Dr Wittmann był jednym z licznych dyplomatów i ekspertów, którzy zjechali do Warszawy na ważną debatę o nowej strategii dla NATO. Sojusz – co tu kryć – przeżywa trudny okres: chciałby, jak w żarcie o scyzoryku, zapewnić i obronę terytorialną, i powodzenie w dalekich misjach jak w Afganistanie, gdzie idzie mu źle. Chciałby gwarantować bezpieczeństwo wojskowe, ale i na innych polach, doraźnie nawet ważniejszych: ubezpieczyć przed szantażem energetycznym, zagrożeniem terrorystycznym czy nawet atakiem cybernetycznym. Z wielu problemów dwa najbardziej nas obchodzą: Rosja i wiarygodność Sojuszu. NATO chce współpracować z Rosją, ale też nie może naiwnie się wygłupić i przymykać oko na rosyjską interwencję w Gruzji czy nową rosyjską doktrynę wojskową z ubiegłego roku, w której otwartym tekstem mówi się o Sojuszu jako wrogu. Żeby współpraca z Rosją nie była tylko sloganem, trzeba lepiej rozpoznać, jakie ma zamiary.
Mało kto w gronie naszych zachodnich sojuszników wierzy w jakieś zagrożenie ze strony Moskwy. I pewnie słusznie. Ale Moskwa widzi, że w Europie w ogóle zapanował impas polityczny, spadek woli działania, pławienie się w leniwym dobrobycie. Rosja więc proponuje nową architekturę bezpieczeństwa, nowy „koncert mocarstw”, w której liczyć się mają tylko wielcy gracze, a przede wszystkim Moskwa i Waszyngton. Europa w istocie przypomina Warszawę, może i jest ciekawa świata, ale nie ma naprawdę globalnych interesów – na przykład w Chinach czy na Antarktydzie, nie chce razem działać, nie chce łożyć na wspólne bezpieczeństwo. W tej sytuacji Moskwa w swej polityce dąży do „finlandyzacji” Europy, pozostawienia jej jako co najwyżej ospałego bankiera pomiędzy ambitnymi imperiami z misją – rosyjskim i amerykańskim – które naprawdę chcą mieć wpływ na świat. Warszawa jest małym graczem. Powinna więc jak najusilniej być zwolennikiem ambicji i jedności Unii Europejskiej, by nie dać się zepchnąć z wielkiego boiska.