Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Bóg w wersji light

Cukierkowa religia w USA

Nabożeństwo w hali sportowej Houston Rockets. Na telebimie pastr Joel Osteen Nabożeństwo w hali sportowej Houston Rockets. Na telebimie pastr Joel Osteen Timothy Fadek / Fotolink
Siedem lat temu pastor Joel Osteen wydzierżawił halę sportową Houston Rockets. Przerobił ją na siedzibę swego ponadwyznaniowego kościoła Lakewood. Hala mieści 20 tys. ludzi i na niedzielnym nabożeństwie jest pełna. Lakewood to największy dziś kościół w USA.

Sklepienie, całe w różach i fioletach, mieni się błyskającymi światełkami-gwiazdami. Za proscenium chmurki na niebieskim tle: niebo, ale jakieś nie chrześcijańskie, raczej hollywoodzkie. Wierni siedzą w wygodnych fotelach, kamery na długich wysięgnikach płyną po widowni, przekazując obraz na wielkie ekrany zawieszone nad sceną. Kilkunastoosobowy band gra ewangelicznego rocka, chór śpiewa pieśni.

Nie ma tylko symboli religijnych. Nawet krzyża bez Chrystusa, jak w tradycyjnych kościołach protestanckich. W centralnym miejscu stoi wielki, obracający się, metalowy globus. Był to pomysł założyciela kościoła Johna Osteena, ojca Joela. Globus – wyjaśnia pastor – „symbolizuje naszą chęć dotarcia do wszystkich z przesłaniem znalezienia Chrystusa”. Największy odłam kongregacji Lakewood, oprócz baptystów, to katolicy.

Bóg drugiej szansy

Na widowni uśmiechnięte twarze. Dużo czarnych i Latynosów. Pastor mówi to, co napisał w swojej książce „Your Best Life Now”, sprzedanej w milionach egzemplarzy. Czytamy tam: „Bóg jest Bogiem wybaczającym. To Bóg drugiej szansy. Nieważne, ile razy go zawiedziesz – twoja wartość w Jego oczach pozostaje ta sama”. Trzeba tylko nie tracić wiary w siebie i swoje możliwości – przekonuje w książce pastor. Myśl pozytywnie, Bóg pomaga optymistom. Swoją łaskę okazuje co chwila. Na przykład kiedy ktoś pozwoli ci wjechać samochodem na zatłoczone pasmo na autostradzie, „to także jest favor of God”.

Pastor przytacza biblijną historię Jonasza: „Jonasz wiele w życiu napsuł, ale Bóg mu pomógł. Z wami może być podobnie. Bóg ma dla was plan B, plan C i plan D... Bóg zmienił dla was GPS...”. Osteen używa zrozumiałego języka. „Trzeba zmienić kanał – wyłączyć złe myśli i włączyć dobre” – mówi.

Jego piękna żona Victoria pokazuje, jak przyjąć hostię – widzimy wszystko na ekranach. Brat pastora Steve, dyrektor ds. duszpasterstwa i edukacji w Lakewood, przedstawia imponujące statystyki frekwencji na kazaniach Joela w innych miastach. Owacje i wspólna modlitwa.

Po nabożeństwie, w przeszklonym westybulu świątyni-stadionu, czeka na pastora około dwustu osób. To wierni, którzy przybyli po raz pierwszy. Niektórzy z daleka – z Anglii, Filipin, Korei Południowej. Osteen wita się serdecznie z gośćmi i wysłuchuje ich historii. Robert Salazar opowiada o swym toksycznym związku z dziewczyną. Tak toksycznym, że Bob zachorował i musiał brać leki. Już mieli się pobrać, ale w ostatniej chwili Bob oddał jej pierścionek zaręczynowy. „Dałeś mi siłę, żeby to rozwiązać” – mówi do pastora.

John przedstawia swoją byłą żonę. Rozwiedli się dwa lata temu, ale chcą do siebie wrócić. „Nie mieliśmy Boga w naszym życiu, więc próbujemy po raz drugi” – mówi John. Oboje są wzruszeni, płaczą.

Mary, na wózku inwalidzkim, choruje na raka. Prosi o modlitwę. Chorzy na raka przybywają stale – w Houston mieści się znana klinika onkologiczna. Osteen udziela im błogosławieństwa. I podpisuje wszystkim egzemplarze Biblii.

Lakewood to jeden z wielu megakościołów, ponadwyznaniowych świątyń chrześcijańskich w USA, które odbierają wiernych kościołom tradycyjnym. Wiernych czy klientów?

Amerykańskie życie religijne stało się rynkiem oferującym wszelkie towary metafizyczno-duchowe. Coraz częściej zmieniający wyznanie Amerykanie mają w czym wybierać. Lakewood Church i jego radosny pastor został w tym gigantycznym religijnym mallu największym supermarketem.

Imperium pastora

Osteen odziedziczył kościół po ojcu, ubogim farmerze, zrujnowanym przez Wielki Kryzys. John Osteen głosił z początku Słowo Boże w wiejskim magazynie na pasze. Nie dbał o pedantyczną zgodność kazań z Pismem; biblijnego Samsona zamienił kiedyś w Tarzana. W 1959 r. odłączył się od południowych baptystów i założył własny kościół. Kiedy umierał 40 lat później, Lakewood był już megakościołem liczącym 6 tys. wiernych.

Joel okazał się nie gorszym kaznodzieją i jeszcze lepszym biznesmenem. Jego kościół ma dziś najliczniejszą żywą kongregację – 30 tys. i 7 mln widzów, oglądających niedzielne nabożeństwa w telewizji Fox. Dzięki telewizji Osteen dociera do około stu krajów. Wydaje też książki bestsellery. Religijno-medialne imperium pastora, który jeździ po świecie jak kiedyś Billy Graham, ciągle rośnie.

W kazaniach Osteen nie mówi o grzechu, nikogo nie potępia, nie straszy piekłem. Nie nawiązuje do bieżących wydarzeń, nie wypowiada się o aborcji, prawach gejów, symbolach religijnych w miejscach publicznych. Nie zajmuje stanowiska w moralno-kulturowych sporach dzielących współczesną Amerykę. Mówi tylko, jak z pomocą wiary przezwyciężyć przeciwności losu, nie tracić optymizmu i doskonalić siebie, aby odnieść sukces.

Oceny jego duszpasterstwa są surowe: chrześcijaństwo w wersji lekkiej (Christianity light), religia cukierkowa. Osteen przyjmuje to ze spokojem. „Takie określenia mi nie przeszkadzają. Nie pognębiam ludzi, nie chcę, by czuli się gorsi. Pomagam im” – mówi. Charyzmatyczny mówca w bezpośrednim kontakcie emanuje skromnością. Przyzwyczaił się, że jest atakowany. Jak odpowie fundamentalistom, którzy mają mu za złe, że powiedział, iż muzułmanie i żydzi też mogą pójść do nieba? „Podstawą chrześcijaństwa jest wiara, że droga do Boga prowadzi przez Jezusa. Ja w to wierzę, ale nie jestem sędzią tego, co jest w sercach innych” – tłumaczy.

Głoszona w Lakewood ewangelia sukcesu to nurt dominujący w megakościołach. „Nasza kongregacja znacznie wzrosła w ostatnim roku. W ciężkich czasach ludzie garną się do wiary” – mówi Osteen. Ale jego kościół rósł już wcześniej, kiedy gospodarka kwitła. Jak godzi ewangelię dobrobytu z Nowym Testamentem? „Bóg chce, abyśmy osiągali pomyślność. Nie chodzi tylko o pieniądze; także o relacje z bliskimi, o zdrowie... Nie powinniśmy snuć się po świecie przegrani. Bóg pragnie, żebyśmy posiadali dość, aby płacić rachunki”.

Osteen ma licznych prekusorów. Wiarę, że zamożność podoba się Bogu, umacniali protestanccy duchowni drugiej połowy XIX i początku XX stulecia, w złotym wieku ekspansji amerykańskiego kapitalizmu. „Jest twoim obowiązkiem bogacić się. 98 proc. zamożnych Amerykanów to ludzie uczciwi. Dlatego właśnie są zamożni. Uczciwie robić pieniądze to głosić Słowo Boże” – przekonywał popularny kaznodzieja epoki Russell H. Conwell. „Nie widzę, jak można iść za Chrystusem i nie odnieść sukcesu” – mawiał XIX-wieczny pastor Dwight Moody. Radził robotnikom, by pracowali po 15 godzin na dobę, „bo kiedy pracujesz, Szatan nie ma szans na skuszenie cię do grzechu”. Szatan mógłby zachęcić do strajkowania. Przemysłowcy epoki opłacali duchownych, aby utrzymywali pracowników w uległości.

Pracować i wydawać

Dziś nie używa się takich sformułowań, nie straszy się diabłem. Polityczna poprawność nakazuje tzw. konserwatyzm współczucia. Główne przesłanie pozostaje jednak podobne. Praca, wiara i nadzieja na lepsze wystarczają do odniesienia sukcesu. Z poprawką wynikającą z zaniku tradycyjnej protestanckiej etyki – trzeba pracować, ale i wydawać; to wręcz obywatelski obowiązek. Choćby na kredyt. Przede wszystkim zaś unikać negatywizmu; gniew i bunt to postawy destrukcyjne, gwarantujące porażkę. Pastor Osteen mówi to samo co jego XIX-wieczni poprzednicy.

To nie przypadek, że jego nabożeństwa transmituje konserwatywna telewizja Fox, umacniająca w Amerykanach przekonanie, że wszystko jest w porządku, nie trzeba nic zmieniać i tylko siebie winić za niepowodzenia. Czyż jest przypadkiem, że kościoły głoszące ewangelię dobrobytu rozkwitły w ostatnich kilkunastu latach, kiedy ekonomiczny boom pomnożył fortuny bogaczy, ale średniaków i biednych pozostawił w tyle?

Ewangelikalni pastorzy, szczodrze wspomagani datkami wiernych, sami dają przykład, że „idąc za Chrystusem nie można nie odnieść sukcesu” – są multimilionerami. Uśmiechnięty pastor Joel mówi wyznawcom: pracujcie, wydawajcie, by nakręcać koniunkturę, unikajcie gniewu, a będziecie jak ja mieszkali w ogromnym domu-pałacu z basenem. Nic to, że straciliście pracę, bank zabrał dom za niespłacony dług hipoteczny, a rachunki za szpital wyczyściły konto, bo nie macie ubezpieczenia. To przeminie jak zły sen.

Ale są i głosy krytyczne. Zjazd czarnych kościołów baptystycznych potępił Osteena za stwarzanie złudzeń poszkodowanym przez recesję. Wpływowy pastor z Kalifornii Rick Warren nazwał ewangelię pomyślności bałwochwalstwem. W roku gospodarczej zapaści kwestionuje się amerykański dogmat pozytywnego myślenia, wpajany w megakościołach i głoszony przez świeckich mówców motywacyjnych w korporacjach.

Konserwatywny publicysta John Derbyshire i lewicowa intelektualistka Barbara Ehrenreich potępili postawę optymizmu mimo wszystko jako myślenie magiczne i infantylne negowanie rzeczywistości. Ehrenreich widzi w niej jedno z psychologicznych źródeł kryzysu – przyczynę ryzykownych operacji na Wall Street, które doprowadziły do krachu i życia ponad stan całego społeczeństwa. „Musimy się przygotować do walki ze strasznymi przeciwnościami losu, które sami na siebie ściągnęliśmy” – pisze autorka. W Ameryce, obok uśmiechniętych pastorów, zawsze byli też prorocy zagłady.

Autor jest korespondentem PAP w Waszyngtonie

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną