Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Rodzina we wnętrzu

Przechytrzyć śmierć

Rys. Mirosław Gryń Rys. Mirosław Gryń
Z miłości do rodziny Dorota Z. z Ćmielowa oszukiwała ZUS, Pocztę Polską i śmierć. Ze śmiercią prawie jej się udało.

Jeszcze w połowie 2007 r. mieszka w domu sześcioro kochanych przez Dorotę (41 lat) ludzi: czworo dzieci – trzech chłopaków i dziewczyna (od 7 do 16 lat), mąż Zbyszek (49 lat) – cichy i wsobny z charakteru, dziadek Marian (80 lat) – tata Doroty, który izoluje się od rodziny z powodu podejrzewanej przez Dorotę choroby psychicznej i korzysta z pokoju z niekrępującym wejściem od strony ganku. Dziadek znika pierwszy. W sierpniu 2007 r. Dorota jedzie na cały dzień do miasta, a gdy wraca, jego już nie ma. Podobnie niezapowiedzianie odchodzi mąż – w marcu 2009 r. Dorota odprowadza dzieci do szkoły, a on się wiesza. Oczywiście musiał to zrobić w ten swój denerwująco-intymny, domowo-cichy sposób – wisi w kapciach i dresach na prześcieradle na ganku, naprzeciwko pokoju dziadka Mariana. Słaby był psychicznie, bardzo się przejmował według mnie – powie Dorota.

Dom jest stary, ale schludny, bo schludność i wychowywanie dzieci pasjonują Dorotę. Z zewnątrz bielony, ale widzą to tylko pasażerowie pędzących pod samymi oknami pociągów na Kielce i Lublin.

*

W 1984 r. Dorota kończy liceum pielęgniarskie w Starachowicach, ale nie idzie do pracy – wraca do Ćmielowa do rodziców, pożyć. Jest po maturze, ma bogaty zasób słów. Zjawia się Zbigniew, kawaler drugiej młodości, dawno po wojsku, mechanik, kierowca w szkole podstawowej. Uśmiecha się na smutno. W 2009 r., tuż przed samobójstwem, Zbigniew zdaje relację ze swojego cichego życia na potrzeby sądu: w trakcie kawalerki orientuje się, że Dorota i jej mama nie mogą już zdzierżyć teścia, bo awanturnik. Ale Zbyszek stawia połówkę i okazuje się, że teść ma uczucia. W 1990 r. Dorota wychodzi za Zbyszka. Dobre stosunki z teściem się kończą, bo nie da się pić codziennie. Opuszczony dziadek Marian milknie. Walczy jeszcze o uwagę, startując do zięcia z rękoczynem. Wybijając okna w domu, za co ma kolegium. Aż zasklepia się we wnętrzu po śmierci żony, rok po ślubie córki, już nawet na pogrzeby nie chodzi. Przepija meble i podłogę.

Dorota szykuje tacie osobny pokój z wejściem od ganku, mówi: tatuś się przeniesie na lepsze warunki, bo u siebie już tatuś chlew zapuścił. Pustkę po mamie Doroty zapełnia pierworodny synek, do domu przy torach wraca radość. Tylko dziadek Marian chodzi z twarzą zakazaną, z kluczem do siebie, bo nawet idąc do ustępu, zamyka drzwi pokoju, żeby mu nie buszowali, chociaż mu nie buszują. I nigdy nie otwiera okna.

*

W 2009 r. Dorota, wspominając, musi przyznać, że tata jej nigdy nie uderzył. Twardy był, uczuciowo niezdarny, ale dzieciństwa córce nie popsuł. Zawsze ją przestrzegał, dając pieniądze: nie wydawaj na głupoty. I Dorota nauczona jest liczyć. Ostatnio biegle sumuje zasiłki i zapomogi, tak że panie z pomocy społecznej w Ćmielowie widzą, jaka uczciwa – ani jednej odnotowanej niegospodarności, prawidłowa dbałość o dzieci i czystość w domu.

W 2008 r. panie przyznają pomoc dożywieniową dla dzieci Doroty – ponad 3,5 tys. w ciągu roku. Dorota przykładnie sama wozi dzieci do szkoły i odbiera, nawet tego pierworodnego, 18-latka. Dostaje na opał 350 zł i doraźnie 100 zł na zakup ubrań. Łącznie dochody Doroty, wliczając pomocowe stypendia szkolne dzieci oraz zasiłek rodzinny, wynoszą 1,4 tys. zł miesięcznie. Należy dodać emeryturę dziadka Mariana w kwocie 753 zł pobieraną przez córkę, bo dziadek jest chory na nogę i na głowę, nie może się ruszyć z domu ani do ustępu. W łóżku leży, krzycząc o jeść i gorzką żołądkową, podając banknot.

Dorota mu kupuje jedzenie. Tata wypomina, że dał 100 zł, a towaru dostał za 50. Niech już ona sobie wsadzi te 50 ukradzionych, na jego krzywdę. Córka przekonuje, że co też tatuś, tatuś chory psychicznie – zapomina słów, ich twarzy i jak się co nazywa. Ale już odkorkował gorzką i dziecięca łagodność na niego spływa. Butelkę stawia na stołku przy łóżku, w natychmiastowym zasięgu. Nie dba o siebie, nie goli się, po prostu śmierdzi i staram się go unikać – zeznaje o teściu Zbigniew tuż przed samobójstwem, w 2009 r.

*

Dorota walczy z życiem – ta kobieta z maturą zatrudnia się kolejno w ćmielowskiej fabryce świec, do sprzątania dworca kolejowego Ćmielów, w kuchni przy weselach. W domu błyszczy czystością, dzieci najedzone, ubrane. A Zbigniew zredukowany ze stanowiska kierowcy szkolnego siedzi z dziećmi w domu, gotuje, chodzi do sklepu, latem jeździ do rodzinnej wsi obrabiać ziemię, najmuje się u ludzi do porządkowania ogrodów. Też walczy, ale najlepiej czuje się u siebie, w ciepłym wnętrzu. Ulica przy torach gada, że dobry chłopina, aż za dobry jak na chłopinę, kobietowaty. Bez ognia, za cichy, niepijący, pod pantoflem. Ale Dorota też woli w domu, z rodziną. Zwalnia się z robót, przy weselach się wypala nerwowo, bo to noc, a następnego dnia poprawiny i za długo jej nie ma w domu. Dzieci jej potrzebują, nie poradzą sobie bez niej, nawet ten 18-latek, wyrośnięty, podpakowany w ramionach. I całą rodziną siedzą w domu, Dorota i sześć kochanych przez nią osób, bezpiecznie i ciepło.

Dorota sprząta i piecze ciasta z mechanicznym zacięciem, zabijając myśli, czekając na listonosza z emeryturą dziadka Mariana. Dzieci grają na laptopie. Potem także grają w ping-ponga w pokoju przez ścianę z dziadkiem, kiedy dziadek znika tak samolubnie, nie zostawiwszy nawet wiadomości na kuchennym stole.

*

Późnym latem 2007 r. w Dorocie Z. pęka sprężyna i Zbigniew, chociaż taki wsobny, wszystkiego się domyśla. Dorota chodzi po domu smutna. Narobisz sobie kłopotów, ostrzega ją Zbyszek. Ale ona go zbywa, bo nie dociera do niej, że on się orientuje. W ogóle on może mówić tylko zdawkowo, dopowiadać zdania mniej więcej do połowy, bo ona nie chce słuchać i zbywa go, fuka. Wystarczy, żeby słuchał.

Dorota zarządza kosmetykę w domu: sufit przy pokoju dziadka Mariana podeprze się belką, bo wisi, a drzwi się zamknie na kłódkę i parę desek przybije. Zbyszek wykonuje polecenia. W domu pachnie słodko-kwaśno. Okna otwarte, jeżdżą pociągi. Dzieci grają na laptopie. W 2009 r. Zbigniew zeznaje przed sądem: i zapytałem żony, czy nie trzyma trupa teścia w domu, żona odpowiedziała, co cię to obchodzi. Ja się jej bałem i więcej nie pytałem. Gdyż uznałem, że to jej ojciec i że ona musi załatwić tę sprawę sama. Ale Dorota niczego nie załatwia. Dobrze sypia. Przy dzieciach prosi o dziadku nie mówić. Dzieci wcale o dziadka nie pytają. Grają w ping-ponga. Toczy się zwyczajne rodzinne życie z dziadkiem za ścianą i posiłkami trzy razy dziennie.

*

Dopóki ulica przy torach należy do rewiru starego listonosza, wszystko idzie gładko: listonosz wchodzi, siada z Dorotą przy stole w kuchni albo nawet już na progu sięga po odcinek emerytury dziadka Mariana i wypłaca te 753 zł. Dorota jak zawsze miła, w domu pachnie obiadem. Żyją biednie, ale po bożemu, zgodnie, opiekują się ojcem, który już nawet nie wstaje – tacy ludzie zasługują na szacunek sąsiadów. W styczniu 2009 r. diabli nadają nowego listonosza, młodego, pana Krzyśka. Rozgląda się po domu Doroty, jak to nowy. Mówi, że przed wypłaceniem musi się osobiście zobaczyć z dziadkiem Marianem. Otóż nie może się widzieć, mówi Dorota, bo tata chory, leży, ludzi nie poznaje. Więc pan Krzysiek nie wypłaca. Dorota się denerwuje i składa na niego „drastyczną i emocjonalną skargę” na poczcie, a także na bezduszność poczty w ośrodku pomocy społecznej. Dramatyzuje, że nie ma pieniędzy na zajęcie się tatą.

Wzbudza litość ludzi, ale nie urzędów, urzędy się uparły. Dorota zmienia taktykę – zgłasza zaginięcie ojca, szczupły, wysoki, siwy, spodnie szare garniturowe, braki w uzębieniu, nałóg: alkohol. Policja szuka w przytułkach, noclegowniach i szpitalach. Policjanci przeszukują też dom przy torach i nic, za późno przyszli, po ciemku. Potem przeszukują dokładnie i odkrywają drzwi zabite deskami, szmatami uszczelnione przy futrynie. Przyjeżdżają strażacy wyważać. We wnętrzu ciemność, pajęczyny lepią się do twarzy. Dziadek Marian ubrany w watowane ciuchy, ale bosy, leży przyrośnięty do łóżka. Zakurzony. Po śmierci rosła mu broda. Butelki gorzkiej żołądkowej czekają na wyciągnięcie ręki. Dorota reaguje: to wszędzie się go szuka, a on tutaj był?

*

W prokuraturze i sądzie w Opatowie mówią, że wyłudzenia zasiłków i emerytur to ogólnokrajowa masówka. Wielu przestępców stosuje wyrafinowane matematyczne metody przejmowania państwowych pieniędzy – łamią kody, mieszają w programach komputerowych. Ale Dorota Z. jest jedyna w swoim rodzaju. Według badającego ją biegłego jest zaburzona emocjonalnie, kłamliwa, niewrażliwa na krytykę. Przez swą prostotę skomplikowana. Ojciec Doroty zmarł naturalnie. Ale Dorota trzymając zwłoki w domowej krypcie przez 16 miesięcy, wyłudziła ponad 13 tys. zł. W styczniu 2009 r. Dorota i Zbigniew trafiają na dwa dni do aresztu. Ona idzie w zaparte, on mówi, jak było. Wtedy ona też się przyznaje – tłumaczy, że to z biedy. Dla dobra rodziny. On jest na to wszystko za słaby. I Dorota robi dwa pogrzeby – w styczniu ojciec, w marcu mąż. Ojca chowa na własny koszt, bo świadczenia pogrzebowe przedawniają się po roku od śmierci. Za pogrzeb męża wpływa do budżetu rodzinnego 6 tys. zł.

24 lipca w Opatowie zapadł wyrok: 4 lata w zawieszeniu dla Doroty i zwrot wyłudzonych przez nią pieniędzy. Czeka ją jeszcze sprawa za złamanie ustawy o cmentarzach, ale grozi tylko grzywna. Na szczęście zmieniła się ustawa, zasiłek pogrzebowy wypłacany będzie do 3 lat od śmierci człowieka. Dorota walczy o zwrot pieniędzy za pogrzeb taty.

*

W lipcu 2009 r. Dorota Z., sierota i wdowa, kończy organizowany przez opiekę społeczną kurs opiekuna osób zależnych. Panie z opieki namawiają: pójdziesz sobie między ludzi. Z dyplomem kursu Dorota poszuka pracy w szpitalu, domu dziecka albo domu starców. W jej własnym domu smutek. Zostało czworo dzieci do kochania. Oszczędzają matkę, nie pytają ani co się stało, ani dlaczego ciągle płacze, a ona wierzy, że one nic nie wiedzą. Grają na laptopie. Kłopot jest tylko z córką – córeczką tatusia – jego samobójstwo rozpoczęło jej nastoletni bunt. Wiosną znika z domu. Na szczęście wraca tego samego dnia wieczorem ze znalezionym psem pod pachą. Pies z nią sypia, pies jest przytulany i kochany. Któregoś dnia Dorota słyszy, jak córka strofuje psa: po co żeś se założył ten sznur na szyję?

 

Polityka 33.2009 (2718) z dnia 15.08.2009; Kraj; s. 22
Oryginalny tytuł tekstu: "Rodzina we wnętrzu"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną