Trzeba być potulnym. Dzieci nigdy tego nie rozumieją. Wahadło stoi puste na peronie w Przemyślu, szarzeje w deszczu za parkanem. Dzieci z kolejki widzą i jęczą: dlaczego nas nie wpuszczą do ciepłego? Dzieci wynudzone. Matki przygarniają dzieci, walizki, torby, pluszowe zwierzęta, baloniki, piszczące transformersy, siatki z zakupami, czasem żywego kota. Chociaż z kotami jeżdżą przez granicę głównie te młode, bezdzietne. Koty są potulne zawsze, bo zamknięte w transporterach, a dzieci tylko wtedy, gdy śpiące lub mokre.
Peron dla wahadła specjalnie dobrany – boczny i ślepy. Dzięki temu nie widać z dworca kolejki pasażerów. Wahadło (majatnyk) to ukraiński pociąg, który ciągle jest w drodze między Przemyślem a Kijowem. Nowoczesny, bilety sprzedaje przez internet. Ma przewidziane rozkładem godziny, ale są nieważne – wahadło rusza, kiedy może. W końcu to pociąg jeżdżący przez wojnę. Cicho, mówią matki dzieciom, trzeba czekać. Kolejka do wahadła to jakieś pół tysiąca ludzi w deszczu, i wciąż ich przybywa. Młode kobiety wpatrzone w tablety, żonglują mejlami, pracują. Jakaś ze słuchawkami w uszach długo tańczy w kolejce. Mokry płaszcz, wymyślne i szerokie figury. Dzieciate kobiety parskają śmiechem.
Olga idzie znaleźć jakiegoś polskiego komandira i spytać, czy z dziećmi można do pociągu najpierw. Komandir nosi mundur pogranicznika – mówi, że nie można.
• • •
Poprzedniego wieczoru pośrodku hali głównej przemyskiego dworca leżał mężczyzna w agonii. Gapiów zebrało się niewielu. Kasy biletowe oblężone, bo zaraz miał wjechać kijowski pociąg, a nocą pojechać z powrotem. Z ławek w korytarzu przyglądały się kobiety, odwracały uwagę dzieci. Młode Romki z Ukrainy, przybyłe wahadłem kilka dni wcześniej, myły zęby i rozczesywały włosy.