Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Ujawnianie

W lesie na granicy

Prawniczka z Grupy Granica zbiera podpisy pod pełnomocnictwami. Prawniczka z Grupy Granica zbiera podpisy pod pełnomocnictwami. Marta Mazuś / Polityka
Gdy po polskiej stronie spotykali strażników, to oni kazali im wracać na Białoruś. Białoruś–Polska, Polska–Białoruś. I tak już 17 razy.
Ghomo i Omer, 18-latkowie z Kamerunu.Marta Mazuś/Polityka Ghomo i Omer, 18-latkowie z Kamerunu.
Jeden z ratowników medycznych wstępnie bada uchodźców.Marta Mazuś/Polityka Jeden z ratowników medycznych wstępnie bada uchodźców.
Owen z Nigerii.Marta Mazuś/Polityka Owen z Nigerii.
Aktywiści przenoszą najsłabszych uchodźców do wojskowej ciężarówki.Marta Mazuś/Polityka Aktywiści przenoszą najsłabszych uchodźców do wojskowej ciężarówki.
Michael ze Sri Lanki.Marta Mazuś/Polityka Michael ze Sri Lanki.
Jeden z uchodźców zakwalifikowanych do szpitala.Marta Mazuś/Polityka Jeden z uchodźców zakwalifikowanych do szpitala.

Artykuł w wersji audio

Jest pochmurne przedpołudnie. Wtorek, 21 września. Temperatura nie przekracza kilku stopni na plusie. Polami i zaroślami w stronę lasu idzie kilka osób. To aktywiści z Grupy Granica, pomagającej uchodźcom, którzy próbują przedostać się do Polski z Białorusi. Idą, bo mają informację, że gdzieś tu w okolicy wsi Łosośna Wielka, w lesie ukrywają się ludzie.

•••

Do aktywistów sygnały przychodzą różnymi drogami. Dzwonią do nich miejscowi, że gdzieś ktoś im mignął. Z innego kontynentu piszą rodziny, że ostatni kontakt z bratem/synem/kuzynem urwał się kilka dni temu i niech ktoś pomoże. A czasem dostają wiadomość od samych cudzoziemców, z pinezką, czyli zaznaczonym punktem na mapie.

Gdy punkt na mapie jest na terenie stanu wyjątkowego, to właściwie nic nie można zrobić. Na teren stanu wyjątkowego aktywiści ani dziennikarze nie mają wstępu. Można tylko zadzwonić do straży granicznej, przekazać informację i liczyć, że ich odnajdą. Co zrobią z nimi dalej – wyrzucą z powrotem do lasu, zabiorą do szpitala czy przyjmą do strzeżonego ośrodka – tego już nie wiadomo. Można tylko śledzić oficjalne informacje straży granicznej na Twitterze – kogo odnotowano, ilu zatrzymano, czemu zapobieżono, co ujawniono.

„Ujawnić” to obecnie słowo klucz w języku służbowym straży granicznej. Straż graniczna ujawnia przemyty, ujawnia przestępstwa, ujawnia ludzi. W poprzedni weekend ujawniła trzy ciała, pierwsze anonimowe ofiary w strefie stanu wyjątkowego.

Ale wskazany punkt koło Łosośny Wielkiej jest mniej więcej osiem kilometrów od granicy z Białorusią, czyli poza strefą. Teraz aktywistom chodzi więc o to, aby dotrzeć tam, zanim zrobią to strażnicy.

•••

Miejsce dość nieprawdopodobne – myślą aktywiści. Lasek jest niewielki, wokół łyse pola, w górę prowadzi droga, obok gospodarstwo i niewielka szklarnia, a wzdłuż tego wszystkiego szosa nr 19, prowadząca od przejścia granicznego w Kuźnicy Białostockiej w stronę Sokółki. Wszystko na widoku.

Siąpi deszcz, wiatr jest nieprzyjemny. Na polu widać wydeptane ślady, w krzakach leży kurtka. Z drogi wyjeżdża samochód terenowy straży granicznej, w środku jacyś ludzie. Spóźniliśmy się, zabrakło nam pięciu minut! – wścieka się aktywistka.

Po chwili jednak w oddali, na skraju lasu, widzą wyłaniającego się z zarośli człowieka. Obok niego kolejny, trzeci, potem czwarty. W sumie jest ich dziesięciu. Aktywiści podchodzą bliżej. Zaczynają jak zwykle od zdania: „Spokojnie, jesteście bezpieczni”. Jeden z mężczyzn pada na kolana i po angielsku prosi: „Madame, please, take me to your office!”.

•••

Z przywiezionych ze sobą toreb aktywiści wyjmują, zebrane od darczyńców albo kupione dzięki pieniądzom ze zrzutki w internecie, ciepłe ubrania. Folie NRC. Płaszcze przeciwdeszczowe. Leki przeciwbólowe. Wilgotne chusteczki higieniczne. Jedzenie: suchary, chleb, konserwy, ser, batony, czekolady, owoce. Do tego dużo wody.

Woda i jedzenie znikają najszybciej. Trzęsące się ciała nikną w przyniesionych śpiworach i pod srebrną folią. Ciemne dłonie chowają się w kolorowych, dzierganych rękawiczkach. Na opuchnięte, przemoczone, przemarznięte stopy niektórzy wkładają wełniane skarpety z bożonarodzeniowymi wzorami, takie jakie dostaje się w niechcianym prezencie na święta.

Padają pierwsze słowa: Białoruś, strażnicy, no police, asylum, Nigeria, trzy dni tutaj w lesie, granica, Kamerun, Sri Lanka, Gwinea, Polska. Jeden nie może wstać, drugi ciągle stoi, trzeci leży skulony. Padają pierwsze imiona: Michael, Omer, Owen, Kelly, Ghomo, Ansoumane.

•••

Prawniczka krąży między mężczyznami w grupie, spisuje ich dane, imiona, nazwiska, daty urodzenia. Najmłodszy ma 16 lat. Najstarszy 37. Gdy prosi o podanie numerów telefonów, robi się zamieszanie. – Białoruscy strażnicy zabrali nam karty SIM, wszystko nam zabrali, nie mamy jak zadzwonić do rodziny – powtarzają jeden przez drugiego. Gdy dowiadują się, że to po to, aby mógł w razie czego zadzwonić do nich prawnik, w końcu jakieś numery jednak dyktują. Prawniczka daje każdemu do podpisania pełnomocnictwo, dzięki któremu potem, gdy straż już ich zabierze, będzie miała możliwość dopytywać, gdzie są i co się z każdym z nich dzieje.

Z pobliskiego gospodarstwa wychodzi starszy mężczyzna. Aktywiści próbują z nim rozmawiać. Widzi pan, biedni ludzie, widzi pan, w jakim są stanie, trzy dni leżeli w lesie, przemoczeni, wyobraża pan sobie – zasypują go słowami. Gospodarz słucha, patrzy, nic nie mówi, krąży przez chwilę wokół obozowiska, w końcu odchodzi. „Zadzwoni czy nie zadzwoni?” – myśli aktywistka. Prawniczka pisze coraz szybciej.

•••

Dwóch Nigeryjczyków, Kelly i Owen, mówią, że na granicy są już 21 dni. Z Nigerii przylecieli bezpośrednim samolotem do Mińska, za podróż zapłacili 1800 dol. Z lotniska ktoś ich odebrał samochodem i zawiózł na granicę, tam zabrano im paszporty, a białoruski strażnik powiedział: skacz! Więc Kelly i Owen skoczyli. A potem białoruski strażnik kazał im iść do Polski. Gdy po polskiej stronie spotykali strażników, dostawali rozkaz, żeby wracać na Białoruś. Kelly i Owen mówią, że granicę przechodzą już 17 raz. Płot nie stanowi żadnego problemu, wystarczą nożyczki do drutu.

Nigeryjczycy mówią, że po białoruskiej stronie jest wielkie obozowisko i że może tam być nawet 5 tys. ludzi – kobiety, mężczyźni, dzieci w różnym wieku, od kilkumiesięcznych do kilkulatków, z przeróżnych krajów, z Azji, z Bliskiego Wschodu, z Afryki. Czasami białoruscy strażnicy zabierali ich na chwilę do obozu, ale potem znów odwozili na granicę.

Na pytanie, po co chcieli przylecieć do Europy, Kelly mówi, że na wakacje, a Owen, że chciałby zostać w Polsce. Potem Kelly jednak zmienia zdanie i mówi, że chciałby dostać azyl w Polsce. W Nigerii Owen pracował przy budowach domów. Kelly pracował w firmie zajmującej się nieruchomościami.

•••

35-letni Michael w swoją podróż ze Sri Lanki do Europy wyruszył 11 września. Mówi, że to żona kazała mu uciekać, a potem ściągnąć do Europy ją i trójkę ich dzieci. Michael mówi, że kilka lat temu Tamilskie Tygrysy porwały brata żony, jemu również grozili, żona bała się, że w końcu przyjdą po niego.

Za samolot do Moskwy Michael zapłacił 2500 dol., za rosyjską wizę 150. Za podróż z Moskwy do Mińska 700 dol. Z Mińska trafił na granicę, a potem już do tego przydrożnego lasu. Po drodze na szczęście zdążył kupić sobie kurtkę. Inaczej przez ostatnie trzy dni, które tutaj spędził, leżałby na ziemi w samej tylko bluzie.

Michael ma ze sobą plecak, a w nim przemoczone papiery. To certyfikaty ukończenia kursów baristy – przez siedem lat na Sri Lance pracował w sieci kawiarni The Coffee Bean&Tea Leaf. Te dyplomy to najcenniejsze, co teraz ma przy sobie. Oprócz tego jeszcze pomięty modlitewnik z wizerunkiem Jezusa (Michael jest chrześcijaninem), krzyżyk od żony zrobiony ze sznurka, który mu dała na drogę, no i jeszcze pamiątkę, którą zdążył kupić na Białorusi. – To obrazek ze świętym, nie wiem, jaki to święty, ale modlę się do niego – mówi Michael. I pokazuje ikonę św. Mikołaja Cudotwórcy.

•••

Mężczyźni, owinięci foliami, zaczynają się pokładać. Niektórzy wymiotują. Aktywiści decydują, że wzywają karetkę. To oznacza, że prawdopodobnie za chwilę będzie tu też straż graniczna. Z wezwaniami karetek do znalezionych w pobliżu granicy uchodźców różnie bywa – czasem dyspozytor nie chce przyjąć zgłoszenia albo od razu na wstępie pyta, czy powiadomiono już straż graniczną.

Jeden z aktywistów wychodzi na drogę, aby nadjeżdżającemu pogotowiu pokazać, gdzie ma skręcić. Nagle z różanych krzewów wychodzi śniady mężczyzna. Trzęsie się z zimna. Urywanymi zdaniami po angielsku mówi, że się zgubił, odłączył się od grupy i leżał tutaj sam. Z naprzeciwka akurat idzie dwóch myśliwych.

– Patrz, czarnuch, dzwonimy na straż graniczną! – mówią do siebie myśliwi.

•••

W sprawie przyjazdu straży granicznej niecierpliwią się też dziennikarze jednej z telewizji. Mówią, że mają już obrazek z obozowiska. Mają wypowiedź prawniczki. Teraz chcieliby nakręcić, jak uchodźców zabiera straż. – Czy długo to jeszcze potrwa? – dopytuje kamerzysta.

•••

Zagubiony mężczyzna ma na imię Jaafar, ma 20 lat i na Białoruś przyleciał z Iraku. – Nie chcę wracać na Białoruś! – krzyczy Irakijczyk i nie przestaje trząść się z zimna. Prawniczka tłumaczy mu, że musi podać swoje dane, żeby mógł trafić do ośrodka, gdzie będzie mu ciepło i będzie miał łóżko. Irakijczyk mówi, że chciałby dostać się do Niemiec. Albo gdziekolwiek. Tylko nie na Białoruś. Pokazuje pięściami, jak bili go strażnicy.

– Bez paszportu nie dostaniesz się do Niemiec – tłumaczy prawniczka.

– To co mam teraz robić? – pyta Irakijczyk.

•••

Na miejsce przyjeżdża karetka pogotowia. Tuż za nią SG. Ratownicy z pogotowia mierzą wszystkim temperaturę, sprawdzają stopy, mierzą saturację. Stwierdzają, że wszyscy są wychłodzeni oraz wycieńczeni.

– Czy zabierzecie ich do szpitala? – pytają aktywiści.

– A co innego można zrobić? Przecież ich tu nie zostawię – odpowiada ratownik. – Tylko nie wiem, jak to zorganizować. Nie mamy tylu karetek. W jednej karetce może być jedna osoba. Ilu ich tu w ogóle jest?

Pod wieloma warstwami srebrnych folii ratownik nie może się doliczyć ludzi.

•••

Po rozmowie z ratownikami straż graniczna podjęła decyzję – ostatecznie trzech mężczyzn z obozowiska ma być zabranych karetkami do szpitali, a pozostałych ośmiu do izolatorium w pobliskiej placówce straży granicznej w Kuźnicy. U jednego z uchodźców potwierdzono covid, cała grupa musi więc trafić na kwarantannę.

Na miejscu jest w sumie kilkunastu strażników granicznych oraz żołnierzy, niektórzy w mundurach, niektórzy w cywilu.

Prawniczka: – To oni wszyscy nie pojadą do szpitala?

Strażnik: – A z kim ja rozmawiam?

– Jestem ich pełnomocniczką do spraw postępowań administracyjnych. Lekarz powiedział, że oni powinni trafić do szpitala.

– Znajdziemy dla nich miejsce w placówce i tam zostanie im udzielona pomoc medyczna w razie potrzeby.

– Czy ja w takim razie mogę pojechać z nimi?

– Nie, nie może pani. Potem się pani wszystkiego dowie, tak?

– Różnie to bywa. Czy ja będę mogła mieć z nimi kontakt?

– Skoro jest pani ich pełnomocnikiem, to ma pani ich telefony.

– Tylko żeby oni też je mieli.

– Może pani napisać wniosek o przepustkę. I proszę nie wybiegać tak daleko w przyszłość.

– Ja muszę wybiegać dalej w przyszłość. Nie chcemy, żeby znów przytrafiło im się to, przez co już kilka razy przeszli, że odpycha ich białoruska straż graniczna, a państwo odpychacie ich z powrotem w stronę Białorusi. Oni mogą tego nie przeżyć.

– Oni są narzędziem, proszę pani. Próbujemy sobie jakoś z tym radzić.

– Ja to wiem, ale ja czuję za nich odpowiedzialność.

– Ja też czuję, proszę pani. Nie dalej jak trzy dni temu znaleźliśmy martwe osoby. Ktoś im obiecuje pewne rzeczy na tej Białorusi, wykorzystuje ich.

– Oczywiście, to jest sprawa polityczna. Ale jak to zrobić, żeby ludzie nie cierpieli?

– Wczoraj znaleźliśmy małżeństwo z czteromiesięcznym dzieckiem. Trzęśli się z zimna. Dzisiaj już są w naszym ośrodku. Do każdego przypadku trzeba podchodzić indywidualnie.

– Oczywiście, na tym nam właśnie zależy, aby każdy został wysłuchany. Ale tak niestety nie jest, bo w lesie jest przepychanka. O większości ludzi, którzy gdzieś się błąkają, my nawet nie wiemy, bo nie mamy tam wstępu.

– Uzgodniliśmy już procedurę – pani napisze wniosek i on zostanie rozpatrzony. Dobrze? Zapewniam panią, że z ogromnym szacunkiem.

•••

Do obozowiska podjeżdża wojskowa ciężarówka. Uchodźcy, którzy mają trafić do placówki straży granicznej, są przez strażników umieszczani na pace. Część wsiada sama, inni nie mają sił – są przenoszeni.

Niektórzy uchodźcy nie chcą być dotykani przez strażników, kulą się. Niektórzy strażnicy nie chcą dotykać uchodźców. W końcu u jednego potwierdzono już covid. – Pani jest pełnomocniczką, niech pani ich nosi – proponuje prawniczce jeden ze strażników.

Dwie karetki pogotowia spod lasu już odjechały. Strażnicy graniczni również zbierają się do drogi. Na ziemi koło wojskowej ciężarówki leży już ostatni człowiek. Czeka na karetkę. Jeden ze strażników granicznych, który do tej pory stał z boku i nie brał udział w rozmowie, zaczyna cicho mówić. Tak cicho, żeby nie zostało to uznane za oficjalną wypowiedź. Oficjalnych wypowiedzi straż graniczna udziela tylko za pośrednictwem rzecznika.

Dlatego strażnik spotkany w Łosośnie mówi, ale nieoficjalnie i od siebie:

– W ostatnich dniach mieliśmy tu trzy przypadki rodzin z dziećmi. W sierpniu mieliśmy grupę 85 osób. Przewieźliśmy ich wszystkich do hali i ogrzewaliśmy specjalnymi grzejnikami straży pożarnej. W ostatni weekend byłem przy znajdowaniu jednego z ciał, wczoraj to czteromiesięczne dziecko, dzisiaj to. A potem ja wracam do domu i muszę dalej żyć. Ja bawię się ze swoim dzieckiem, ale myślę o tamtych. Proszę mi wierzyć.

•••

Następnego dnia prawniczka z Grupy Granica postanowiła pojechać do jednostki straży granicznej w Czeremsze, do której ostatecznie trafiło ośmiu mężczyzn z lasu koło Łosośny Wielkiej. Powołała się na zapis w rozporządzeniu o stanie wyjątkowym, który mówi, że osoby spoza strefy mogą do niej wjechać w przypadku potrzeby załatwienia sprawy urzędowej. I została wpuszczona. W dotychczasowych doświadczeniach aktywistów z Grupy Granica to niewątpliwy precedens.

Prawniczka zostawiła podpisane przez uchodźców pełnomocnictwa. Poinformowano ją, że wobec wszystkich zostały wszczęte postępowania o zobowiązaniu do powrotu. Chyba że zdecydują się złożyć wnioski o objęcie ochroną międzynarodową w Polsce – wtedy takie wnioski zostaną rozpatrzone. Wciąż muszą być rozpatrzone – uchwalona przez Sejm nowelizacja ustawy o cudzoziemcach pozwalająca, aby szef Urzędu ds. Cudzoziemców pozostawiał je bez rozpoznania – jeszcze nie przeszła przez Senat.

Jeden z uchodźców z lasu koło Łosośny Wielkiej trafił do szpitala w Dąbrowie Białostockiej. Dwóch do szpitala w Sokółce. Ich stan jest stabilny. Jak dotąd szpital w Sokółce jest jednym z najbardziej zaangażowanych w leczenie ludzi znajdowanych na polsko-białoruskiej granicy. Od początku sierpnia trafiło do niego już ponad 50 cudzoziemców, w tym kilkanaścioro dzieci. Są przypadki z zapaleniem płuc, przypadki ortopedyczne, przypadki po ewidentnym pobiciu. Dyrektor szpitala Jerzy Kułakowski wie, że to nie czas i miejsce, ale kiedyś przecież trzeba będzie zadać to pytanie: Kto za ich leczenie zapłaci? Bo nie ma co ukrywać, robi się coraz zimniej i coraz więcej osób znajdowanych w lasach będzie potrzebować medycznej pomocy.

Zaledwie trzy dni po odnalezieniu grupy z lasu straż graniczna na swoim Twitterze zamieściła wiadomość: „Minionej nocy w odległości 500 m od linii granicy z Białorusią zatrzymano grupę imigrantów, obywateli Iraku. Jeden z mężczyzn, pomimo reanimacji prowadzonej przez patrol oraz zespół karetki pogotowia, zmarł (prawdopodobnie na zawał serca). Kolejny z pozytywnym wynikiem testu na Covid-19 jest w szpitalu”.

TEKST I FOTOGRAFIE MARTA MAZUŚ

Polityka 40.2021 (3332) z dnia 28.09.2021; Społeczeństwo; s. 26
Oryginalny tytuł tekstu: "Ujawnianie"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama