Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Cena niesławy

Co robią bohaterowie głośnych afer

Aleksandra Jakubowska, Fot. Tadeusz Późniak Aleksandra Jakubowska, Fot. Tadeusz Późniak
Afera. Nazwisko na łamach wszystkich mediów. I tak kilka tygodni, miesięcy. A potem cisza. Jak żyją politycy, do których, słusznie lub nie, przykleiła się etykieta człowieka skorumpowanego, przestępcy?

Żyją w rytmie wyznaczanym przez rozprawy. O tym, że w procesach Romualda Szeremietiewa, Marka Czekalskiego, w jednym z procesów Aleksandry Jakubowskiej i jednym Waldemara Matusewicza zapadły wyroki uniewinniające, praktycznie mało kto słyszał. Głośno było tylko o skazaniu Andrzeja Pęczaka. Pogodzili się z tym, że niezależnie od wyroków ich nazwiska już zawsze będą wiązać się z aferą.

Nie chcemy tu rozsądzać o ich winach, analizować przebiegu procesów. Interesuje nas społeczny odbiór tych postaci. Jak po aferze układa się ich życie polityczne, zawodowe, towarzyskie, rodzinne? Jaka jest mechanika infamii?

Masakra

Wybranych przez nas bohaterów łączyło jedno: przez lata działali w polityce, byli zahartowani w rozmaitych bojach; nikt z nich nie był jednak gotowy na to, co ich miało spotkać. – Wybuchowi afery towarzyszyła nieprawdopodobna wrzawa medialna. Mówiono o mnie wszędzie – wszędzie źle. To była masakra – wspomina Marek Czekalski, były prezydent Łodzi, który latem 2001 r. został aresztowany pod zarzutem korupcji.


Romuald Szeremietiew, były wiceminister obrony narodowej

  • Uniewinniony w procesie o korupcję w MON, ukarany grzywną w wysokości 3 tys. zł za bezprawne dopuszczenie swego asystenta do tajemnicy państwowej.
  • Uniewinniony w sprawie przywłaszczenia pieniędzy z założonej przez niego fundacji.

Wcześniej mieli poczucie wpływu na to, co się wokół nich dzieje; czasami graniczące z poczuciem wszechmocy. Nagle tracili wpływ na cokolwiek. Przekonany o swojej niewinności Romuald Szeremietiew miał nadzieję, że sprawa szybko się wyjaśni i wszystko wróci do normy. Był wiceministrem obrony narodowej w rządzie AWS, gdy latem 2001 r. „Rzeczpospolita” napisała, że jego najbliższy współpracownik Zbigniew Farmus w jego imieniu żądał łapówek od koncernów zbrojeniowych w zamian za załatwianie zamówień. Szeremietiewowi dziennikarze zarzucili, że wydaje więcej, niż zarabia. – Zarzuty pod moim adresem uznałem za absurd. Byłem też pewny Zbyszka – mówi Szeremietiew.

Kilka dni po publikacji w spektakularnej akcji funkcjonariusze Urzędu Ochrony Państwa zatrzymali Farmusa na promie płynącym do Szwecji. Ogłoszono, że chciał uciec za granicę. Dużo później miało wyjaśnić się, że Farmus spędzał wakacje nad Bałtykiem i wybrał się promem na spotkanie z córką mieszkającą na stałe w Ameryce, która właśnie gościła służbowo w Europie. Ale ówczesny szef MON Bronisław Komorowski uznał, że Szeremietiew okłamał go zapewniając, iż Farmus jest w Polsce. Odwołał wiceministra ze stanowiska. Powszechnie odebrano to jako sygnał, że w sprawie jest coś na rzeczy.

Partie polityczne na ogół bezzwłocznie wykluczają ze swoich szeregów osoby, na które padają korupcyjne podejrzenia. Z biegiem lat przyjęło się wręcz przekonanie, że im szybciej to zrobią, tym lepiej to zaświadczy o obowiązujących w nich standardach. Naturalnym elementem życia po aferze jest więc utrata poselskich immunitetów, partyjnych legitymacji, publicznych funkcji. I często piętrzenie kolejnych zarzutów, najazd kolejnych kontroli. A w końcu areszt.

Pod celą

Romuald Szeremietiew w oczach innych oskarżonych polityków jest szczęściarzem: nie trafił do aresztu. W prawniczej teorii areszt to tylko środek zapobiegawczy, a nie kara. Ale nie dla polityka.

Marka Czekalskiego funkcjonariusze CBŚ zabrali w kajdankach w środku dnia wprost z gabinetu w Urzędzie Miasta w Łodzi. Myślał wtedy tylko: straszny wstyd. W areszcie w Radomiu, dokąd go zawieziono, pierwszą noc spędził w celi z podejrzanym o morderstwo.

Następnego dnia, gdy pod eskortą zamaskowanych funkcjonariuszy wieziono go do sądu, za policyjnym samochodem jechał konwój reporterów i wozów transmisyjnych. – W sądzie był taki moment: siedzieliśmy w jakimś pokoju, policjanci rozmawiali ze sobą, było uchylone okno. Zacząłem się zastanawiać, które to piętro. Jeden moment i by mnie nie było. Rozumiem Barbarę Blidę – wyznaje Czekalski.

Przez trzy tygodnie, które spędził w areszcie, wewnętrzny radiowęzeł systematycznie podawał informację, że w celi takiej to a takiej siedzi Marek Czekalski. Tylko jego spotykało takie wyróżnienie. Władze aresztu uznały, że nie może wychodzić na spacer ani uczestniczyć we mszy z innymi osadzonymi, bo mógłby go ktoś poturbować.

Ciężko znosił rewizje. – Czasami zastanawiałem się, czy nie zrezygnować ze spaceru albo zakupów w kantynie. Każde wyjście z celi wiąże się z przeszukaniem. Jeden klawisz widzi, że facet jest zamknięty w izolatce, więc tylko pobieżnie zbada, a drugi wsadzi palce w odbyt. Zasypiałem, marząc o zemście – wspomina Czekalski. Doświadczenie z rocznego internowania w latach 80. podpowiadało mu, że lepiej nie próbować udowadniać, kim to się jest, bo nic dobrego z tego nie będzie.


Marek Czekalski, były prezydent Łodzi

  • W 2007 r. uniewinniony w procesie, w którym oskarżono go o przyjęcie kilkuset tysięcy złotych łapówki w zamian za pomoc w załatwieniu formalności związanych z budową hipermarketów. Kilka miesięcy temu sąd apelacyjny nakazał ponowne rozpatrzenie sprawy.

Inną taktykę obrał były poseł SLD Andrzej Pęczak. Aresztowano go w listopadzie 2004 r. pod zarzutem przyjęcia łapówki od lobbysty Marka D. Krótko przedtem media ujawniły stenogramy ich rozmów, dotyczących między innymi wyposażenia Mercedesa, który Pęczak dostał w użytkowanie od biznesmena. Gdy poseł trafił do łódzkiego aresztu przy ul. Smutnej, na spacerniaku wołano za nim „full wypas” albo „Merc z firaneczkami”.

Wśród kadry aresztu szybko zyskał opinię „osadzonego nastawionego roszczeniowo”. Do władz aresztu, prokuratury, a nawet NIK, pisał skargi: na złe traktowanie, fatalne wyżywienie (przy lekkostrawnej diecie, jaką mu zaordynował lekarz, stawka dzienna wynosiła 5 zł), zbyt częste rewizje osobiste i na obecność funkcjonariuszy podczas badań lekarskich, gdy musiał być rozebrany. Domagał się częstszych niż jedna tygodniowo kąpieli i lepszej opieki lekarskiej. Jego narzekania na zły stan zdrowia, drastyczny spadek wagi, traktowano początkowo jako argument obrony. Potem wykryto nowotwór. Już po wyjściu na wolność (w styczniu 2007 r.) Pęczak przeszedł operację prostaty; by ratować mu życie, lekarze musieli usunąć cały organ.

Uwolnić rodzinę

A więc to przejście ze statusu wolnego człowieka do statusu uwięzionego było momentem najcięższym, najbardziej upokarzającym. Ale wszyscy przyznają, że bardziej martwili się wtedy stanem bliskich, których zostawili na zewnątrz. – Zastanawiałem się: jak muszą się czuć moje dzieci, córka i syn? Jak musi się czuć moja żona, która chodzi do pracy, jest szefową? Koszmar. Uporczywie powracała wtedy myśl: uwolnić siebie i swoich bliskich – mówi Czekalski.

Członkowie rodzin przeważnie robili wszystko, by nie dać po sobie poznać emocji. – Nigdy nie przychodzili do mnie z problemami. Już nawet zaczynało mnie to irytować – wspomina Waldemar Matusewicz, były marszałek województwa łódzkiego i były prezydent Piotrkowa Trybunalskiego, który trafił na 9 miesięcy do aresztu z zarzutami korupcyjnymi.

Rodzina Aleksandry Jakubowskiej przeżywała szczególnego rodzaju dramat. Była wiceministrem kultury, a potem szefową gabinetu politycznego premiera Leszka Millera, gdy wybuchła afera Rywina (w związku z nią została zdymisjonowana). Ale prawdziwy wstrząs w jej życiu wywołały zarzuty stworzenia układu korupcyjnego, który miał czerpać zyski z ubezpieczenia Elektrowni Opole. Najpierw aresztowano (w grudniu 2004 r.) jej męża, siostrę i siostrzenicę, a potem (w październiku 2006 r.) – Jakubowską. Najdotkliwiej odczuł to niepełnosprawny syn. – Na jego oczach o 6.15 wyciągnięto jego matkę z domu – było to dla niego traumatycznym przeżyciem. Potem, gdy zostałam już zwolniona i jechałam na pierwszą rozprawę do Opola, syn zapytał: Mamusiu, ale ty wrócisz? Nie zamkną cię znowu? – wspomina Jakubowska.


Aleksandra Jakubowska, była wiceminister kultury, a potem szefowa gabinetu politycznego premiera Leszka Millera

  • Uniewinniona w procesie o samowolne dokonanie zmian w rządowym projekcie ustawy o radiofonii i telewizji.
  • Oskarżona o przyjęcie łapówek w wysokości pół miliona złotych w związku z ubezpieczeniem Elektrowni Opole.

Dziś zapewnia, że ani ona nigdy nie zwątpiła w niewinność męża, ani on w jej i dzięki temu udało im się ocalić rodzinę.

Małżeństwo Andrzeja Pęczaka nie przetrwało tej próby. Z aresztu były poseł wysłał do żony Dagmary (współoskarżonej z nim w jednej aferze) kilkadziesiąt listów. Nie odpowiedziała na żaden. Nie przyszła ani razu na widzenie. Po paru miesiącach wniosła o rozwód. Wkrótce potem wyszła za mąż za byłego asystenta Pęczaka. Prawo do spotkań z kilkuletnim synem były poseł musiał wywalczyć przed sądem.


Andrzej Pęczak, były poseł SLD

  • Skazany na 4 lata więzienia za narażenie Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Łodzi na straty w wysokości 42 mln zł.
  • Oskarżony o przyjęcie łapówek (m.in. sławnego Mercedesa z firaneczkami) od lobbysty Marka D. w zamian za informacje dotyczące prywatyzacji polskich firm energetycznych.
  • Oskarżony o wyłudzenie pieniędzy i przyjęcie łapówek od rzgowskich biznesmenów, braci Gałkiewiczów.

Otucha od obcego

Charakterystyczne, że po wybuchu afery człowiek najbardziej obawia się nie reakcji rodziny czy środowiska politycznego, ale reakcji obcych ludzi. – Czułem się straszliwie upokorzony. Przez kilka miesięcy bałem się wyjść z domu. Jestem... Byłem osobą rozpoznawalną. Myślałem, że ludzie myślą o mnie: o, idzie człowiek, który nakradł – wyznaje Szeremietiew.

Wszyscy rozmówcy mówią jednak o pozytywnym zaskoczeniu. Często od obcych słyszeli słowa otuchy, wsparcia. Słowa, których wielu z nich nie usłyszało od dawnych politycznych kolegów czy przyjaciół.

Po wybuchu afery Jakubowskiej – niegdyś jednej z najbardziej wpływowych osób w SLD – odcięła się od niej większość kolegów z partii. Na długo zamilkły telefony. Jakubowska pytana o to, czemu tak się stało, przywołuje bardzo popularną niegdyś w Sojuszu przypowieść o woźnicy, powożącym saniami, za którymi biegnie stado wilków. Woźnica rzuca im na pożarcie kolejnych pasażerów, mając nadzieję, że sam przetrwa. O tych, którzy zepchnęli ją z sań, nie chce pamiętać. – Gdy jakaś osoba mnie zawiedzie – przestaje dla mnie istnieć, wykasowuję ją tak jak jej numer z pamięci telefonu. Ile osób przestało istnieć? – Dużo – ucina krótko. Do niebytu przeszli m.in. dawni przyjaciele – Krzysztof Janik i Lech Nikolski.

Romuald Szeremietiew stara się swoich dawnych kolegów zrozumieć: – Mogli zwyczajnie się wystraszyć: po co wchodzić w krąg zainteresowania jakichś służb, urzędów skarbowych? Żal ma do premiera Jerzego Buzka i ministra Komorowskiego, że nie stanęli w jego obronie.

Przeciwnie Marek Czekalski: doznał od dawnych przyjaciół nieoczekiwanego wsparcia. Po jego aresztowaniu Marek Edelman, ostatni żyjący przywódca powstania w getcie warszawskim, publicznie przekonywał, że jest to prowokacja wymierzona w Unię Wolności. – Wywołał niemal powstanie w mojej obronie – śmieje się Czekalski. Do podpisania poręczenia za byłego prezydenta Łodzi przekonał m.in. Tadeusza Mazowieckiego i Jacka Kuronia. Proces Czekalskiego przyjaciele i koledzy z partii potraktowali jak niegdyś procesy opozycjonistów – na każdą rozprawę przychodziło kilku obserwatorów.


Waldemar Matusewicz, były marszałek sejmiku województwa łódzkiego, a potem prezydent Piotrkowa Trybunalskiego

  • Skazany na 3,5 roku więzienia za przyjęcie od prezesa WFOŚiGW w Łodzi łapówek o wartości 49 tys. zł. Uniewinniony w procesie o narażenie WFOŚiGW na straty.

Niezwykła jest historia Waldemara Matusewicza, który wiosną 2004 r., gdy trafił do aresztu, był prezydentem Piotrkowa Trybunalskiego. Jego polityczni sojusznicy, przyjaciele i współpracownicy uznali, że stawiane mu zarzuty przyjęcia łapówki od prezesa WFOŚiGW są zemstą za to, że Matusewicz w czasach, gdy jeszcze był marszałkiem sejmiku i sprawował nadzór nad Funduszem, ujawnił nadużycia, do jakich tam dochodziło. Przez 9 miesięcy za ich pośrednictwem Matusewicz rządził miastem zza krat. Najważniejsze decyzje zarząd miasta konsultował z nim podczas widzeń pod okiem prokuratorów i oficerów ABW. Dwa dni po tym, jak go zwolniono z aresztu, w Piotrkowie odbyło się referendum, w którym mieszkańcy zdecydowali, że Matusewicz ma nadal rządzić miastem. Już po zakończeniu kadencji zapadł wyrok skazujący go na trzy i pół roku więzienia. Odbywanie kary były prezydent Piotrkowa zakończył parę miesięcy temu.

Kto zatrudni aferała?

Jest jeszcze jeden trywialny problem w życiu po aferze: pieniądze. Zwykle szybko kończą się oszczędności. Znaczną ich część pochłaniają koszty adwokatów. – Od 2005 r. nie zadzwonił do mnie nikt z propozycją pracy ani ja do nikogo nie zadzwoniłam. Bardzo mi jest trudno o to kogoś prosić – mówi Jakubowska. Wzięła się za to, co od dawna chodziło jej po głowie – pisze powieść. Ma ukazać się na rynku w październiku. – Nie jest to autobiografia, ale nie jest to książka oderwana od realiów. Czytelnicy znajdą w niej odpowiedź na wiele pytań, na które dzisiaj nie mogę odpowiedzieć – zachęca Jakubowska. Czy także bohaterów znanych ze świata polityki? – Pewne typy charakterów, sposoby postępowania – na pewno.

Pęczak po wyjściu z aresztu skarżył się mediom, że jego konto i majątek zajął komornik, a renta – około 2 tys. zł – nie wystarcza mu na życie. Na dodatek – jak twierdził – była żona pod jego nieobecność ogołociła dom z cennych rzeczy. Wystąpił o zapomogę do Sejmu, ale jej nie dostał. W końcu, dzięki pomocy przyjaciół, został zatrudniony jako akwizytor firmy zajmującej się instalatorstwem elektrycznym, z pensją 1,2 tys. zł. Rok temu zajął się biznesem, prowadzi hotel w XVIII-wiecznym pałacu niedaleko Łodzi. Nie od razu zdecydował się prowadzić biznes pod swoim nazwiskiem. Początkowo był oficjalnie tylko prokurentem firmy. Niedawno odkupił jednak od dotychczasowych właścicieli warte blisko 200 tys. zł udziały.

Do Romualda Szeremietiewa, który przez dłuższy czas nie mógł znaleźć pracy, pomocną dłoń wyciągnął rektor Krakowskiej Szkoły Wyższej. – Wykładałem tam przez kilka lat administrację bezpieczeństwa państwa. Na pierwszym spotkaniu ze studentami powiedziałem, kim jestem, co się ze mną stało, zapytałem, czy chcą uczestniczyć w wykładzie. Chcieli – uśmiecha się. Dziś jest wykładowcą zamiejscowego wydziału Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.

Także Czekalskiemu w znalezieniu pierwszej po aferze pracy pomogli przyjaciele. Mieszkający w Izraelu byli więźniowie getta zebrali kilka tysięcy dolarów i przekazali je jako dotację dla Muzeum Historii Żydów, które miało go zatrudnić. Potem – gdy znów nie mógł znaleźć pracy – uporządkowanie swoich zbiorów zlecił mu Edelman. W końcu, także za wstawiennictwem Edelmana, obecny prezydent Łodzi Jerzy Kropiwnicki powierzył Czekalskiemu stanowisko wicedyrektora Muzeum Tradycji Niepodległościowych. Obecnie przygotowuje on obchody rocznicy likwidacji getta łódzkiego.

Matusewicz po odsiedzeniu wyroku znalazł pracę w małej firmie w Łodzi.

***

Kończą się więc te losy różnie. Różne będą też lub były rozstrzygnięcia sądowe w poszczególnych sprawach. I zaczynało się różnie. Nad niektórymi ciemne chmury gromadziły się przez lata i w końcu musiało nastąpić burzowe wyładowanie. Na innych oskarżenie spadało zupełnie niespodziewanie – często rzucane przez media i podejmowane później przez prokuratorów. Wspólne jest dla wszystkich tych postaci to, że pewnego szczególnego poranka na czołówkach gazet, na paskach w telewizyjnych informacjach ich nazwiska połączono ze słowem afera. To wystarczyło: od infamii nie ma już ucieczki. Od tego nie uwolni ani kara, ani uniewinnienie.

Współpraca: Katarzyna Bulik

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną