Gra w ludzi
Rozmowa z prof. Romualdem Jończym o tym, czy potrzeba nam więcej Polaków, czy więcej migrantów
JULIUSZ ĆWIELUCH: – Pan tak serio z tym, że to nie niska dzietność rozwala polską demografię?
ROMUALD JOŃCZY: – Czas, w którym odpowiednia dzietność wystarczała do utrzymania dobrej sytuacji demograficznej, minął przynajmniej 20 lat temu. Teraz problemem jest nie liczba ludności, ale jej struktura wiekowa. Ona powoduje, że obciążenia fiskalne i społeczne pokolenia 25-latków i młodszych będą ogromne.
I co się robi z taką dziurą demograficzną?
Zostaliśmy, zarówno jako kraj, jak i poszczególne jego cząstki – gminy, regiony – wciągnięci do walki o ludzi. W skali Europy dotyczy to migrantów, zwłaszcza takich dających się zintegrować – którzy zapełnią te ubytki powstające w wyniku zmniejszającej się dzietności. W wielu państwach sytuacja jest już tak napięta, że nie ma czasu na to, by czekać na ewentualne dzieci, aż się urodzą i dorosną, łożąc ogromne pieniądze na ich wychowanie i edukację. Ręce do pracy potrzebne są tu i teraz. Wyrazem tej gry o ludzi była kiedyś poakcesyjna migracja z Polski, która dostarczyła Europie Zachodniej jakieś 2 mln pracowników.
„Jakieś 2 mln” to mało precyzyjna informacja w ustach demografa.
Nikt dokładnie nie wie, ile osób wyjechało. Dobra kiedyś baza danych w postaci meldunków nie odzwierciedla sytuacji, bo wyjeżdżający się nie wymeldowują lub czynią to z dużym, niejednokrotnie wieloletnim opóźnieniem. Nie jest też w niczyim interesie, aby skalę wyludnienia – faktycznie dużo większą, niż się przyjmuje – precyzyjnie ustalić. Na poziomie kraju wyludnieniem obciążono by rząd PiS. Mimo że emigranci opuścili kraj za rządów różnych ekip. Na poziomie samorządów oznaczałoby to mniejszą dotację, czyli utratę pieniędzy.