Społeczeństwo

Nada uciekła do Polski przed wojną. I przed małżeństwem

Nada pochodzi z dużego syryjskiego miasta. Nie powie, z którego, to dla niej zbyt niebezpieczne. Nada pochodzi z dużego syryjskiego miasta. Nie powie, z którego, to dla niej zbyt niebezpieczne. Nada Hanifah / Unsplash
Nada pochodzi z dużego syryjskiego miasta. Nie powie, z którego, to dla niej zbyt niebezpieczne. Jej brat był w opozycji. Kiedy rządowa policja zabrała go do więzienia, reszta rodziny uciekła do Jordanii. Potem rozjechali się po świecie.

Nada ma miłą, okrągłą twarz. Ciało też dość okrągłe. Gdy się czemuś dziwi, pogwizduje. Głównie jednak się śmieje, pokazując równiutkie białe zęby. W jednym tkwi diamencik. To pamiątka z Jordanii. Podaje herbatę w przedwojennej piętrowej willi na warszawskim Mokotowie. Salon wypełniają antyki, na ścianach portrety przodków. Przestronnie, ale skromnie.

Najpierw zamieszkała tu uchodźczyni z Republiki Komi. Kobieta w średnim wieku. Poetka. Nieśmiała, introwertyczna, mówiła, że ma kontakt ze zmarłymi, widzi duchy. Skończyły jej się pieniądze, mieszkała w noclegowni dla bezdomnych. Kasia Porwit (43 l.) zdecydowała się ją przyjąć. Zawodowo zajmuje się migracjami, ale to był jej pierwszy raz jako gospodyni w Refugees Welcome Polska. – Trzy miesiące to nie wyrok – śmieje się. – Dom duży, mnie często nie ma, mijałyśmy się.

Ale nadeszła pandemia i praca w domu. Parę razy zdarzyło się, że nie było internetu. Kasia odkryła, że router jest wyłączony. Włączyła. Nazajutrz to samo. I znowu. W końcu poszła do Rosjanki. Wtedy tamta oskarżyła Kasię, że ją szpieguje, a w routerze jest kamera. – Na szczęście za kilka dni kończyła nam się umowa. Jednak pani nie chciała opuścić lokalu, zaczęła krzyczeć, a na koniec wyszła z kluczami – wspomina Kasia. Zmieniła zamki i postanowiła znowu kogoś przyjąć.

Od sierpnia zeszłego roku mieszka u niej Nada. Z kotką Divą. – My się dogadujemy, koty nie bardzo – opowiada Kasia, która ma dwa.

Kandydatem na męża był Syryjczyk

Nada pochodzi z dużego syryjskiego miasta. Nie powie, z którego, to dla niej zbyt niebezpieczne. W domu otoczonym ogrodem mieszkała z rodzicami i pięciorgiem rodzeństwa. Ojciec, nauczyciel arabskiego, od lat pracował w Kuwejcie. Mama zajmowała się domem. – Nic nie musiałam robić. Byłam jak księżniczka – przyznaje Nada. A potem wybuchła wojna. Syryjka pokazuje w telefonie film nakręcony przez kuzyna. Jej dom nie ma drzwi, okien, w środku potłuczone posadzki, osmolone ściany, gruz na podłodze. Żadnych mebli, żadnych sprzętów.

Najstarszy brat Nady był w opozycji. Kiedy rządowa policja zabrała go do więzienia, reszta rodziny uciekła do Jordanii. Potem rozjechali się po świecie. Rodzice zamieszkali w Kuwejcie, Nada została w Ammanie studiować farmację. Po dyplomie znalazła pracę w aptece. Na czarno. Musiała brać nocne zmiany, bo wtedy nie ma kontroli. Pracowała tak przez rok, pensji ledwo starczało na jedzenie. Za mieszkanie płacił ojciec. – Czułam się samotna. W końcu tata powiedział: „Przyjeżdżaj. Może w Kuwejcie znajdziesz pracę”. I tu zaczyna się cała historia – mówi Nada.

Ojciec uważał, że za dwa–trzy lata nikt jej już nie będzie chciał. – Mówił też, że jestem gruba. Nikomu się nie spodobam – Nada śmieje się zakłopotana. – Starzy ludzie tak myślą – tłumaczy ojca.

Kandydatem na męża był mieszkający w Kuwejcie Syryjczyk. Przyjaciel rodziców, starszy od niej o dziesięć lat. – Kiedy poznaję mężczyznę, ważne są dla mnie twarz i włosy. Zdrowe, czyste zęby i porządne buty. Oraz zegarek – wylicza 26-latka. – Po tym poznaję, że o siebie dba. Możemy zacząć rozmowę. Z facetem przedstawionym przez rodziców rozmawiać nie chciała. – Nie, nie, nie, nie, nie… Wystarczyło jedno spojrzenie, by wiedzieć, że go nie chcę!

Ale rodzinie powiedziała, że wyjdzie. Tylko najpierw zrobi magisterkę w Niemczech. Zgodzili się.

Znienawidziłam numer 21

Jedynym krajem UE, który dawał wtedy Syryjczykom wizy, była Polska. Nada zapłaciła 2 tys. euro za pierwszy semestr studiów i ją dostała. Odłożyła pieniądze na samolot i start w Niemczech. Poleciała przez Turcję do Warszawy. 21 października 2020 r. wylądowała na Okęciu.

Byłam w Polsce jeden dzień i mnie okradli – śmieje się do rozpuku. Ale wtedy skołowana myślała gorączkowo: „Co robić?”. Poprosiła koleżankę, by kupiła jej bilet online. Noc spędziła na dworcu. Bardzo się bała.

Złożyła wniosek o ochronę w Düsseldorfie, przenieśli ją do obozu pod Monachium. Miała dach nad głową, jedzenie i 100 euro na miesiąc, a po sześciu dostała odmowę azylu. – Napisano w niej, że muszę jechać do Polski, ponieważ moje odciski palców już tam są. Nie miałam pojęcia o „dublin law” – przyznaje. Tzw. rozporządzenie dublińskie stanowi, że tylko jedno państwo UE jest odpowiedzialne za rozpatrzenie wniosku o azyl. Zazwyczaj pierwsze, którego granicę przekroczył cudzoziemiec starający się o ochronę.

Niemcy przyszli po Nadę 21 kwietnia 2021 r. o godz. 5 rano. Tok, tok, let’s go. Zabrali autem na polską granicę. Złożyła wniosek o ochronę. Polacy kazali jej jechać do ośrodka w Dębaku. Nada na to: „Nie wiem jak i mam tylko 15 euro!”. „Nie nasz problem” – usłyszała. „Możemy ci najwyżej pomóc wymienić pieniądze i podwieźć na stację”.

Zawieźli mnie do Lodos, Lodus… jakoś tak. Pokazuje świstek z notatką: „Zgorzelec”. Stamtąd pojechała przez Wrocław do Warszawy. Pod Centralnym pytała o Dębak. Mało kto mówił po angielsku. Usiadła na walizce, zaczęła płakać. W końcu jakaś dziewczyna sprawdziła trasę w telefonie i zaprowadziła ją na pociąg.

W Otrębusach Nada pokazała adres ośrodka w sklepie. Ekspedientka machnęła ręką w kierunku lasu i powiedziała, że to daleko. Zimno, ciemno. Nada bardzo się bała. Znowu siadła na walizce i w płacz. W końcu podwiozła ją jakaś kobieta. – Wsadzili mnie do pokoju nr 21. Znienawidziłam ten numer!

Pandemia, ośrodek świecił pustkami, miała pokój tylko dla siebie. Przez dwa miesiące wciąż w nim siedziała. Czytała książki, robiła szalik na drutach, oglądała filmy w telefonie. A głównie płakała. W ośrodku tylko Czeczeni i Białorusini, nikt nie mówił po angielsku. Nada czasami rozmawiała z mamą. Mówiła, że jest w Niemczech.

Dżarimat-asz-szaraf

Robiłam to dla bezpieczeństwa – wzdycha. – Kiedy tam dotarłam, powiedziałam rodzinie, że nie wrócę i nie wyjdę za mąż za tego faceta. Byli na mnie bardzo źli. Wiesz, co znaczy „szaraf”? – tłumaczy w telefonie arabskie słowo. – „Honor”. Ojciec mógłby coś mi zrobić. Nada przeciąga palcem po szyi.

Bała się też 6 czerwca 2021 r. Miała wtedy w urzędzie ds. cudzoziemców „interview” w sprawie o przyznanie ochrony. – Bałam się, czy mnie dobrze zrozumieją. Mój angielski jest słaby. Nie miałam też pojęcia, jak tam dojechać. Rozmowa była o 10 rano. Wyszłam z ośrodka o 6, żeby zdążyć.

Cudzoziemcy mieszkający w Dębaku mają prawo bezpłatnie korzystać z pociągów WKD na trasie Kanie Helenowskie–Warszawa i z powrotem. A także z autobusu jadącego do urzędu ds. cudzoziemców na ulicę Taborową. Ale z ośrodka do stacji kolejki jest pół godziny przez las.

Każdy wyjazd do Warszawy zajmował Nadzie cały dzień. Raz gdy wracała z pociągu, zatrzymał się samochód. Wychyliła się z niego kobieta i mówi: „Wyglądasz jak arabska dziewczyna”. Zaczęły rozmawiać. Irakijka zawiozła Nadę do Dębaku. Dała jej numer Natalii Borysławkiej, koordynatorki programu Refugees Welcome w Fundacji Ocalenie.

Kot na depresję

Spotkały się. Nada była w depresji. Bardzo chciała wyprowadzić się z Dębaku. Tymczasem po dwóch miesiącach przenieśli ją do ośrodka dla kobiet na Targówku. – Wszystkie były przyjazne, nareszcie miałam dużo koleżanek. Personel też miły i blisko autobus do centrum – wspomina. Ale i tam czasami była przygnębiona. Pielęgniarka przyniosła jej młodą kotkę. – Poczułam się dużo lepiej. Diva, Diva – woła małą czarną kotkę. – To ona – mówi z dumą.

Jeszcze w Dębaku Syryjka zaczęła się uczyć polskiego, ale nauczycielka poza nim znała tylko białoruski, co ją zniechęciło. Na Targówku prowadząca lekcje znała też angielski, więc Nada znowu zaczęła się uczyć. – Kiedy mówisz po arabsku czy angielsku, szeroko otwierasz usta. Żeby mówić „bolska”, trzeba je zaciskać. Too much hard! – narzeka. – A największy broblem mam z „p”. U nas jest tylko twarde „b”.

Koordynatorka programu znalazła dla Nady pokój u Kasi Porwit. Ma tam osobną łazienkę i kuchnię tylko dla siebie. – A właścicielka jest too much good! To najlepsza rzecz, jaka mnie spotkała! – wykrzykuje Syryjka.

Kasia też jest zadowolona. Najpierw podpisały umowę na trzy miesiące. W październiku przedłużyła Syryjce kontrakt o osiem, żeby mogła spokojnie znaleźć pracę i zacząć normalne życie. – Na razie nie mam jak. Dostaję 750 zł, za pokój płacę 200. Tak się cieszę, że mogę jeszcze tu zostać! Czasami gotuję, częstuję Kasię i jej synów, bo nie lubię jeść sama. Czasami przychodzą jej rodzice. Są super! Ojciec mówi: „no english”, próbuję rozmawiać po polsku. On powtarza: „powinnaś mieć polskiego chłopaka”. A ja: „czemu nie, znajdź mi jakiegoś” – śmieje się.

Wahadło

Standardowo urząd ds. cudzoziemców ma na wydanie decyzji o przyznaniu statusu pół roku. Rzadko się zdarza, by ktoś dostał ją w tym czasie. Zazwyczaj procedury są przedłużane. Bywa, że latami.

Nie mając żadnych wiadomości z urzędu, byłam jak wahadło. Nie wiedziałam, gdzie jestem. Pierwsze pięć miesięcy czekania minęło mi dość szybko. Ostatni trwał jakby dziesięć lat! Ciągle dzwoniłam na Taborową. 21 października przyszła pozytywna decyzja i teraz kocham numer 21! – entuzjazmuje się Nada.

Osoba, która uzyska w Polsce status uchodźcy lub ochronę uzupełniającą, zyskuje dostęp do systemu oświaty, rynku pracy, ochrony przed bezrobociem, może prowadzić działalność gospodarczą, korzystać z pomocy społecznej i świadczeń opieki zdrowotnej w ramach NFZ. Może także poruszać się po krajach Unii Europejskiej. Musi w ciągu dwóch miesięcy od uzyskania ochrony opuścić ośrodek. A jeśli mieszkała poza nim i dostawała 750 zł tzw. świadczenia pozaośrodkowego, po dwóch miesiącach przestaje je otrzymywać.

Może natomiast złożyć wniosek o Indywidualny Program Integracyjny. Trzeba to zrobić w ciągu 60 dni od daty wydania decyzji o ochronie w swoim miejscu zamieszkania. Inaczej IPI przepadnie. Otrzymane w ramach programu pieniądze (do 1335 zł miesięcznie przez pierwsze pół roku, następnie maks. 1200 zł) cudzoziemiec zobowiązany jest przeznaczyć na wynajęcie mieszkania, naukę polskiego i codzienne wydatki.

Tyle że gdy Nada dostała decyzję o ochronie, nikt jej o tym programie nie powiedział. Na szczęście dowiedziałam się o nim od znajomego i zdążyła złożyć wniosek – mówi Kasia.

Po otrzymaniu decyzji o przyznaniu ochrony Nada czekała miesiąc na pobranie odcisków palców. Potem kolejny na kartę pobytu, bez której nie mogła nic zrobić. Ani zarejestrować się w PUP, ani spotkać z pracownikiem WCPR. WCPR w Warszawie nie organizuje kursów polskiego. Nada trzy razy w tygodniu chodzi więc do jednej z organizacji pozarządowych, spotyka się z kumpelką z programu RWP, która pomaga jej tłumaczyć dokumenty. Wyrobiły razem bilety miesięczne, PESEL.

Może spróbuję z dziewczyną?

Nadal bywa smutna. – Nic nie wiem o starszym bracie. Od roku nie rozmawiałam z ojcem. Z mamą tylko czasami. Oboje są na mnie źli. Na razie mówię, że jestem w Niemczech. Może kiedy dostanę pracę, powiem im prawdę?

Z pomocą Natalii Nada właśnie jej szuka. – Przez hidżab nie mam chyba dużych szans na posadę w aptece. Szukam ofert w ubezpieczeniach, w banku. Najlepiej gdzieś w biurze. Jeśli nie znajdę, może zejdę o poziom niżej z wymaganiami. Zamierzam zostać w Polsce. Lepiej się tu czuję. Miałam wrażenie, że w Niemczech ludzie są maszynami. Nie okazują emocji. Lubię też polskie jedzenie – rozmarza się Nada. – Pierogi, pieczone ziemniaki, gołąbki z sosem grzybowym... To much good! Nie to co w Dębaku – wzdycha.

Nie lubię tylko, jak starsi ludzie na mnie patrzą – mówi Nada cichutko. – Może z powodu hidżabu? Ale nic złego się nie dzieje. Zresztą jakby ktoś mnie napadł, walczyłabym. Niczego się już nie boję, nie użalam nad sobą. Jestem zupełnie inną Nadą niż kiedyś. I nie żałuję, że wyjechałam, choć oczywiście brakuje mi Syrii, Jordanii i Kuwejtu.

Czego mi brak z Kuwejtu? – Nada długo się zastanawia. – Może trochę rodziców? Z Jordanii czasu studiów. Miałam wtedy wielu kolegów, ale nigdy chłopaka. Trochę żałuję, że nie spróbowałam, nie wiem, co to seks. Zobaczymy. Jak nie wyjdzie z facetem, może spróbuję z dziewczyną?

Epilog. Przyszła wojna w Ukrainie

W ciągu trzech miesięcy Nada dostała dwie oferty pracy. Jedną w Polsce, drugą w Niemczech. Pod koniec stycznia wyjechała tam na rozmowę kwalifikacyjną i odwiedzić znajomych. Zaręczyła się. Nie wraca. Kasia została z jej kotką. Pokój udostępniła rodzinie z Ukrainy.

Program Refugees Welcome łączy osoby starające się o ochronę z tymi, które chcą im udostępnić mieszkanie. Powstał w Berlinie jesienią 2014 r., został powielony w wielu krajach europejskich. W Polsce działa od 2015 r.

W Niemczech ponad 800 osób znalazło dzięki niemu pokój, w Polsce 54, w tym siedmioro dzieci. Z Tadżykistanu, Nigerii, Gabonu, Jemenu, Iranu, Egiptu, Rosji, Czeczenii, Palestyny, Gwinei, Meksyku, Syrii, Afganistanu, Turcji, Pakistanu, Białorusi, DRK, Erytrei i Etiopii.

Poza Fundacją Ocalenie pomoc mieszkaniową osobom uchodźczym oferuje kilka innych organizacji pozarządowych, głównie w Warszawie. W związku z wojną w Ukrainie i napływem uchodźców możliwości wynajęcia taniego mieszkania drastycznie tu spadły.

Reportaż powstał w ramach stypendium Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej. Personalia Nady zostały na jej prośbę zmienione.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną