Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Rachunek Kościoła

Grzechy główne Kościoła

Ron Chapple / PantherMedia
Pięć lat pontyfikatu Benedykta XVI wzmocniło w Kościele siły antyliberalne. To dobra wiadomość dla antyklerykałów.

Jak dziś przebiegałby publiczny rachunek sumienia Kościoła? Dziesięć lat temu przeprowadził go w Rzymie Jan Paweł II. Kościelni dostojnicy wyznawali grzechy Kościoła i prosili o wybaczenie. Pokuta nie objęła grzechu, który dziś jest na ustach wszystkich: skandalu pedofilskiego w Kościele. Jest on jak kamień u szyi ciągnący Kościół w odmęt utraty zaufania.

Kryzys pedofilski rzuca głęboki cień na dotychczasowy pontyfikat Josepha Ratzingera. To jakby kulminacja czarnej serii potknięć i błędów Watykanu. A najnowsze informacje prasy amerykańskiej o tym, że obecny papież tuszował niegdyś sprawę jednego z księży podejrzewanego o molestowanie uczniów szkoły dla głuchoniemych, dodają problemowi kolejnych czarnych barw. Coraz wyraźniej widać, że przez całe lata Kościół nie radził sobie z eliminowaniem kapłanów dopuszczających się takich przestępstw.

Dziś pedofilia i inne seksskandale z udziałem księży i zakonników są na pierwszym planie, spychają na margines to, co w pięcioleciu jest dobre – na przykład zwolnienie obrotów watykańskiej fabryki świętych, reformy i odchudzenie watykańskiej biurokracji. Ale też Kościół Benedykta XVI to nie jest Kościół Jana Pawła II. W Kościele papieża Ratzingera nie ma twórczego fermentu, kreatywnej energii, pozytywnych zaskoczeń. Jest zastój i nostalgia za tym, co nie wróci. Barokowe stroje, reanimacja trydenckiej liturgii. Jan Paweł II przykuwał uwagę świata niekatolickiego i laickich mediów nowatorstwem przełamującym negatywny stereotyp katolicyzmu. Benedykt XVI przykuwa ich uwagę kolejnymi gafami i konfliktami, jakie owe wpadki prowokują.

Grzech stylu

Takich wymownych kontrastów jest więcej. Oto Jan Paweł II zaprosił do Asyżu na modły o pokój chrześcijan, muzułmanów, buddystów, hinduistów, animistów. Benedykt XVI zaprosił do Watykanu biskupów lefebrystów i zdjął z nich ekskomunikę nałożoną przez Jana Pawła II.

Karol Wojtyła jako pierwszy papież w historii odwiedził synagogę i modlił się pod Murem Zachodnim w Jerozolimie. Benedykt wprawił w turbulencję stosunki katolicko-żydowskie, tak dobrze ustawione przez poprzednika.

Jan Paweł II jako pierwszy przywódca światowego katolicyzmu złożył wizytę w meczecie i uniósł z czcią księgę Koranu. Benedykt sprowokował mową w Ratyzbonie zamieszki w świecie muzułmańskim.

Jan Paweł II, znów jako pierwszy papież w historii, pielgrzymował na Wyspy, przełamując chłód w stosunkach Rzymu z Kościołem Anglii. Benedykt XVI przytulił anglikanów kontestujących wyświęcanie kobiet na kapłanów i biskupów, co można było odebrać jako antyekumeniczną watykańską aprobatę rozłamu we wspólnocie anglikańskiej.

Te kontrasty to w symbolicznym skrócie różnica między pontyfikatami. Nie jest to oczywiście różnica doktrynalna. W kwestiach doktryny katolickiej obaj papieże są tak samo ortodoksyjni i konserwatywni. Żadnych mrzonek o zmianach. Nawet w sprawie niebędącej dogmatem wiary, jaką jest celibat duchownych. Czy w sprawie sztucznej antykoncepcji.

Różnica między Janem Pawłem a Benedyktem polega na stylu. Na generowaniu komunikatów do świata, które są lub nie są czytelne. Styl Jana Pawła II powodował, że papież budził w mediach respekt, nawet jeśli Kościołem na co dzień się nie interesowały. Benedykt XVI takiego respektu nie budzi. Sprawia wrażenie zagubionego samotnika zmuszanego do działania wbrew swej naturze. To nie jest osobowość na czasy kryzysowe.

Grzech pedofilii

Wieloletnie milczenie Kościoła w sprawie pedofilii duchownych zagraża katolicyzmowi tak samo, a może nawet bardziej niż wojenne milczenie Kościoła w sprawie Holocaustu. Kościół molestujący nie może być wyrocznią moralną dla wiernych, a tym bardziej dla niekatolików.

Trzeba Benedyktowi oddać, że jego list do katolików w Irlandii jest godną szacunku próbą rozładowania kryzysu i wskazania sposobów naprawy. Grzech został nazwany po imieniu, cierpienie ofiar dostrzeżone, działanie podjęte szybko i jawnie. Tu też jest kontrast między Benedyktem a Janem Pawłem, ale tym razem na korzyść Benedykta. A jednak papież zatrzymuje się w połowie drogi. Bo zasadnicze jest przecież pytanie, czy za owe podłe czyny księży wobec dzieci odpowiedzialność ponoszą tylko oni, czy też także instytucja Kościoła, jej wewnętrzna struktura, brak tego, co nazywamy dziś przejrzystością. Mało prawdopodobne, by terapia wskazana w liście papieskim przyniosła efekt, jeśli Kościół nie zrobi w tej sprawie rachunku sumienia. Jeśli nie zbada, co to dziś znaczy być autorytetem albo czy obecność kobiet w kościelnych strukturach władzy nie redukowałaby ryzyka pedofilii i innych męskich nadużyć w Kościele. Do tego nie wystarczy wewnętrzne śledztwo w tym czy tamtym Kościele lokalnym.

Nie można pominąć roli Watykanu. Tuszowanie pedofilii w Kościele amerykańskim, które zrujnowało go moralnie i finansowo, działo się za pontyfikatu Wojtyły – ile o tym wiedział? Na jakiej podstawie podejmował decyzje? Jakie były watykańskie procedury w rozpracowywaniu seksualnych nadużyć? Kto je układał i aprobował? Te ustalenia są jeszcze ważniejsze niż wyniki śledztw lokalnych. Kościół katolicki jest hierarchiczny i scentralizowany: wszelkie drogi prowadzą w nim do Rzymu, więc Rzym jest winien wiernym i obserwatorom sprawozdanie z tego, co zrobiono w Watykanie w sprawie kościelnej pedofilii.

Potrzebna jest refleksja nad samą naturą Kościoła jako instytucji, zasadami jej działania, korporacyjnym odruchem tuszowania skandali i krycia ich sprawców jako swoich. Kościół ma potężny majątek, globalną sieć parafii i placówek wszelkiego typu, znakomitą dyplomację, ogromne doświadczenie historyczne, ale jego największym skarbem jest wiarygodność. A wiarygodność zyskuje Kościół wtedy, gdy daje świadectwo swym naukom. To są te osławione „dywizje” papieża. Dziś ich moralna siła topnieje w oczach. Wierni głosują nogami: przestają praktykować, bo czują się zdradzeni przez księży – tych, którzy molestowali, i tych, którzy o tym milczeli lub pomagali molestującym uniknąć kary.

 

Grzech dwuznaczności

Kłamliwość i niezdarność pierwszych instytucjonalnych reakcji Kościoła na upublicznienie kryzysu pedofilskiego przypomniały o fundamentalnym kłopocie Kościoła z funkcjonowaniem we współczesnym świecie. Jest to świat w gwałtownej przemianie: masowa praktyczna laicyzacja, masowa ekspresowa informacja, masowa kontestacja hierarchii i autorytetów (nie tylko kościelnych). Czy Kościół jest zdolny reagować na te zmiany inaczej jak nieskutecznymi wezwaniami do reewangelizacji i otwieraniem swoich kącików w Internecie? Czemu mówi „tak, tak”, a czemu „nie, nie”, jak każe Ewangelia?

Niejasne komunikaty obecnego pontyfikatu wywołują niepokój w samym Kościele. To nie któryś z teologów dysydentów, lecz jeden z arcybiskupów austriackich powiedział, że Watykan redukuje Kościół do sekty, w której zostanie garstka wiernych oficjalnej linii. Jaka to jest dziś linia? Są w niej punkty korespondujące z tym, czym żyje świat: troska o ekologię, imigrantów i uchodźców, społecznie upośledzonych, apele o etykę w biznesie i aktywność rządów w walce z globalną recesją. Dzięki reformom soborowym, otwarciu się w drugiej połowie XX w. na świat współczesny Kościół może się pochwalić obroną praw ludzkich przed despotami, pomocą dla słabych i bezradnych, „zielonym” podejściem do gospodarki czy protestami przeciwko karze śmierci i wojnom takim jak w Iraku.

Tu konserwatysta Ratzinger podaje rękę antyglobalistycznej lewicy. Nie jest to wcale zaskakujące. Lewica jest tak samo jak Kościół wrogo nastawiona do liberalizmu w gospodarce. Sojusz z nią jest jednak dla Kościoła niemożliwy, bo lewica jest za in vitro, za legalnością aborcji, za prawami mniejszości seksualnych, często za legalnością eutanazji. I tu przegrywa w oczach Kościoła instytucjonalnego z ideologiczną prawicą i anachronicznymi tradycjonalistami. Siły te nie kwapią się do obrony biednych i zmarginalizowanych, ale za to przedstawiają się jako obrońcy życia i rodziny, a to jest dziś absolutny priorytet polityki Kościoła. Dlatego władza kościelna woli szukać stronników na prawicy, choć jest to sprzeczne z oczekiwaniami setek milionów katolików w Trzecim Świecie. A to oni są bazą i przyszłością Kościoła, który w Europie schodzi ze sceny.

Z tych samych powodów Kościół Benedykta kontynuuje w tym punkcie linię Wojtyły: woli zbliżenie ze skrajnie antyliberalnym i antyzachodnim islamem i prawosławiem niż z liberalnym protestantyzmem. W tym gąszczu zwykły katolik musi się pogubić: z kim Kościołowi jest naprawdę po drodze? Czy chce się on od współczesnego świata izolować, czy szukać tego, co go z tym światem łączy?

Grzech mącenia w głowach

To są prawdziwe wyzwania stające przed Kościołem, a nie wydumana „cywilizacja śmierci”, „dyktatura relatywizmu” czy rzekomy spisek przeciwko krzyżowi. Są to klisze masowego użytku do zwalczania fundamentalnej idei liberalnej, że człowiek nie jest niczyją własnością, w szczególności nie jest własnością narodu, państwa, Kościoła, a nawet rodziny. Ta wolność nie może być limitowana inaczej jak tylko przez pozytywne prawo. Prawu zaś mają podlegać wszyscy – rządzący tak samo jak rządzeni.

Propaganda kościelna umyślnie lub z ignorancji deformuje program liberalny, główny motor współczesnej cywilizacji zachodniej, której filarami są demokracja, praworządność i prawa człowieka. Są to wszystko cenne wartości, które mogą być wartościami dla wierzących i niewierzących. Tymczasem Kościół (i inne siły konserwatywne) wmawia rzeszom, iż liberalizm jest złem, może nawet większym od komunizmu. I to mimo tego, że w liberalnej demokracji zorganizowana religia ma swobodę działania, jakiej nie miała nigdy w dziejach. To zniesławienie liberalizmu jest ciężkim grzechem na sumieniu Kościoła.

Brak wyraźnego przywództwa, wygaszanie w zarodku wszelkich dyskusji nad tezami podawanymi do bezwarunkowej akceptacji coraz bardziej oddalają hierarchię od realnego życia wiernych. Jeżeli tak wielu Polaków katolików w praktyce odrzuca nakazy biskupów, choćby w kwestii antykoncepcji czy in vitro – tak przecież ważnych w doktrynie – to obniża to wiarygodność instytucji także w innych dziedzinach: moralności, zasad sprawiedliwości społecznej, stosunku do innych wyznań. Kościół staje się odległy i niezrozumiały, wciąż ważny, zakorzeniony w tradycji i tożsamości, ale powoli znikający z tej rzeczywistej, codziennej hierarchii wartości wiernych.

Chodzi o to, by przekaz przestał być wewnętrznie sprzeczny. Czy Kościół staje przeciwko nowoczesnemu światu, czy nie? Czy jest za autorytaryzmem, czy za demokracją? Za tradycją antyliberalną czy przeciwko niej, bo wolność jest, jak Kościół sam głosi, darem Bożym? Czy wreszcie jest za swobodną dyskusją nie tylko o złu świata, lecz także o złu w Kościele i jego przyczynach? Bez takiego rachunku sumienia Kościół może trwać, ale to będzie dreptanie w kółko.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną