Społeczeństwo

„Trupia” matura z języka polskiego: anachroniczna i rekordowo długa. Najlepiej pisać o Bogu

Matura 2024 r. Matura 2024 r. Marcin Stępień / Agencja Wyborcza.pl
Oddajemy hołd tradycji, czcimy piśmiennictwo przodków, realizujemy ambicje ludzi sprawujących władzę, a nie własne. Świat się zmienia, natomiast egzamin dojrzałości kostnieje coraz bardziej. Trupia matura.

Najwięcej energii przed maturą z języka polskiego zużywano dawniej na odkrycie, jakie dzieła literackie pojawią się w tematach wypracowań. Będzie „Lalka” czy „Wesele”? „Pan Tadeusz” czy „Chłopi”? „Przedwiośnie” czy „Zdążyć przed Panem Bogiem”? W tym roku maturzyści będą mieli wolną wolę w doborze lektur. Tematy rozprawek będą bowiem formułowane bez wskazania utworu. Typowanie dzieł przed egzaminem przestało być potrzebne.

W roku 2023 – po raz pierwszy w nowej formule – maturzyści pisali rozprawkę albo na temat pierwszy: „Człowiek – istota pełna sprzeczności”, albo drugi: „Co sprawia, że człowiek staje się dla drugiego człowieka bohaterem?”. W żadnym nie wskazano konkretnej lektury. Piszący mógł swobodnie wybrać dowolny utwór – epicki lub dramatyczny – z listy kilkudziesięciu tekstów obowiązkowych, która została dołączona do arkusza egzaminacyjnego. Jeszcze większą swobodę maturzysta miał w doborze drugiego dzieła literackiego, będącego podstawą argumentacji w rozprawce. Mógł to być tekst z listy lektur lub spoza listy, w tym nawet krótki wiersz (o ile pasował do tematu), choćby „Wlazł kotek na płotek i mruga” czy „Siała baba mak, nie wiedziała jak”.

Nieomal co roku matura jest inna

W tym roku również w tematach rozprawek na poziomie podstawowym nie będzie wskazanej lektury. Jedynie na poziomie rozszerzonym, ale nie w obydwu tematach, lecz tylko w jednym, można się spodziewać przymusu pisania o wskazanej lekturze. W 2023 r. była to „Mała apokalipsa” T. Konwickiego. Jeśli jednak maturzysta nie znał tego dzieła, obowiązkowego w klasach humanistycznych, wybierał temat, w którym nie było wskazanej żadnej lektury. Decydował więc sam, jakie dzieła chce uczynić podstawą argumentacji. Pierwszy przykład musiał pochodzić z listy lektur obowiązkowych, drugi i trzeci mogły być całkowicie dowolne, byle tylko nie z tej samej epoki. To duże ułatwienie, ale nie dla wszystkich.

Ten przywilej miał objąć tylko dwa roczniki maturzystów, którzy muszą zdawać egzaminy według nowej, trudniejszej formuły, lecz zostali poszkodowani przez pandemię koronawirusa i zdalne nauczanie. Poprzedni i obecny rocznik otrzymują tematy bez wskazanych lektur. Natomiast za rok w tematach wypracowań mają być wymienione konkretne tytuły. Pewności jednak nie ma, gdyż trwają zmiany w podstawach programowych. Wymagania egzaminacyjne obowiązujące w roku 2025 też mogą się zmienić. Może ministerstwo wymyśli coś takiego, że będzie jeszcze łatwiej.

Ze względu na ciągłe zmiany wymagań i formuł egzaminowania, w tym także samego poziomu matury, nie sposób porównać wiedzy i umiejętności kolejnych roczników maturzystów. Nieomal co roku matura jest inna, inne też sprawności są egzekwowane. Obecnie najwięcej trudności sprawia zdającym napisanie rozprawki aż na co najmniej 300 wyrazów (poziom podstawowy, od przyszłego roku ma być nie mniej niż 400 wyrazów) lub 500 (poziom rozszerzony). Natomiast znajomość konkretnych dzieł nie ma większego znaczenia. Niby w arkuszu egzaminacyjnym znajduje się test historycznoliteracki, a w nim pytania do konkretnych lektur, jednak do większości zadań są podane fragmenty utworów, zatem duża trudność jest tylko dla tych, którzy nie umieją czytać.

Najbardziej opłaca się pisać o Biblii

W wypracowaniu maturalnym zdający musi odwołać się do lektury obowiązkowej, inaczej tekst zostanie wyzerowany (dyskwalifikacja pracy, zero punktów za wypracowanie). W zasadach oceniania znajduje się informacja, że za lekturę obowiązkową uznaje się każdą księgę biblijną. Jeżeli więc maturzysta powoła się w związku z tematem na jakąkolwiek opowieść z Pisma Świętego, np. o zjedzeniu zakazanego owocu, o wypędzeniu z raju, o potopie, o mannie z nieba, o wędrówce narodu wybranego przez pustynię, o zwiastowaniu Marii, że porodzi Syna Bożego, o synu marnotrawnym, o miłosiernym Samarytaninie albo o ukrzyżowaniu Chrystusa, będzie to uznane za spełnienie warunków formalnych polecenia (jest lektura obowiązkowa). Maturę z polskiego poprzedni rząd przemienił w egzamin z wiedzy religijnej, a obecny wciąż to toleruje.

Egzaminatorzy zostali też pouczeni, że żaden błąd odnoszący się do Biblii nie może zostać uznany za kardynalny. Pismo Święte nie jest lekturą poznawaną w całości – czytamy uzasadnienie – dlatego maturzysta nie musi znać jej idealnie. Najbardziej więc opłaca się pisać o Biblii, gdyż tylko wtedy ma się pewność, że nie będzie „kardynała” i praca nie zostanie wyzerowana. Jeżeli natomiast uczeń przywoła lekturę obowiązkową, która jest poznawana w całości, i popełni poważny błąd rzeczowy, świadczący o nieznajomości dzieła, wtedy egzaminator uzna to za błąd kardynalny i wyzeruje pracę (nie przyzna punktów za kompetencje literackie, kompozycję, język, ortografię i interpunkcję). Powoływanie się na „Dziady” cz. III, „Lalkę” czy „Przedwiośnie” obarczone jest więc znacznym ryzykiem, natomiast pisanie o Piśmie Świętym, choćby z błędami, jest nieomal bezkarne. Wielkiej straty za to nie będzie, najwyżej egzaminator odejmie jeden czy dwa punkty za brak wiedzy.

Uczniowie dobrze o tym wiedzą, dlatego już podczas prac klasowych próbują pisać przede wszystkim o Biblii. Bez względu na temat wypracowania nawiązują do historii biblijnych. W pracy na temat „Człowiek – istota pełna sprzeczności” można więc przeczytać, że pełnym sprzecznych cech był syn marnotrawny, gdyż najpierw okazał ojcu zło (sprzeniewierzył część majątku), a potem dobro (żałował swych czynów). Podobnie w pracy na drugi temat zeszłorocznej matury („Co sprawia, że człowiek staje się dla drugiego człowieka bohaterem?”) dawało się wykorzystać tę przypowieść. Zatem bohaterem jest ojciec syna marnotrawnego, ponieważ okazał mu miłość i przebaczył winy. Wybaczanie win i okazywanie miłości winowajcy to cechy, które czynią z człowieka bohatera. Na pewno syn marnotrawny tak właśnie postrzegał ojca.

Również na tegorocznej maturze należy się spodziewać, że historie biblijne będą pasowały do każdego tematu, a piszący chętnie będą się na nie powoływać. Choć polska młodzież nie przejawia pasji do czytania lektur szkolnych, to wyjątkiem jest Pismo Święte. Świętą księgę nastolatki wkuwają, ponieważ wiedzą, że to naprawdę może im się przydać na maturze. Zresztą nie ma tu aż tak wiele do nauki, wystarczy bowiem nie pomylić Kaina z Ablem (kto kogo zabił), Noego z Adamem i Ewą (kto budował arkę), Abrahama z Mojżeszem (kto otrzymał tablice z dekalogiem), Jezusa ze św. Piotrem (kto kogo się zaparł) oraz Judasza z Piłatem (kto umywał ręce), a maturę z polskiego ma się zdaną. Jednak nawet gdyby ktoś popełnił fatalny błąd i napisał, że to Judasz umył ręce, a nie Piłat (niefortunna tegoroczna pomyłka wicepremiera Krzysztofa Gawkowskiego), będzie to drobnostka, a nie błąd kardynalny. Natomiast pomylenie się w sprawie Telimeny, Tadeusza i Zosi z eposu Mickiewicza może okazać się błędem dyskwalifikującym. Lepiej więc o „Panu Tadeuszu” milczeć, a pisać o Panu Bogu.

300 słów napisać ręcznie

Licealiści piszą na lekcjach wypracowania najczęściej na jedną stronę formatu A4. Taka długość to obecnie norma. Zwykle brakuje paru wyrazów do limitu 300, jaki obowiązuje teraz na maturze (za rok ma być o 100 wyrazów więcej). Nauczyciele zachęcają, aby jeszcze coś dopisać. Ponieważ praca jest już kompletna, zawiera wstęp, rozwinięcie i zakończenie, nie da się jej wydłużyć o kolejny akapit. Byłoby to nielogiczne. Trzeba raczej napisać uzupełnienie do rozwinięcia, np. jeszcze jeden argument. Tylko jak go wcisnąć w gotowy tekst?

Gdyby praca była pisana na komputerze, wstawienie kilku zdań w jej środek nie stanowiłoby problemu. Natomiast uzupełnianie tekstu napisanego ręcznie bywa trudne. Margines jest święty, mogą pisać na nim tylko egzaminatorzy. Maturzysta musi precyzyjnie wskazać, w jakiej kolejności należy czytać wypracowanie, np. że środkowa część drugiego akapitu znajduje się na następnej stronie, a fragment czwartego akapitu zapisany jest pod zakończeniem rozprawki. Egzaminatorzy muszą respektować te wskazówki i tak czytać, jak każe autor. Nie dość, że pismo ręczne jest mało czytelne, to jeszcze trzeba poznawać akapity nie po kolei. Maturę najczęściej oceniają zaawansowani wiekowo egzaminatorzy, którzy po mistrzowsku piszą ręcznie, zaś znacznie słabiej na komputerze. Natomiast uczniowie odwrotnie. Ręczne pisanie sprawia im duży problem.

Można to przyrównać do sytuacji, jaka dawniej panowała w rolnictwie. Zapewne kiedyś hodowca potrafił – jak śpiewał Rosiewicz – „wszystkie zręcznie/ 300 krów wydoić ręcznie”, natomiast obecnie niezbędna jest mechaniczna dojarka. Ręczne dojenie odeszło do lamusa, może jeszcze babcia potrafi, ale młoda rolniczka już nie. Podobna zmiana czeka oświatę. Najwyższy czas wprowadzić na egzaminy komputery, przecież ręczne pisanie długich tekstów właściwie się nie zdarza. To umiejętność całkowicie anachroniczna. Podejrzewam, że gdyby matura w Polsce była z dojenia krów, kazano by maturzystom doić je ręcznie. Mimo że formuła egzaminu dojrzałości często się zmienia, niezmienny pozostaje anachronizm metod i narzędzi. To jest matura jak z muzeum.

Stworzenie rozprawki na minimum 300 wyrazów byłoby znacznie mniejszym problemem, gdyby maturzysta miał do dyspozycji komputer. Natomiast ręczne „dojenie” słów jest wyzwaniem ponad siły przeciętnego nastolatka. Nawet na lekcji coraz więcej uczniów notuje na tabletach lub telefonach, gdyż tylko w ten sposób jest w stanie nadążyć. Ręce uczniów są wprawne w klikaniu, wtedy też głowa pracuje sprawniej. Gdy uczeń klika w klawiaturę, zwykle ma o czym napisać. Kiedy jednak musi wziąć do ręki długopis, w głowie robi się pusto. A gdy to ma być aż 300 wyrazów lub więcej napisanych ręcznie, zaczyna panikować. To tak, jakby kucharzowi, który zawsze białka ubijał mechanicznie, kazać ubić je na sztywno ręcznie i to aż 300 jajek. Czy ktoś jest chętny? Nastolatek na maturze nie ma wyboru.

Egzamin z cierpliwości i tradycji

Matura z języka polskiego na poziomie podstawowym trwa najdłużej: aż cztery godziny zegarowe (240 min). Są to właściwie trzy egzaminy zdawane łącznie jeden po drugim bez żadnej przerwy. Wymyślił to jakiś potwór. Najpierw należy rozwiązać „Test z języka polskiego w użyciu”. Polega to na przeczytaniu dwóch tekstów publicystycznych lub popularnonaukowych i na udzieleniu odpowiedzi na kilka pytań oraz na napisaniu notatki syntetyzującej, czyli spójnego streszczenia obydwu tekstów. Jest to małe wypracowanie (60–90 wyrazów).

Następnie należy rozwiązać „Test historycznoliteracki”, który składa się z kilkunastu fragmentów lektur lub innych tekstów literackich, w tym poezji, kilku zdjęć obrazów i plakatów. Na podstawie tego materiału należy udzielić odpowiedzi na podchwytliwe pytania. Jeżeli kogoś jeszcze nie rozbolała głowa, to teraz na pewno mu pęka. A to wcale nie koniec egzaminu.

Trzecią częścią matury z polskiego jest wypracowanie. Pisze je wykończony nastolatek po dwóch godzinach odpowiadania na kilkadziesiąt pytań, czytania mnóstwa różnorodnych tematycznie i stylistycznie tekstów (publicystyki, prozy, dramatu i liryki) i oglądania kilku skomplikowanych pod względem artystycznym fotografii. Po takim maratonie nastolatek potrzebuje przerwy, paru ćwiczeń fizycznych, wyjścia na świeże powietrze, otworzenia gęby do drugiego człowieka.

Zamiast tego musi siedzieć, milczeć i pisać wypracowanie na mało interesujący temat, najczęściej o bohaterstwie, męczeństwie, pięknie życia na wsi albo o problemach odrodzonej po zaborach ojczyzny. Do końca egzaminu zostały jeszcze dwie godziny, więc czasu jest dużo. Tylko sił brak, głowa pęka i chce się wyć. Taką mamy maturę z języka polskiego: najbardziej niezdrową, niezmiernie anachroniczną i rekordowo długą. Oddajemy hołd tradycji, czcimy piśmiennictwo przodków, realizujemy ambicje ludzi sprawujących władzę, a nie własne. Świat się zmienia, natomiast egzamin dojrzałości kostnieje coraz bardziej. Trupia matura.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną