Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Jemeńska gościnność

Al-Kaidzie dobrze w Jemenie

Jemen, antyterrorystyczny oddział kobiecy. Jemen, antyterrorystyczny oddział kobiecy. Bryan Denton / Corbis
Nigdzie Al-Kaidzie nie było tak dobrze jak w Jemenie. Nienękana przez zachodnie armie organizacja ibn Ladena wyszkoliła tam 300 bojowników. Jeden z nich usiłował niedawno wysadzić samolot nad Detroit.
sylhoo/Flickr CC by SA
Anwar Al-Awlaki, członek Al-Kaidy Półwyspu ArabskiegoForum Anwar Al-Awlaki, członek Al-Kaidy Półwyspu Arabskiego

Jeszcze kilka lat temu specjalnością Jemenu były porwania dla okupu. Co wakacje jemeńskie plemiona uprowadzały kilka grup turystów z bogatych krajów europejskich, by żądać kilkumilionowych okupów. Rządy płaciły, porywacze zwalniali zakładników, a żadnemu włos nie spadał z głowy. W 2000 r. uprowadzono nawet polskiego ambasadora Krzysztofa Suprowicza, a pięć lat później niemieckiego ministra. Proceder był uciążliwy i kosztowny, ale nieszkodliwy w porównaniu z tym, co działo się w Jemenie w latach 70. Wtedy z gościny tamtejszych plemion korzystali członkowie niemieckiej Frakcji Czerwonej Armii i słynny terrorysta Ilich Ramírez Sánchez, nazywany przez prasę Szakalem.

Dziś amerykańscy politycy przekonują, że Jemen jest nowym matecznikiem Al-Kaidy. Barack Obama ogłosił na przełomie roku, że zamachowiec, który w Boże Narodzenie o mało co nie wysadził w powietrze samolotu nad Detroit, został wyszkolony i uzbrojony właśnie w Jemenie. Prezydencki doradca ds. zwalczania terroryzmu John O. Brennan stwierdził, że w sprawie Jemenu „leżą na stole wszystkie opcje, łącznie z bezpośrednią interwencją wojskową”. A wpływowy republikański senator Joseph Lieberman mówi wprost: „Jemen to teraz najważniejsze miejsce naszej walki z terroryzmem. Wczoraj Irak, dziś Afganistan, a jutro Jemen”.

Baza w raju

Wojna z Al-Kaidą trwa w Jemenie już dziś. Gdy 24 grudnia nigeryjski student Umar Faruk Abdulmutallab z bombą zaszytą w bieliźnie czekał w Amsterdamie na lot do Detroit, jemeńskie siły powietrzne, przy wsparciu amerykańskich samolotów bezzałogowych, bombardowały bazy Al-Kaidy we wschodnim Jemenie. Według telewizji Al-Dżazira, w atakach zginęło ponad 60 osób, w tym kobiety i dzieci. Przychylne terrorystom portale internetowe natychmiast zamieściły zdjęcia ofiar z dopiskiem: „made in USA”.

Obama już rok temu ostrzegał, że sytuacja w Jemenie pogarsza się z każdym miesiącem. Na początku 2009 r. CIA informowała, że saudyjskie komórki Al-Kaidy łączą się z jemeńskimi, a nowa organizacja – pod nazwą Al-Kaida Półwyspu Arabskiego – ma kwaterę główną w Jemenie. Nic dziwnego, że obecność amerykańska w tym kraju jest coraz bardziej widoczna. Na początku stycznia CIA, przy wsparciu jemeńskiej armii, zlikwidowała drugiego i trzeciego człowieka w Al-Kaidzie Półwyspu Arabskiego. Jeszcze przed świętami do Sany wyruszyła amerykańska grupa wsparcia, która ma szkolić jemeńskie służby specjalne. Władze w Sanie zapraszają kolejnych instruktorów szkolących miejscowych antyterrorystów, proszą też o przekazanie helikopterów i broni. Ale już na przyjazd zachodnich jednostek bojowych, przede wszystkim oddziałów wojska, ani myślą się zgodzić. Starają się przekonać Amerykanów, że depczą Al-Kaidzie po piętach. W pierwszym tygodniu stycznia ogłosiły, że ujęły kilku ważnych członków organizacji, w tym Mohammada Ahmeda al-Hanaka, jednego z wodzów Al-Kaidy w Jemenie.

A Amerykanie twierdzą, że jemeńska Al-Kaida ma ponad 300 aktywnych członków. To z Jemenu przyjechał zamachowiec, który w sierpniu o mało nie zabił szefa saudyjskich służb antyterrorystycznych, księcia Mohammeda Ben Nadżefa. Członkiem Al-Kaidy Półwyspu Arabskiego jest Anwar Al-Awlaki, były przewodnik duchowy majora armii amerykańskiej Nidala Hasana, który w listopadzie zastrzelił 13 osób w bazie Fort Hood w Teksasie. Jemeński wątek zamachu nad Detroit potwierdził więc tylko obawy, że Jemen awansował na nowy azyl Al-Kaidy.

Dziwne, że stało się to tak późno. Al-Kaida skrupulatnie wybiera miejsca na kolejne centrale, a Jemen nadaje się na nią bardziej niż Afganistan: jest biedniejszy, bardziej zdecentralizowany, podzielony etnicznie i religijnie. Władza jemeńskiego rządu kończy się mniej więcej na rogatkach stolicy, na pozostałym obszarze kraju rządzą federacje plemion. Jemeńczycy bardzo wcześnie przyjęli islam, a ponieważ do XX w. ich kraj był w zasadzie zamknięty, jemeńska odmiana islamu nie zmieniła się znacząco od czasów Mahometa i jest równie konserwatywna, co afgańska. Istny raj dla islamistów.

Dwa Jemeny

Kanciasty kształt, który nijak ma się do granic terytoriów plemiennych, Jemen zawdzięcza Brytyjczykom. Do 1962 r. był monarchią dziedziczną, rządzoną przez szyicką dynastię, mimo że większość Jemeńczyków to sunnici. Do dziś to jednak szyici stanowią niemal całą elitę intelektualną kraju. Gdy w 1967 r. Brytyjczycy odeszli, na ich miejsce przyszedł Związek Radziecki, a na części terytorium miejscowi komuniści założyli republikę socjalistyczną, nazwaną później Jemenem Południowym. Do tej pory po Adenie jeżdżą rozklekotane Stary, pamiątka po egzotycznej polsko-jemeńskiej przyjaźni. Na dawnych terytoriach królewskich powstał z kolei Jemen Północny. W 1978 r. prezydentem tej republiki został młody wojskowy Ali Abdullah Saleh.

Gdy pod koniec lat 80. skończyło się radzieckie wsparcie dla Jemenu Południowego, Saleh złożył zbankrutowanym sąsiadom propozycję nie do odrzucenia: zjednoczmy się. W maju Jemeńczycy będą obchodzić 20 rocznicę tego wydarzenia, po raz 20 z tym samym prezydentem. Jeszcze do niedawna Saleh panował nad krajem. Mimo słabości państwa potrafił wygrywać jednych przywódców plemiennych przeciwko drugim, sam stojąc na czele potężnego klanu Sanhan. Jeśli z kimś nie mógł się dogadać, fundował mu fikcyjną państwową posadę, dzięki której obłaskawiony mógł utrzymać kilkudziesięcioosobową rodzinę.

Ale patronacki system władzy jest drogi w utrzymaniu, więc państwu zawsze brakowało pieniędzy na realizację podstawowych funkcji. W rezultacie prawie połowa Jemeńczyków i ponad 75 proc. Jemenek to analfabeci, 42 proc. obywateli żyje za mniej niż dwa dolary dziennie, a w ciągu dekady Sana zostanie pierwszą stolicą na świecie, w której zabraknie bieżącej wody. Kiedyś Jemen zarabiał krocie na eksporcie kawy, ale dziś nie ma jej gdzie uprawiać, bo niemal wszystkie pola obsiane są katem, halucynogenną rośliną, której liście żuje codziennie 90 proc. Jemeńczyków.

Większość wpływów do budżetu zapewnia eksport ropy naftowej. Ale ropa skończy się za mniej więcej 7 lat, w ciągu ostatnich sześciu jej wydobycie spadło już o połowę. Brak pieniędzy w budżecie sprawił, że kupowany przez lata spokój plemienny i społeczny wyparował, obnażając słabość państwa. Pierwsi z pretensjami odezwali się mieszkańcy dawnego Południa. Na nowo odżył tam komunizujący ruch separatystyczny. Jego liderzy twierdzą, że w 1990 r. nie było żadnego zjednoczenia, tylko aneksja i grabież Południa.

Aby ratować sytuację i własną skórę, Saleh kilka lat temu przyjął pomoc finansową od Saudyjczyków. Tylko w 2009 r. do jemeńskiego budżetu wpłynęło 2 mld saudyjskich dolarów. Ale Arabia Saudyjska nie jest instytucją charytatywną. W dowód wdzięczności Jemen musiał ograniczyć prawa mniejszości szyickiej, która zamieszkuje tereny przy granicy saudyjskiej. Saudyjczycy od lat twierdzą, że jemeńscy szyici to sojusznicy Teheranu i pewnego dnia wbiją im nóż w plecy. Saleh obiecał w Rijadzie, że do tego nie dojdzie, i pacyfikował Północ tak sumiennie, że w 2004 r. wybuchło tam powstanie antyrządowe. Stało się ono na tyle groźne, że w listopadzie na terytorium Jemenu interweniowała armia saudyjska. Rząd w Sanie był na to za słaby.

Test na czujność

Mimo tak dogodnych warunków Al-Kaida nie obnosiła się ze swoją obecnością w Jemenie. Powód był prosty: jemeńskie bazy były dla niej zbyt cenne, by narażać je na amerykański atak, tym bardziej że za poligon wystarczały w zupełności Irak i Afganistan. Ze względu na swoje położenie geograficzne pomiędzy Rogiem Afryki i Bliskim Wschodem Jemen nadawał się idealnie na zaplecze logistyczne i punkt przerzutowy siatki ibn Ladena. Islamscy terroryści zawarli z rządem w Sanie cichą umowę: państwo przymyka oczy na ich działalność, a oni w zamian atakują tylko poza granicami Jemenu.

To porozumienie działało doskonale w latach 90. Gdy Związek Radziecki wycofał się z Afganistanu, jemeńscy mudżahedini wrócili do kraju, przywożąc ze sobą towarzyszy broni, którzy nie mieli dokąd wracać. Prezydent Saleh przyjął wszystkich z otwartymi ramionami, a później kilkakrotnie korzystał z ich usług, tłumiąc wewnętrzne niepokoje. Pierwszym złamaniem umowy był atak na niszczyciela „USS Cole”, stojący na kotwicy w porcie w Adenie. W październiku 2000 r. motorówka wyładowana trotylem uderzyła w burtę okrętu, zginęło 17 amerykańskich marynarzy. Miało to być ostrzeżenie dla prezydenta Saleha, by nie spoufalał się zbytnio z Waszyngtonem.

Ale po 11 września 2001 r. Saleh nie miał już wielkiego wyboru. Dlatego gdy rok później Amerykanie pochwalili się całemu światu, że rakieta wystrzelona z samolotu bezzałogowego zabiła w Jemenie jednego z organizatorów zamachu na „USS Cole”, miejscowa Al-Kaida uznała umowę z rządem w Sanie za wygasłą. Następny krok Waszyngtonu okazał się jeszcze bardziej lekkomyślny. Pod koniec 2005 r. Biały Dom przekazał Salehowi 23 Jemeńczyków zwolnionych z Guantanamo. Po dwóch miesiącach cała grupa uciekła z więzienia i wkrótce przejęła władzę w jemeńskiej Al-Kaidzie. Jeden ze zbiegów, Nasir Al-Wuhajszi, jest dziś jej szefem.

Od tamtego czasu jemeńska Al-Kaida przeprowadziła już kilkanaście zamachów bombowych w samym Jemenie, w tym największy we wrześniu 2008 r., gdy pod ambasadą USA w Sanie zginęło 19 osób. Porwania dla okupu stały się nie tylko częstsze, ale bardziej brutalne. W czerwcu ubiegłego roku Al-Kaida zamordowała całą grupę porwanych zachodnich lekarzy. Do dziś nieznany jest los pięcioosobowej rodziny niemieckich misjonarzy, którą porwano w czerwcu. Teraz, po zuchwałym zamachu na samolot w USA, kilku amerykańskich senatorów otwarcie żąda, by Ameryka wysłała do Jemenu regularne wojska.

Za tym rozwiązaniem przemawiają też opinie ekspertów, według których Al-Kaida, wysyłając niedoświadczonego Nigeryjczyka na tak poważną misję, testowała tylko czujność Ameryki przed znacznie groźniejszym zamachem. Ale interwencja pogorszyłaby jedynie sytuację. Inaczej niż w Afganistanie, w Jemenie niemal wszyscy członkowie Al-Kaidy są Jemeńczykami od pokoleń, a przynajmniej wżenili się w jemeńskie rodziny. Próba wyłuskania ich ze społeczeństwa jest więc z góry skazana na porażkę, bowiem w razie obcej interwencji ujawniłaby się najważniejsza zasada jemeńskiej gościnności: jeśli miejscowe plemię uzna kogoś za gościa, nie mówiąc już o przyjęciu w poczet członków rodziny, będzie się za niego bić do ostatniej kropli krwi. Teraz tym gościem jest Al-Kaida.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną