Rzadki krewny ospy prawdziwej, wirus małpiej ospy, wydostał się z afrykańskiego matecznika, budząc zdumienie i strach. Zaskoczył tym ekspertów od zdrowia publicznego, bo nagłe i niemal jednoczesne wykrycie go na czterech kontynentach to niespotykane wcześniej zjawisko. W zbiorowej świadomości natychmiast wywołało przerażenie.
Sygnał o rozprzestrzenianiu się nieznanego szerzej zarazka potraktowano jako zapowiedź kolejnej pandemii, w dodatku dużo groźniejszej niż covid. Może to powrót śmiertelnej czarnej ospy, jeśli na skórze pojawiają się pęcherze? A może HIV w nowym przebraniu, skoro większość wykrytych zakażeń w Europie dotyczyła homoseksualnych i biseksualnych mężczyzn, od których 41 lat temu rozpoczęła się epidemia AIDS?
Co budzi niepokój?
Przez ostatnie trzy lata staliśmy się bardziej wyczuleni na punkcie wirusów. Dawniej o takim jak ten, pochodzącym od małp i gryzoni, czytalibyśmy w rubrykach ciekawostek medycznych, a teraz jest to temat, na którym wszyscy skupiają uwagę. Z jednej strony to dobrze. Bagatelizowanie zagrożenia koronawirusem na początku 2020 r., kiedy meldunki z Wuhanu nie wszczeły alarmu nawet w głównej siedzibie Światowej Organizacji Zdrowia, skończyło się fatalnie. Ale choć ignorowanie ryzyka to jedna z najgorszych metod uodpornienia, dobre wieści są takie, że w porównaniu z pierwszymi doniesieniami na temat SARS-CoV-2 czy HIV wirus małpiej ospy jest już od samego początku lepiej poznany i ma odmienne właściwości. Pytanie, na które naukowcy muszą znaleźć odpowiedź, dotyczy tego, czy to, co już o nim wiedzą, wystarczy, by zahamować jego ekspansję? Czy po wydostaniu się z Afryki nie nabrał nowych cech, z którymi będzie chciał zawojować świat?
Aby móc spokojnie myśleć o przyszłości, nie wystarczy gromadzić zapasy szczepionek i leków.