Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Jakoś to będzie

Długi Islandii - referendum i co dalej?

Reykjavik - ten spokój jest pozorny... Reykjavik - ten spokój jest pozorny... Unhindered by Talent / Flickr CC by SA
Islandczycy 6 marca głosowali w ogólnonarodowym referendum, czy i jak oddać pieniądze Holendrom i Brytyjczykom.

Thetta reddast. Jakoś to będzie. Te słowa kończą prawie każdą rozmowę Islandczyków o kłopotach ekonomicznych kraju. Przeżyliśmy wieki głodu i duńskiej kolonizacji, mówią. Przeżyliśmy Anglików, Amerykanów i ich odejście z wyspy. A w tym czasie musieliśmy przetrwać też trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów, lawiny i gigantyczne powodzie niszczące drogi i zmiatające do morza nasze domy. Przetrwaliśmy wojny dorszowe i znikanie ławic ryb, które zapewniały wyspie egzystencję. Przeżyjemy i teraz, chociaż mówi się nam o bankructwie kraju. Wszystko się ułoży. Thetta reddast.

Ale nie wszyscy podzielają taki pogląd. Iris Erlingsdottir, znana poza granicami kraju publicystka, złości się, gdy mówi o niezmiennej od czasów wikingów mentalności Islandczyków: – Kiedyś rabowaliśmy wszystko wokół, a dziś chcemy, żeby świat płacił nasze długi. Niekompetentni politycy próbują przerzucić ciężary na społeczeństwo i uniknąć odpowiedzialności za to, co się stało. Erlingsdottir mówi też o korupcji, braku prawdziwej opozycji i zastępowaniu kompetencji legitymacją partyjną przy dostępie do stanowisk państwowych. – Politycy muszą być pociągnięci do odpowiedzialności prawnej i ekonomicznej za kryzys – uważa.

Nie wystarczy, że tylko zabrano im stanowiska jak poprzedniemu premierowi Geirowi Haarde, który uciekł w chorobę, kiedy bijący w garnki demonstranci zmusili go do ustąpienia.

Rybny biznes

To Haarde był ojcem islandzkiego cudu gospodarczego, o którym nie tak dawno jeszcze pisano. Jego rząd zliberalizował i sprywatyzował regulowaną wcześniej gospodarkę. Wszystko na Islandii zaczyna się od dorsza. Wprowadzono ochronne kwoty na ryby, które stały się przedmiotem obrotu, podobnie zresztą jak obecnie prawa do emisji CO2. Część z tych, którzy dostawali pozwolenie na połowy, sprzedawała je rybakom, którzy go nie mieli. Prawo odłowu można było więc zastawić w banku i dostać pożyczkę. Banki zaczęły kredytować zakup akcji i nieruchomości, których wartość szybko rosła. Przyszło nowe pokolenie ekonomistów wykształconych na uczelniach zagranicznych, pozbawione hamulców, jakie mieli ich ojcowie. Kupowali wszystko, nie pytając o cenę, zastawiali w banku i za uzyskany w ten sposób kredyt nabywali nowe wartości, dalej się zadłużając. Kiedy Islandia okazała się za mała, przerzucili się na inne kraje skandynawskie i Wielką Brytanię. Bańka pękła, kiedy na świecie zaczęły spadać ceny akcji i nieruchomości. Ci, którym udało się w porę uciec, zgromadzili jednak ogromne majątki.

Prywatne islandzkie banki, dziś ponownie upaństwowione, miały aktywa dziewięciokrotnie przewyższające wartość produktu krajowego brutto i runęły, kiedy zabrakło środków na wspieranie kolejnymi pożyczkami wypłat. Iris Erlingsdottir mówi, że był to klasyczny przykład ryzyka moralnego. Tego rodzaju ryzyko, znane od wieków w ekonomii, nazywane u nas także „pokusą nadużycia”, powstaje wtedy, kiedy osoba lub instytucja nie jest w pełni dotknięta negatywnymi konsekwencjami swojego działania. To zresztą także przyczyna globalnego kryzysu finansowego.

Krytyczny wobec rodaków jest także Jon Kalmar Stefansson, laureat kilku nordyckich nagród literackich. – Egoizm i mentalność ofiary cechują nasze społeczeństwo. Nawet jeśli się to wydaje trudne, musimy spróbować przekształcić się kulturowo, zmienić poglądy. Inaczej czeka nas kolejny kryzys, jeszcze poważniejszy – ostrzega pisarz. Uważa on, że marzec może być decydującym miesiącem w historii wyspy. Referendum, w którym wyborcy przyjmą lub odrzucą rządowy plan zaspokojenia żądań Holendrów i Brytyjczyków, przesądzi o przyszłości kraju. Teraz Islandczycy czekają na raport Komisji Prawdy, który ma ustalić, kto i w jakim stopniu odpowiada za upadek finansów kraju.

Powody do optymizmu

Na oko Islandia nie wygląda na bankruta. Po wolnych tej zimy od śniegu i lodu ulicach Reykjaviku suną Suvy i inne gabloty. Nie widać żebrzących, jak w innych skandynawskich metropoliach. Nie ma nawet biednych. Może tylko martwe dźwigi na opustoszałych budowach wskazują, że coś jest nie tak. – Luksusowe samochody nie znikają tak szybko jak pieniądze na kontach funduszy inwestycyjnych – mówi Thorurfur Mattiasson, profesor ekonomii stołecznego uniwersytetu. I przekonuje, że żadne fizyczne wartości nie przepadły. – Nie ma katastrofy, o której pisze się na świecie. Dzwonią do mnie dziennikarze z Japonii i pytają, jak długie kolejki stoją przed kuchniami dla ubogich.

Prof. Mattiasson był jednym z tych, którzy wcześniej ostrzegali przed kryzysem finansowym. Dziś próbuje znaleźć pozytywne wartości i twierdzi, że przyszedł on w porę jako sygnał ostrzegawczy przed prawdziwą katastrofą, która mogłaby się zdarzyć za lat kilkanaście. Dług, jaki Islandia będzie musiała spłacić obywatelom Holandii i Wielkiej Brytanii, lokującym oszczędności w islandzkich bankach (ponad 16 mld zł, 50 tys. na obywatela, w przeliczeniu), wcale nie będzie tak uciążliwy, jeśli się wynegocjuje korzystniejsze warunki. A na to się zanosi. Kiedy dług przekracza pewien poziom, staje się on większym zmartwieniem wierzyciela niż dłużnika. Sytuacja gospodarcza zaczęła się poprawiać. Osłabienie korony islandzkiej nakręca eksport i turystykę. – Mamy 10-proc. bezrobocie, czyli mniejsze niż dobrze prosperująca Szwecja – mówi z wyraźnym optymizmem islandzki ekonomista.

Ta słaba Islandia jako pierwsza, jeszcze przed Stanami, wysłała na Haiti ekipę sejsmologów i ratowników obeznanych w rozpoznawaniu i usuwaniu skutków katastrof naturalnych. Władze Reykjaviku przekazały pieniądze, a koncert islandzkich artystów dodatkowo wspomógł ofiary trzęsienia ziemi. Islandia zaczęła w końcu lutego konkretne rozmowy o przystąpienie do Unii Europejskiej. Wznowiono negocjacje z wierzycielami. Kraj jest na tyle prężny, że ostatnio wystąpił z inicjatywą urządzenia na wyspie międzynarodowego ośrodka wspierania wolnego słowa, swego rodzaju raju dla prześladowanych dziennikarzy i pisarzy.

Są więc powody do optymizmu, ale nie wszyscy go podzielają. Większość zaczyna się niepokoić. Dobrze wykształceni i wielojęzyczni Islandczycy zaczęli już ze strachu emigrować. Anna Margret Bjarnadottir wyjeżdża z córką do Norwegii, która bez kłopotu mogłaby przyjąć całą 320-tys. ludność Islandii. – Nie chcę, żeby córka była ekonomiczną niewolnicą – mówi pani Bjarnadottir. Kryzys spowodował, że straciła pracę nauczycielki, a jej dług bankowy, zaciągnięty na zakup mieszkania w obcej walucie, podwoił się w ciągu roku. W Norwegii będzie uczyła hiszpańskiego i wie, że da sobie lepiej radę ze spłatą kredytu.

 

Islandii nie stać na spłaty

Przed referendum powstał ruch oporu (InDefence) przeciwko warunkom spłaty zobowiązań banku Icesave. Samo oprocentowanie zadłużenia będzie kosztowało mniej więcej tyle, ile Islandia przeznacza w ciągu pół roku na opiekę zdrowotną. InDefence domaga się ustalenia takich rat, które nie zakłócą ekonomicznej przyszłości i nie zagrożą osiągniętemu już dobrobytowi. Uważa się, że Holandia i Wielka Brytania, odrzucając wcześniej te warunki i grożąc zablokowaniem islandzkiego członkostwa w UE, wypowiedziały wojnę gospodarczą Islandii. Oburzenie było powszechne, kiedy Anglicy zastosowali ustawę antyterrorystyczną, blokując islandzkie aktywa na Wyspach.

W działaniach Brytyjczyków dostrzega się zadawnioną wrogość z czasów ostrego konfliktu, który przeszedł do historii jako wojny dorszowe. Trwały one od 1956 r. aż do 1976 r., kiedy to Islandia kolejno rozszerzała swoją strefę rybołówczą do 12, 50, w końcu do 200 mil. Angielskie fregaty wojskowe ostrzeliwały i taranowały islandzkie kutry ochrony wybrzeża, które odcinały brytyjskim rybakom sieci trałowe. Cudem nikt w tych wojnach nie zginął. Islandia wygrała ostatecznie, kiedy zagroziła usunięciem amerykańskiej bazy NATO z Keflaviku. Prawdziwy koniec tej morskiej wojny nastąpił dopiero w grudniu zeszłego roku, kiedy rząd brytyjski wypłacił szkockim rybakom rekompensaty, w sumie prawie 10 mln funtów, za utracone wówczas połowy. Przy okazji padło wiele nieprzyjemnych słów pod adresem Islandii.

Sympatia świata podczas wojen dorszowych była po stronie Islandii. Tak jest również dzisiaj. Jedna z bardziej znanych europejskich parlamentarzystek, francuska prawniczka urodzona w Norwegii Eva Joly, której wieloletnia walka z korupcją była tematem filmu słynnego francuskiego reżysera Claude’a Chabrola, w artykułach opublikowanych w kilku europejskich dziennikach pisze m.in.: Ten mały kraj ugina się pod ciężarem długu liczonego w miliardach euro. Większość Islandczyków nie ma z długiem nic wspólnego, a Islandii nie stać na spłaty”.

Przypomina się, że Icesave po sprywatyzowaniu banków islandzkich stał się własnością Bjoergulfura Gudmundssona, jednego z 50 najbogatszych ludzi świata, który od 20 lat nie mieszka w Islandii. Miał on zgodę Wielkiej Brytanii i Holandii na prowadzenie banku. Odpowiedzialność obydwu krajów za brak nadzoru finansowego jest zdaniem wielu ekonomicznych komentatorów oczywista. Dlaczego tylko Islandia ma płacić? Francja na przykład nie dała zgody na działalność Icesave, który w sieci wabił klientów wyższymi odsetkami.

Wielka Brytania i Holandia działają z pozycji siły. Premier Islandii Johanna Sigurdardottir skarżyła się ostatnio na to w Brukseli, podczas spotkania z szefem Komisji Europejskiej José Manuelem Barroso, mówiąc też, że „wielu Islandczyków uważa, iż padli ofiarą ułomnego prawa unijnego i że ciężar spłaty długu został niesprawiedliwie podzielony między trzy dotknięte bankructwem państwa”. Według niej fakt, że Europa blokuje m.in. islandzką pożyczkę w MFW, oznacza, że kraje Unii wcale nie chcą Reykjavikowi pomóc.

Kuriozalne referendum

Tuż przed referendum sytuacja zaczęła się powoli zmieniać. Wielka Brytania i Holandia spuściły nieco z tonu i w obawie przed negatywnym wynikiem głosowania zgodziły się rozmawiać i nieco złagodziły warunki. W ostatniej chwili pojawiła się nawet możliwość odwołania referendum, ale Islandczycy odrzucili warunki i rozmowy zerwano. Referendum jest nieco kuriozalne. Nigdy wcześniej nie decydowano w ten sposób, czy spłacać zadłużenie, czy nie i jak je spłacać. Ale nie było wyjścia. Nowy rząd islandzki przygotował plan spłat i zdołał go przepchnąć w parlamencie, ale prezydent pod wpływem powszechnych protestów zawetował ustawę i zgodnie z konstytucją trzeba było się odwołać do vox populi. Sondaże wskazują, że warunki spłat zostaną odrzucone.

Eva Joly wskazuje, że jak tak dalej pójdzie, to Wielka Brytania i Holandia nie dostaną z powrotem swoich pieniędzy. – Na wyspie, mimo jej geopolitycznego znaczenia i bogactw naturalnych, zostanie jedynie kilka tysięcy emerytowanych rybaków. Może ją ktoś kupi? Rosja może na przykład uznać, że jest to atrakcyjna oferta – ostrzega europejska parlamentarzystka. Islandia grała rosyjską kartą zarówo podczas wojen dorszowych, jak i obecnie. Na początku krachu finansowego ogłoszono, że Rosja gotowa jest udzielić Islandii wielomiliardowego kredytu, czemu Moskwa na szczęście szybko zaprzeczyła.

Jeśli nie Rosjanie, to może Polacy? Są oni już największą grupą narodową na wyspie (prawie dwie trzecie imigrantów) i ich liczba ciągle rośnie, chociaż bezrobocie najdotkliwiej uderza w cudzoziemców (co szósty nie ma pracy). W ostatnim roku liczba Polaków wzrosła aż o 10 proc. i przekroczyła 11 tys. Polacy nie są w tym samym stopniu obciążeni długami i chociaż wartość ich zarobków i oszczędności poważnie się obniżyła, nadal uważają, że warto zostać i poczekać na lepsze czasy. Większość nadal ma pracę, chociaż budownictwo, w którym się specjalizują, praktycznie zastygło. Lekceważy się przeciwności. „Kryzys? Jaki kryzys?” – czytam nawet na internetowych forach dyskusyjnych islandzkich Polaków.

„Jakoś to będzie” to przecież i polska dewiza. „Szabel nam nie zabraknie, szlachta na koń wsiędzie/Ja z synowcem na czele, i – jakoś to będzie!”pisał przed wiekami wieszcz Adam, obśmiewając wizję powstania przeciwko Moskalom. Chociaż słowa te uchodzą często za synonim bylejakości, zdania się na los czy opatrzność boską, to jednak na Islandii nie oznaczają jedynie czekania, „aż się coś wydarzy”. Jeśli się zaangażuje głowę i duszę, to jakieś rozwiązanie musi się po prostu znaleźć – mówią Islandczycy. W stosunku do liczby ludności mamy ogromne zasoby rybne i jeszcze większe źródła cennej, bo odnawialnej energii, niepowtarzalną przyrodę, która przyciąga coraz więcej turystów. I mamy też młode i wykształcone społeczeństwo, które chce ciężko pracować, żeby wydobyć się z kryzysu. Jakoś to będzie. Jeszcze Islandia nie zbankrutowała.

 

Polityka 10.2010 (2746) z dnia 06.03.2010; Świat; s. 86
Oryginalny tytuł tekstu: "Jakoś to będzie"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną