy trudno, bo Głusko zaszyło się w Puszczy Drawieńskiej (na pograniczu Lubuskiego i Zachodniopomorskiego).
Na ławce pod sklepem widać, że wokół grzybów kręci się miejscowy świat. Zarobkowo chodzą też w Puszczy Noteckiej i Borach Tucholskich, na Mazurach, Kielecczyźnie i Podkarpaciu, w Łódzkiem i koło Warszawy. Nikt ich nie policzył, dzięki GUS wiadomo jednak, że oddają do punktów skupu do 7 tys. ton, czyli 7 mln kg grzybów rocznie.
Polak szturmuje lasy
Grzybobranie to sport narodowy Polaków: według Marka Snowarskiego, twórcy portalu grzyby.pl, co drugi z nas był na grzybach przynajmniej raz w życiu, a przynajmniej raz w roku bywa co dziesiąty. Polska jest rajem dla grzybiarzy: niemal jedną trzecią powierzchni kraju – 9 mln ha – zajmują lasy, w tym 7,6 mln ha państwowe, gdzie grzyby można zbierać nieomal bez ograniczeń (dotyczą jedynie tzw. szkółek, ostoi zwierzyny, rezerwatów i parków narodowych). Nie obowiązują żadne limity (jak w Niemczech, Holandii czy Wielkiej Brytanii), grzybiarze nie muszą mieć certyfikatów (jak we Włoszech), zbierają więc bez opamiętania. Na ministerialnej liście grzybów dopuszczonych do obrotu spożywczego jest 47 gatunków. Polacy gustują w kurkach (bardziej oficjalnie zwanych pieprznikami jadalnymi), prawdziwkach (czyli borowikach), podgrzybkach, rydzach, maślakach, kozakach (koźlarzach) czy sowach (kaniach).
Zwykle zbierają na własne potrzeby: smażą i gotują, pakują do słoików i suszą, często też na sprzedaż. Zofia Leszczyńska-Niziołek, autorka atlasu-poradnika „Polowanie na grzyby”, zauważa, że hurtowe zbiory w Polsce nie są niczym nadzwyczajnym: – Jak jest wysyp, to szturmujemy lasy, bo a nuż wkrótce grzybów zabraknie.