Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Medycy na granicy już ratują ludzi. „Chcemy i umiemy pomóc”

Medycy na granicy Medycy na granicy Medycy na granicy / Facebook
Pierwszy specjalistyczny zespół ekipy Medycy na granicy działa już przy strefie stanu wyjątkowego na granicy polsko-białoruskiej. Łącznie gotowych do pracy jest 42 lekarzy, pielęgniarek i ratowników z całej Polski.

Pierwszy zespół ratunkowy na granicę polsko-białoruską wyjechał 7 października o 8 rano. Pracowali całą dobę. Następnego dnia koło południa ekipa #Medycynagranicy zamieściła relację z ich dyżuru na Twitterze:

„Minionej nocy, po 1:00, zadzwoniła do nas członkini jednej z organizacji pomocowych działających na pograniczu polsko-białoruskim. Poinformowała o grupie przebywających w lesie kilkunastu osób, w której znajdują się kilkuletnie dzieci. Niektórzy członkowie grupy mogli wymagać pomocy medycznej. Nasz zespół w składzie Mikołaj Łaski, Anna Borkowska, Jakub Borkowski dotarł do poszkodowanych, którzy znajdowali się poza rejonem strefy stanu wyjątkowego. Grupa znajdowała się w lasach od około piętnastu dni. Naszej oceny wymagały cztery osoby. Trójka z nich to były dzieci w wieku 2, 4, 14 lat. Po badaniu dr Borkowska stwierdziła, że najmłodsza dwójka na szczęście nie wymaga pomocy medycznej. Wymagał jej 14-latek, który otrzymał od nas leki.

Podobnie postąpiliśmy w przypadku dwudziestokilkuletniego mężczyzny, który cierpiał z powodu zaostrzenia choroby przewlekłej, na którą zapadł jeszcze w kraju swojego pochodzenia. Otrzymał od nas leczenie doraźne, przynoszące ulgę w zgłaszanych dolegliwościach. Otrzymał on też zalecenia co do dalszego postępowania (lekarka stwierdziła działania uboczne jednego z przyjmowanych na stałe przez chorego leków i zaleciła jego odstawienie). Żaden z pacjentów nie wymagał pilnej hospitalizacji. Pozostawiliśmy na miejscu żywność i napoje. Patrol składający się z żandarma wojskowego i policjanta, który zatrzymał do kontroli nasz ambulans, nie utrudniał nam pracy. Do bazy nasz zespół wrócił ok. 7:00. Pierwszy raz zobaczyliśmy na własne oczy to, o czym do tej pory wiedzieliśmy tylko z mediów. Nie był to łatwy widok. Ze względu na prawo każdego pacjenta do poszanowania jego prywatności nie publikujemy zdjęć zawierających wizerunki osób, którym udzielaliśmy pomocy”.

Do pracy na granicy zgłosiły się 42 osoby. To ludzie pracujący przeciętnie 10–15 lat w zawodzie, więc już z dużym doświadczeniem, a jeszcze pełni chęci, zapału i entuzjazmu – mówi Jakub Sieczko z grupy Medycy na granicy, specjalista anestezjologii i intensywnej terapii, ratujący ludzi od 11 lat.

Czytaj też: Stan wyjątkowej obłudy

„Chcemy i umiemy pomóc”

Wszystko zaczęło się 24 września – wtedy grupa ludzi z wykształceniem medycznym zwróciła się do ministra spraw wewnętrznych i administracji Mariusza Kamińskiego o zgodę na wjazd do strefy objętej stanem wyjątkowym, by tam udzielać pomocy wszystkim potrzebującym. Kilka dni później MSWiA odmówiło, twierdząc, że pomoc udzielana jest przez strażników granicznych, a w razie potrzeby wzywane są zespoły ratownictwa medycznego. Poprosili więc prymasa Polski o pośrednictwo w rozmowach między rządem a organizacjami pomocowymi i ich grupą. Jednocześnie przeszkolili wolontariuszy działających w rejonie przygranicznym z prawidłowego wzywania zespołów ratownictwa medycznego i uruchomili konsultacje zdalne – wolontariusze mogą dzwonić w każdej sprawie do dyżurnego medyka przez 24 godziny na dobę.

Do tej pory wiemy o czterech ofiarach śmiertelnych, również po stronie polskiej. Po stronie białoruskiej zmarł 16-letni chłopiec. Ludzie usiłujący zdobyć status uchodźcy błąkają się w terenie nieprzyjaznym dla nich, są wychłodzeni, nie mają jedzenia, leków na choroby przewlekłe, na które cierpią – mówi Jakub Sieczko i przypomina, że Medycy na granicy, a więc osoby, które ślubowały ratować ludzkie zdrowie i życie bez względu na pochodzenie, religię czy płeć, nie zgadzają się na to. – Chcemy i umiemy pomóc tym ludziom – podkreśla.

Ekipa zwróciła się o wsparcie finansowe (i sprzętowe) do Polaków i Polek, ale też do firm – specjalistyczny ambulans, który jest w tej chwili na granicy, został użyczony przez prywatny podmiot. W ciągu doby od uruchomienia zbiórki prowadzonej poprzez portal pomagam.pl zebrano ponad 200 tys. zł.

Sieczko: – Ministerstwo Zdrowia koszt specjalistycznej ekipy ambulansu, tzw. dobokaretkę, wycenia na 5,5 tys. zł. Obliczyliśmy, że razem z kosztami dodatkowego ubezpieczenia, dojazdu, zakwaterowania i wyżywienia potrzebujemy ok. 260 tys., ale ostatecznie udało się zbić tę kwotę do 130 tys. Nadwyżkę ze zbiórki przekażemy na niemedyczne organizacje pomocowe, które działają na granicy.

Czytaj też: Na granicy dramaty, w Brukseli logika „twierdzy Europa”

W XXI w. ludzie umierają w lesie

Na profilu facebookowym ekipy Medycy na granicy można przeczytać, że ich cele są apolityczne i humanitarne, ustalenie pochodzenia, sytuacji życiowej i zamiarów osób przybywających na teren Polski jest kompetencją właściwych organów, a wszelkie procedury z tym związane powinny odbywać się zgodnie z prawem polskim i międzynarodowym. Grupa deklaruje też pełną współpracę ze Strażą Graniczną i przestrzeganie prawa.

Kim są? To Marta Falecka – specjalistka pielęgniarstwa anestezjologicznego i intensywnej opieki z Krakowa. W krótkiej notce na FB sama o sobie napisała tak: „Obserwuję sytuację na polskiej granicy i nie potrafię siedzieć bezczynnie. Nie znam się na akcjach charytatywnych, zbiórkach, aktywizmie. Jestem pielęgniarką, mogę dać siebie – swój czas i ręce, które potrafią pracować. Myślę o ludziach, którzy przedzierają się przez las. O tym, że się boją. Wierzę, że na nasz widok poczują się bezpiecznie, że zdążymy im pomóc, zanim będzie za późno. Jako naród podkreślamy często, jakim bohaterstwem i solidarnością wykazywaliśmy się w naszej historii. A ta historia dzieje się teraz”.

„Nie mieści mi się w głowie, że w XXI wieku w naszym kraju ludzie umierają w lesie. W przypadkach hipotermii, odwodnienia, udarów, urazów i wycieńczenia organizmu liczy się często każda minuta. Nasze wsparcie odciąży lokalne zespoły ratownictwa, które teraz tam działają – zdejmiemy z nich część pracy. Pracuję od ponad dwudziestu lat. Mierzę się z różnymi ludzkimi dramatami, jednak sytuacja ze wschodniej granicy mnie przeraża. Nie mogę być wobec niej obojętny” – to z kolei Paweł Podkościelny z Łodzi, lekarz specjalista medycyny ratunkowej.

Anna Borkowska, specjalistka anestezjologii i intensywnej terapii, która była w pierwszym zespole pracującym na granicy, o swoim udziale w akcji napisała tak: „Zostałam wyszkolona, aby ratować życie i zdrowie ludzi, również w sytuacjach kryzysowych. Jesteśmy medykami, to nasz zawód. Uważam to za wielką odpowiedzialność”.

Czytaj też: Zdjęcia dzieci na granicy nie dają spać

W czasie wolnym, między dyżurami

Marek Niewolin, lekarz w trakcie specjalizacji z anestezjologii i intensywnej terapii ze Szczecina, gotowość do wyjazdu na granicę zadeklarował, bo ważne są dla niego takie wartości jak współpraca, jedność, wrażliwość. Wyniósł je z harcerstwa, kieruje się nimi w pracy i życiu od lat. A anestezjolożka z Warszawy Justyna Leszczuk na misje humanitarne jeździ od sześciu lat. Była w Ugandzie, Birmie, Tadżykistanie, Kirgistanie, Etiopii, współpracuje z Polską Misją Medyczną i zespołem ratunkowym Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej.

„Powinnam pracować tam, gdzie jestem potrzebna. Uważam, że takim miejscem jest teraz Podlasie. Wiem, że nie każdy medyk ma możliwość, by się tam udać. Ja i reszta naszego zespołu mamy potencjał, doświadczenie, jesteśmy gotowi do działania. Na co dzień pracuję w szpitalach dziecięcych i kiedy myślę o sytuacji obcokrajowców na naszej granicy, mam w głowie obraz dzieci. Żadne z nich nie zasłużyło na to, co je spotyka” – tak uzasadniła swoją decyzję o dołączeniu do grupy Medycy na granicy.

Czytaj też: Polska ma ludzi na sumieniu. A co z moim sumieniem?

Betina Füllbier, pielęgniarka w trakcie specjalizacji z anestezjologii i intensywnej terapii z Siemianowic Śląskich, o akcji usłyszała od znajomej. Nie wahała się ani chwili, tym bardziej że brała udział w wielu akcjach wolontariackich. „Jako medycy dysponujemy szczególnymi umiejętnościami i wiedzą, które są teraz bardzo potrzebne ludziom odnajdywanym na wschodniej granicy. Będziemy tam działać w naszym czasie wolnym, między dyżurami, nie ucierpią na tym nasi pacjenci. Wiem, że to ograniczy mój czas z bliskimi, ale oni rozumieją, że nie mogę zachować się inaczej” – napisała.

Medyków na granicy wsparło też 25 wybitnych lekarzy i lekarek, którzy wystosowali do szefa MSWiA apel o dopuszczenie grupy do strefy stanu wyjątkowego. Są wśród nich prof. Krzysztof Filipiak, rektor Warszawskiej Uczelni Medycznej, prof. Ewa Małecka-Tendera, była rektorka Śląskiego Uniwersytetu Medycznego, prof. Michał Tendera, były przewodniczący Europejskiego Towarzystwa Kardiologicznego, prof. Jacek Jassem, wybitny onkolog, czy prof. Małgorzata Sąsiadek, genetyk, była konsultantka krajowa ds. genetyki.

Hartman: Antyhumanitarny szantaż PiS

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną