Społeczeństwo

Kto straszy w kancelarii

Wciągu ośmiu dni spędzonych w kancelarii premiera cztery pielęgniarki na własnej skórze przekonały się, że sytuacja w tej placówce jest może nawet gorsza niż w służbie zdrowia.
W zasadzie przypomina ona schyłkowy PRL – nie działają telefony, są przerwy w dostawach prądu, brakuje środków higieny, majtek, telewizora, a nocą wszędzie kręcą się podejrzane typy nasłane przez nie wiadomo kogo. Na dodatek przez osiem dni nie było możliwości porozmawiania z kierownikiem tego bałaganu, który twierdził, że będzie z pielęgniarkami rozmawiał dopiero, jak wyjdą z jego kancelarii, podczas gdy one upierały się, że lepiej porozmawiać, dopóki jeszcze są, gdyż chciałyby przy tej rozmowie być.

Nie ma wątpliwości, że po wyjściu pielęgniarek rozmowy byłyby dla premiera znacznie łatwiejsze i na pewno stałyby na wyższym poziomie, zwłaszcza że jedynym partnerem w dyskusji byłaby posłanka Szczypińska. Ponieważ jednak uparte pielęgniarki nie chciały pójść premierowi na rękę, on sam musiał ustąpić. Pierwszym zwiastunem ocieplenia było przekazanie pielęgniarkom jednej podpaski, zdobytej z trudem nie wiadomo gdzie. Przyjęcie tego nieoczekiwanego prezentu przełamało lody. Pojawiły się następne podpaski, w końcu pojawił się także sam premier i zaproponował rozmowę przy kawie. I słusznie.

W wyniku rozmowy pielęgniarki zasadniczo zmieniły swoje stanowisko i ze stanowiska w kancelarii przeniosły się na stanowisko w namiocie w Alejach Ujazdowskich. Premier pozostał na razie na swoim stanowisku i nic nie zapowiada, że je zmieni.

Jedno jest pewne – obecny konflikt pokazał pielęgniarkom, a także społeczeństwu, w jak trudnych warunkach pracuje rząd i jego szef. Padł mit o tym, że władza dysponuje luksusami. Otóż nie tylko nie dysponuje, ale nie może nawet spokojnie pracować, bo jak ujawniły same pielęgniarki, nocami po budynku kręcą się podejrzani osobnicy, podający się za inspektorów społecznych i doradców premiera. Ludzie ci hałasują, nie dają spać, o wszystko wypytują (pielęgniarki twierdzą, że musiały się przed nimi zamykać w łazience i naradzać się przy odkręconych kranach).

Trwa ustalanie, kim są ci ludzie i czy to przypadkiem nie funkcjonariusze CBA, demaskujący kolejne afery lekarskie, którzy zmyleni widokiem drzemiących pielęgniarek wzięli kancelarię premiera za szpital. LPR nie wyklucza, że to inspektorzy unijni szukający haków na Polskę i premiera. – Pojawiają się nagle, zwykle po zmierzchu. Są uciążliwi, kręcą się po korytarzach, ale gdy nas widzą, znikają. Nie mamy z nimi żadnego kontaktu – skarżą się wystraszeni pracownicy kancelarii.

Czy w wyniku nocnej aktywności nieznanych inspektorów społecznych pracom rządu grozi paraliż? – Boimy się, że ludzie ci mogą spowalniać reformy albo spróbują wpisać coś do napiętego projektu budżetu. Nie wykluczamy też próby podrzucenia fałszywych projektów ustaw. A wiadomo, że przy obecnym tempie prac Sejmu takie fałszywki zostaną przegłosowane, zanim zorientujemy się, co w nich jest – mówi źródło zbliżone do premiera.

Sam szef rządu oczekuje, że samozwańczy inspektorzy zgłoszą się w końcu na rozmowy i powiedzą, o co im chodzi. Zachęcony dialogiem z pielęgniarkami, w jednym z pomieszczeń kazał wystawić kawę i podpaskę, ale na razie nikt się nie skusił.
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną