Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Celibat i spódniczki na apelach. Jaki kurator, taki szkolny statut

Cezary Pecold / Forum
Bzdur w prawie szkolnym jest tak dużo, że Stowarzyszenie Umarłych Statutów postanowiło zorganizować konkurs na Statutowy Absurd Roku. Było w czym wybierać, co bowiem szkoła, to większy nonsens.

Ze statutem szkoły jest jak z podręcznikiem: nauczyciel tego nie czyta. Nawet gdy głosuje na posiedzeniu rady pedagogicznej za wprowadzeniem zmian w prawie szkolnym, to ani tych poprawek nie sprawdza, ani nie chce o nich słuchać. Szkoda czasu. Statut jest dla uczniów, dla nauczycieli jest Karta nauczyciela. Głosujmy więc szybko, abyśmy wreszcie mieli to z głowy.

Nic dziwnego, że w statucie każdej szkoły nonsens goni nonsens. Nieraz aż trudno uwierzyć, jakim cudem takie bzdety trafiły do szkolnego prawa. Rozdęte do niewiarygodnych rozmiarów opisy wymagań, jakie stawia placówka uczniom, co roku uzupełniane są o kolejne nakazy i zakazy. Po każdym problemie w placówce, gdy znowu coś włożono dzieciakom na kark, statut pęcznieje i nadyma się niczym zapomniane ciasto na pizzę. Teraz już będzie dobrze, bo zakazaliśmy czegoś uczniom.

Czytaj też: Czarnek wysyła szkoły na zdalne. Rychło w czas

Statut w nauce przeszkadza

Statut jest w każdej szkole, ale rzadko się z niego korzysta. On bowiem nie pomaga w pracy pedagogicznej, raczej przeszkadza. Kiedy sprawdziłem sam siebie ze znajomości wewnątrzszkolnych przepisów (dyrekcja przygotowała test), wyszła mi trójka. Mam wiedzę pół na pół. Wszystko przez to, że w teście zaznaczałem sensowne odpowiedzi, zgodne ze zdrowym rozsądkiem, tymczasem okazało się, że dość często poprawne są te absurdalne. Na skutek tradycji i niechęci do zmian takie mamy prawo. Zgłoszenie przez ucznia nieprawidłowości w statucie odbierane jest jako zmuszanie do działania, które niczemu nie służy. Szkoła woli rozwiązywać ważniejsze problemy, np. jak stale podnosić wyniki nauczania.

Każdego krytykanta statutu zniechęca się do wprowadzenia zmian: „Nie zdajesz sobie sprawy, ile z tym będzie roboty. Trzeba było czytać, zanim tutaj przyszedłeś. Teraz jest za późno na zmiany, pomyśl o maturze. U nas i tak nie jest źle. Idź do innej szkoły, to się przekonasz, że może być jeszcze gorzej. Widziały gały, co brały” itd. Uczniowie zorientowali się, że zwracanie nauczycielom uwagi, iż w statucie znajdują się absurdalne wymagania, nic nie daje. Pedagogów to nie obchodzi.

Czasem któryś przyzna dzieciakom rację, ale prawdziwej pomocy nie udzieli. Jest tak, ponieważ pracownik dobrze wie, czym skończyłoby się zgłoszenie na posiedzeniu rady pedagogicznej wniosku, iż w prawach i obowiązkach ucznia znajdują się nonsensowne zapisy, zatem trzeba coś z tym zrobić. Dyrektor kazałby nauczycielowi wejść w skład komisji statutowej i zaproponować rozwiązanie problemu. Człowiek by się narobił i jeszcze naraził osobom, które kiedyś dany zapis wprowadziły, czyli dyrekcji albo innym ważnym nauczycielom. Po co to komu? Niech więc będzie, jak jest. Uczniowi trzeba wytłumaczyć, że zapis jest wprawdzie głupi, np. o nakazie ubierania się skromnie do szkoły, ale przecież martwy. Nikt nie traktuje go poważnie. Więc o co chodzi?

Nauczyciel historii ocenia HiT: Błędy, podstawa wygląda jak katecheza

Za skargę będzie donos do kuratorium

Uczniowie szybko pojęli, że nawet jak szkoła przyjmie zgłoszenie absurdu w statucie, a pedagog pokiwa głową ze zrozumieniem, to i tak na więcej liczyć już nie mogą. Doświadczą urzędniczej ściemy: usłyszą zapewnienie, że system im pomoże, a zobaczą olewanie sprawy przez tych, którzy tu rządzą. Dlatego uczniowie przestali informować szkołę, że coś im się w statucie nie podoba. Skarżą się za to rodzicom na absurdalne wymagania, a ci piszą donosy do kuratorium (PiS bardzo lubi ten sposób komunikowania się z obywatelami: masz problem ze szkołą dziecka, donieś na nią do kuratora, a nie pożałujesz). Gdy nikt nauczycielom nie zawraca głowy w sprawie statutu, ci naiwnie myślą, że obowiązujące w placówce prawo nie wzbudza już zastrzeżeń. Tymczasem im większa cisza panuje nad statutem, tym gwałtowniejsza burza zaraz się rozpęta.

Rodzice piszą więc z upodobaniem donosy do władz, natomiast nastolatki wybierają inne działanie. Zamierzają sprawę nagłośnić w mediach społecznościowych. Żeby się działo, żeby była zadyma. Są organizacje doskonale widoczne w necie, których działalność polega na robieniu z problemu widowiska, bo to jest jedyny skuteczny sposób na gnuśnych urzędników. Niejeden nauczyciel jest powolny jak wół (też taki jestem: mea culpa), natomiast sieć działa z prędkością światła. Wystarczy znać właściwy adres, a sprawa natychmiast nabierze wielkiego tempa. Zanim się szkoła połapie, w czym rzecz, będzie już na ustach całej Polski.

Moje liceum przeżyło to kilka razy. Reakcja dyrektora była zawsze taka sama: „Nie mogliście przyjść z tym do wychowawcy albo do mnie?”. Wtedy każdy pracownik zarzeka się, że chciał słuchać, co mówią uczniowie, ale oni nie chcieli nic powiedzieć. „Zachowali się jak szczeniaki, panie dyrektorze”.

Czytaj też: Między młotem a kagańcem. Jak być dyrektorem w erze Czarnka?

Dobre chęci nauczycieli? Za późno

A zatem uczniowie szukają pomocy na zewnątrz, choć nie piszą donosów do władz. Raczej usiłują zrobić hecę, wywołać zadymę. Internet jest tak skonstruowany, że w każdej sprawie można znaleźć ludzi, którzy pomogą ci zrobić z problemu atrakcyjne widowisko. Zawsze gdy uczeń mnie o coś prosi, a ja mu odmawiam, liczę się z tym, że temat może wrócić jako medialne widowisko, nad którym nie będę już panował. Wtedy nie wymówię się brakiem czasu czy niechęcią do wprowadzania zmian. Będę negatywnym bohaterem hecy, czy tego chcę, czy nie. Może więc nie powinienem uczniowi odmawiać, gdy o coś prosi?

Niestety dobre chęci niektórych nauczycieli to dzisiaj musztarda po obiedzie. Za późno. Obecnie, gdy uczeń znajdzie w statucie kontrowersyjny zapis, np. o konieczności zakładania skromnego ubioru do szkoły, wcale nie zwraca się z tym do wychowawcy. Wiele w oświacie zrobiono, aby młodzież nie szukała pomocy u nauczycieli. Nauczyciel przychodzi nastolatkowi na myśl na samym końcu, na pierwszym miejscu jest jakaś grupa, która specjalizuje się w danym temacie. Jeśli chodzi o poprawianie szkolnego prawa, to – wie to już każdy licealista – adres jest tylko jeden: Stowarzyszenie Umarłych Statutów. Działają trochę jak sekta: każdy, kto do nich przychodzi, może liczyć na pomocną dłoń i szeroki uśmiech zrozumienia. Reakcja będzie błyskawiczna, nie doświadczysz ani chwili zwłoki. Nauczyciele zwykle się krzywią i ociągają. Nic dziwnego, że uczniowie pukają tam, gdzie są mile widziani.

Czytaj też: Antymaseczkowcy w natarciu

Zgłoszeń bzdur w prawie szkolnym jest tak dużo, że SUS postanowiło zorganizować konkurs na Statutowy Absurd Roku. Było w czym wybierać, co bowiem szkoła, to większy nonsens. Podejrzewam, że przynajmniej jedno z dwóch liceów, gdzie pracuję, miało spore szanse na znalezienie się w gronie nominowanych, ale dzięki uprzejmości uczniów zostaliśmy w tym konkursie łaskawie pominięci.

Nasi wychowankowie dali nam więc szansę, abyśmy poprawili statut bez medialnego szumu i zewnętrznych nacisków. I tak też czynimy: bardzo prosimy kochanych wychowanków o cierpliwość. Nie lekceważymy problemu. Zaczęliśmy od przeczytania statutu od deski do deski. Wielu nauczycieli robi to po raz pierwszy w życiu. Nie mieliśmy świadomości, jak bardzo jest źle. Jeśli nie wierzycie – tu zwracam się do Szanownych Czytelniczek i Czytelników – przeczytajcie z uwagą statut własnej szkoły. Cudze ganicie, bo swego nie znacie.

Czytaj też: Trochę zdalnie, trochę stacjonarnie. Uczniowie dłużej tak nie dadzą rady

Barbarę Nowak zapraszamy do Łodzi

Nie będę pastwił się nad szkołami, w których statutach są największe bzdury, gdyż u mnie wcale nie jest lepiej. Wprawdzie nie mamy zakazu uprawiania seksu w szkole i poza nią (ma taki zakaz zwycięzca konkursu: Katolickie Liceum Ogólnokształcące im. Świętej Rodziny z Nazaretu w Krakowie), ale jakiś czas temu byliśmy o krok, aby wprowadzić podobne przepisy, np. roił nam się zakaz całowania się pod pokojem nauczycielskim. Wartości chrześcijańskie zawróciły w głowie niejednemu nauczycielowi, stąd te pomysły. Na szczęście, czy to dzięki przytomności umysłu dyrektora, czy z lenistwa członków komisji statutowej (jestem jej członkiem), nie doszło do promowania celibatu i zachowań aseksualnych, więc uniknęliśmy wpadki.

To pierwszy, ale na pewno nie ostatni konkurs na Statutowy Absurd Roku. Kto teraz nie wygrał, zyskał trochę czasu na poprawienie prawa w swojej szkole. Jeśli komuś nie chce się ulepszać statutu dla dobra uczniów, motywacją niech będzie strach przed staniem się pośmiewiskiem w oczach całego kraju. Wprawdzie małopolska kurator oświaty nie widzi w zakazie seksu żadnej śmieszności, nie zamierza więc interweniować w niesławnym krakowskim liceum, jednak to tylko pogłębia absurdalność prawa, jakie tam obowiązuje.

Jaki pan, taki kram, jaki kurator, takie statuty w szkołach (kuratorium zatwierdza każdy statut, ponosi więc współodpowiedzialność za wszystkie absurdy). Zwycięstwo krakowskiego liceum w konkursie na Statutowy Absurd Roku nie powinno dziwić. Jeśli Barbara Nowak utrzyma się na stanowisku kuratora, reszta kraju o pierwszym miejscu może zapomnieć. Łódzka szkoła w tym roku na miejscu trzecim (za nakaz chodzenia w spódniczkach dla uczennic podczas uroczystości szkolnych). Też nieźle. Byłoby lepiej, gdyby minister Czarnek przeniósł panią Nowak do Łodzi. Samo to byłoby niezłym absurdem, ale kto wie.

Podkast: Lex Czarnek. Szkoła strachu i indoktrynacji

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną