Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

O co w sumie chodzi?

Sumo: suma wszystkich cnót

Sumo to więcej niż sport, to narodowa tradycja otoczona kultem Sumo to więcej niż sport, to narodowa tradycja otoczona kultem m-louis / Flickr CC by SA
Jak wyciągnięty z mroków dziejów i japońskich legend sport, osadzony w rytuałach religijnych, harmonizuje z nowoczesnym krajem?
Sumo to siła ducha, a nie mięśniMaxppp/Forum Sumo to siła ducha, a nie mięśni

Artykuł ukazał się w POLITYCE w styczniu 2010 r.

W Nagoi na jeden z sześciu turniejów cesarskich od rana wzywają bębny z wysokich wież z cedrowych pali przystrojonych proporcami, jak z filmów Kurosawy. Nie trzeba zresztą specjalnie nikogo zachęcać. Sumo jest sportem narodowym Japonii, dopiero niedawno wypartym z pierwszego miejsca przez baseball i piłkę nożną. Ale pozostaje w kraju sportem naprawdę własnym, bo relacje o jego początkach pochodzą – na piśmie – sprzed 1,5 tys. lat. Zapaśnicy to mężczyźni z masą, jednak nie tłuszcz ją wypełnia, ale solidne mięśnie. Chodzi z reguły o co najmniej 140 kg wagi żywej. Żywej w najlepszym sensie tego słowa, żywa energia znaczy tu więcej niż masa.

Jeśli sport jest popularny, to oczywiście mowa o liczbie widzów – inne sporty walki mają dużo liczniejsze kadry samych sportowców. Sumo to nieliczni wybrani, około ośmiuset mężczyzn w 130-milionowej Japonii, trenujących w prywatnych grupach skupionych wokół mistrzów, gdzie obowiązuje ciężka praca i klasztorna dyscyplina. Nieliczni, czyli elita, a najlepszy z tej elity, czyli zwycięzca wszystkich turniejów, yokozuna, wielki mistrz, to już pierwsza osoba po cesarzu. Yokozuna panuje w królestwie masowej wyobraźni co najmniej od początków transmisji telewizyjnych – wszystkie sześć dorocznych turniejów cesarskich, poza wielotysięczną widownią na stadionie, mają wielomilionową widownię telewizyjną. Nic więc dziwnego, że w 1994 r. yokozuna Takanohana mógł zerwać zaręczyny z idolką japońskiej młodzieży, aktorką Rie Miyazawa, pierwszą kobietą, która w cesarstwie pozowała nago, i ożenić się z najpopularniejszą prezenterką telewizyjną kraju.

Można więc przypuszczać, że mastodont pobudza też wyobraźnię erotyczną w kraju ludzi, co tu mówić, drobniejszych. Chodzi albo o wspomnianą poezję, albo o prozę życia, czyli pieniądze. Bo sumo to także wielki biznes, który pozwolił temuż yokozunie Taka (tak go zdrobniale nazywano) wydać na wesele równowartość 18 mln zł. Być może coś się zwróciło, bo – tak jak turniej – wesele było w całości transmitowane w telewizjach komercyjnych.

Gorące starcie

Reguły walki są proste, tak jak jej oprzyrządowanie, które istniało przed tysiącem lat. Na kwadratowej arenie z gliny, przysypanej piaskiem, słomiana plecionka wyznacza krąg o średnicy 4,5 m. Trzeba wypchnąć przeciwnika z tego kręgu i utrzymać przy tym idealną równowagę. Nie tylko nie wolno się przewrócić: przegrywa także ten, kto dotknie areny choćby ręką czy nawet czubkiem palca.

Samo gorące starcie jest krótkie, trwa czasem tylko sekundę lub dwie. Długa za to jest zimna wojna psychologiczna przed walką. Zawodnicy, sumotori, płuczą usta, rzucają sól na arenę, by ją „oczyścić”, potem podnoszą na boki szeroko rozstawione nogi (podręcznik podaje, że to najlepszy trening równowagi), klepią się głośno w pośladki, by odpędzić złe duchy. Trzeba nabrać sił psychicznych, woli zwycięstwa, skoncentrowania się na krótki moment, ale nie w mięśniach – na taki prosty trening już za późno, w cztery minuty się nic nie zrobi. Trzeba się skoncentrować na przewadze ducha, na osłabieniu przeciwnika, który musi wytrzymać spojrzenie przed walką w stylu: wąż hipnotyzuje ptaka. Kto kogo? Duch ma triumfować nad pospolitą materią, tak obficie nagromadzoną.

Cztery minuty zimnej wojny, starcia umysłów i woli oraz zaledwie kilka sekund starcia mięśni? Jedyny widoczny wpływ nowoczesności na stare zwyczaje to odczuwanie upływu minut. Dawniej zimna wojna, piorunowanie wzrokiem, przestępowanie z nogi na nogę, całe to psychologiczne budowanie napięcia i okazywanie przewagi mogło się ciągnąć bez końca. Bywało nawet, że fizyczne starcie odkładano do następnego turnieju. W 1928 r. wprowadzono limit dziesięciu minut, potem siedmiu, potem pięciu, aż do dzisiejszych czterech. Niecierpliwość jest cechą nowoczesności.

W Azji najważniejszy jest przepływ energii, w to bardzo wierzymy. Wypchnięcie zawodnika z areny nie jest – jak może się Europejczykowi zdawać – efektem siły fizycznej, ale przede wszystkim przewagi psychicznej. Liczy się siła, jaką zdołałeś zbudować sobie w głowie – tłumaczy japońska przewodniczka Saya. To dlatego zapaśnicy zupełnie nieimponujących rozmiarów, jak Harumafuji, mogli pokonać prawdziwych kolosów: yokozunę Asashoryu czy Hakuhou. Nie ma tu żadnej kategorii wag, jak w sportach europejskich. To zresztą nadaje turniejowi sumo element zaskoczenia. Nie można naprawdę przewidzieć wyniku starcia na podstawie porównania samych mas mięśni, bo przewagi mentalnej przecież nie widać. – Niestety – wzdycha Saya – choć dobrze, że sumo dorobiło się mistrzostw w Europie, to tam walka jest bardziej fizyczna. Cóż, Europejczycy najwyraźniej nie znają się na przepływie energii.

Najważniejszą figurą jest sędzia

Sumo dotarło i do Europy, ale niewielu znalazło miłośników. Należał do nich poprzedni prezydent Francji Jacques Chirac. Śledził wszystkie walki, znał nazwiska sumotori, ich taktykę i osiągnięcia. Jego ambitny rywal Nicolas Sarkozy, by mu dokuczyć, zastanawiał się głośno: „Jak można się fascynować walkami tych otyłych facetów z koczkami? Nie dostrzegam w tym żadnego piękna. Sumo nie jest sportem dla intelektualistów”. I konkludował: „Mitterrand miał przynajmniej dobry gust”.

Ale Sarkozy nie miał racji. Zachwycać się można japońskim charakterem i ceremoniałem skoncentrowanym w sumo. Na początku turnieju kapłan szintoista oczyszcza arenę, by ją uświęcić, ale potem każdy zawodnik przed swoją walką nie żałuje soli na ten religijny ceremoniał. W sumie na jeden turniej leci na glinę i piasek ponad pół tony soli. Arena musi być położona dokładnie podług stron świata. Całe hale na kilkanaście tysięcy miejsc buduje się więc tak, jak ma być usytuowana mała arena. Nie odwrotnie. I jeszcze ten aspekt: walka nie rozpoczyna się na sygnał czy gwizdek jak w innych sportach, ale za obopólną zgodą pod nadzorem sędziego. To zawodnicy obierają moment starcia.

Ale najważniejszą figurą jest sędzia, gyoji, który przywdziewa bogatą szatę samuraja, dokładnie z epoki naszej bitwy pod Grunwaldem. Ma na sobie małe muzeum sztuki zdobniczej, niespotykane już gdzie indziej poza teatrem, kimono z błękitnego lub białego bogato wyszywanego jedwabiu. Prowadzi zawodników wystudiowanymi gestami, akcentując je ruchami wachlarza z malowanego jedwabiu. Japonia bez hierarchii traci porządek i sens, więc kto kocha sumo, natychmiast pozna, z jakiej rangi sędzią ma do czynienia: po kolorze frędzli przy wachlarzu. Tylko najwyższy rangą ma purpurowy albo purpurowy i biały, nosi też skarpety oddzielające wielki paluch oraz sandały. W każdej walce przy tej małej arenie asystuje aż pięciu sędziów.

Sędziowie niższych rang chodzą boso tak jak zawodnicy. Jeśli na arenie pojawia się wielki mistrz, yokozuna, przychodzi sędzia w skarpetach, sandałach i z purpurowym wachlarzem. Yokozunie należy się najwyższy szacunek, nawet jeśli przegrywa. Dopiero seria porażek w następnym roku może usunąć go z tronu. Kto chce z nim stoczyć walkę, musi o to poprosić i to w należytej formie, wręczając mu list z właściwą formułką. Na turnieju sędzia wywołuje zawodników sztucznie ustawionym, trudnym do wytrenowania, głosem w bardzo wysokim rejestrze. Ma też do wywołania ładne nazwiska, bowiem sumotori przyjmują imiona sportowe, a te często kończyły się na jama (góra), gawa (rzeka) albo umi (morze).

Pewność i siła

Sumo to wymyślony obraz narodu: porządek osiągany poprzez rytuał. Hierarchia i rytuał są ściśle powiązane. Jakiekolwiek uchybienie skomplikowanym zasadom rytuału w Japonii to poważny błąd. Zdaniem klasyka, znawcy Japonii Karela von Wolferena, to co naprawdę wyróżnia Japończyków od reszty świata, nie tylko od Europejczyków, ale i od ich kuzynów Azjatów, to właśnie nadmierna rytualizacja ich zachowań. Przykładów w zwykłym życiu nie brakuje, „Japończycy muszą się stosować do etykiety chyba tak skomplikowanej, jaka dawniej obowiązywała na starych królewskich dworach”. W polityce, twierdzi Wolferen, obowiązuje etykieta demokratyczna, form demokracji ściśle się przestrzega, ale prawdziwe decyzje zapadają w wąskim gronie. Etykietę widać oczywiście w sportach walki, ale sumo – jako najstarsze – to rzecz specjalna.

Wolferen twierdzi, iż – tu już wykraczamy daleko poza sumo – nie ma głosu wewnętrznego, ideału, wierzenia religijnego, który by wskazywał porządek moralny czy jakiś intelektualny bezpiecznik. Jest więc rytuał. Także rytuał pozwala na unikanie konfliktu. Rytuał ściśle wiąże się z do.

Wiele ważnych w Japonii pojęć ma końcówkę do. Znamy judo i kendo. Bushido – to kodeks rycerski. Sado, dosłownie: droga herbaty, ale nie sposób parzenia, a cały świat, wielusetletni, na poły religijny rytuał, protokół i ceremoniał. Znaczenie do jest niezgłębione. Do oznacza drogę, sposób, a nawet praktykę życia, jakąś dyscyplinę, która nadaje wartość naszemu istnieniu. Sumo to jedna z form budo; bu – to wojna, dosłownie więc droga wojny. Ale z kim wojujemy? W nowoczesnym, współczesnym budo – nie szukamy wroga w świecie zewnętrznym, to własne ego musi być ujarzmione, własne emocje tak opanowane, by służyły walce.

W kolekcji zeszytów badań nad budo można znaleźć wielostronicowe rozważania nad zdyscyplinowaniem ciała i skomplikowanymi sposobami sprzężenia z nim siły ducha. Ile w tym psychologii, ile magii, ile tradycji, a ile medycyny sportowej? Trudno dociec. Cały rozdział dotyczy Fundoshi, czyli chronienia jąder. Zawodnicy wiążą sobie długi solidny pas, niezwykle ważny w walce. Dziś ten zwyczaj pozostał tylko przy sumo. Dawniej był w szerszym użyciu, podręcznik cytuje komandora Akijamę, który zaplanował zwycięskie operacje morskie w wojnie rosyjsko-japońskiej 1905 r. Twierdził on, że nigdy nie wychodził na mostek okrętu wojennego, nim przedtem nie przewiązał sobie przyrodzenia. Dawało mu to pewność i siłę.

Elity uznały, że sumo jest emanacją japońskiego charakteru narodowego. Było to na początku okresu japońskiej świetności, po zwycięskiej wojnie z Chinami (1898 r.) i przed zwycięską wojną z Rosją (1905 r.), kiedy – ku zdumieniu świata – mała Japonia pokonała wielkie imperium. Nie brakuje uczonych, którzy twierdzą, że była to epoka wymyślania tradycji dla budowania państwa-narodu. Nic dziwnego, że kiedy przed kilkunastu laty zaczęli w Japonii wygrywać Akebono, gigant z Hawajów (207 cm, 207 kg), i Konishiki, mastodont z Samoa (260 kg) – japońska duma cierpiała. Teraz, kiedy walczą inni obcokrajowcy, zwłaszcza Mongołowie, jakoś to przechodzi.

Koniec długiego dnia turnieju. Powiewają sztandary. Z cedrowych wież rozlegają się bębny. Widzowie, którzy przybyli z Tokio, wrócą shinkansenem, szybkim pociągiem, który odjeżdża z dworca co 6 minut i pędzi z prędkością ponad 300 km na godzinę. Jeśli będą wracali mistrzowie sumo, kolej, tak jak i linie lotnicze zainstalują fotele podwójnej albo potrójnej szerokości i dostosują długość pasów bezpieczeństwa. Taki kraj.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną