Legia – tragedia. Na boisku i na trybunach. Niemal na półmetku sezonu Ekstraklasy mistrz kraju i najbogatszy polski klub wylądował na dnie tabeli. Sensacyjna zapaść nie budzi jednak w Europie rezonansu, w przeciwieństwie do wyczynów identyfikujących się z Legią chuliganów. Niedawno wtargnęli do wracającego z Płocka autokaru z piłkarzami i w akcie zemsty za słabą grę poturbowali trzech obcokrajowców, którzy nawinęli im się pod pięści. Wcześniej wywołali burdę na stadionie w Leicester, podpalili część zajmowanej przez siebie trybuny na Łazienkowskiej, a w trakcie pucharowego meczu ze Spartakiem Moskwa pokryli pół stadionu obelżywym wobec gości transparentem, którego przygotowanie jakimś cudem uszło uwadze zarządu klubu.
Misję wyciągnięcia Legii z bagna dostał były piłkarz i kapitan Aleksandar Vuković. Wcześniej prezes Mioduski zwalniał go już z funkcji pierwszego trenera dwa razy. Relacja między nimi jest szorstka – Mioduski Vukovicia nie ceni, a Vuković ma Mioduskiemu za złe, że storpedował jego karierę. Na pierwszej konferencji prasowej po powrocie nowy stary trener powiedział, że nie objął tego stanowiska dla prezesa, ale ponieważ „pali się jego dom”. Jako zwiastun przełomu odebrano efektowne zwycięstwo nad Zagłębiem Lubin, co pozwoliło wydostać się Legii ze strefy spadkowej.
Mioduski po wielekroć usłyszał z trybun w krótkich żołnierskich słowach, że ma się z klubu wynosić. I zabrać ze sobą swego zaufanego dyrektora sportowego Radosława Kucharskiego, obwinianego za nietrafione transfery. Trener Vuković ma teraz półtora miesiąca, by scalić rozbity zespół stanowiący polsko-portugalsko-albańską mieszkankę, z zauważalną domieszką serbskiej, szwedzkiej, czeskiej, ukraińskiej i azerskiej, chociaż tej ostatniej może już niebawem nie być, bo Mahir Emreli był jednym z pobitych w autokarze i poważnie rozważa rozwiązanie kontraktu z winy klubu.