Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Nie ma jak bomba!

Kto by nie chciał zyskać większy prestiż, respekt sąsiadów, należeć do elitarnego klubu? Jednostce może służyć do tego osobista ochrona, odremontowany pałacyk, jacht, prywatny samolot. A państwu?

Nagrody Nobla czy medale olimpijskie – to oczywiście miłe, ale w żadnym razie nie daje statusu mocarstwa. Do tego prowadzi praktycznie tylko jedna droga. Trzeba wejść w posiadanie broni jądrowej. Jest to zadanie kosztowne, najeżone trudnościami – ale przecież nie niewykonalne.  Tyle tylko, że trzeba konsekwentnie trzymać się harmonogramu.

Podpisując Traktat o Nierozprzestrzenianiu Broni Jądrowej (NPT), musimy się  liczyć z pewną przykrością:  Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej (MAEA) ma prawo przysyłać swoich inspektorów do krajów, będących sygnatariuszami tego układu, i przeprowadzać kontrole. Inspektorów MAEA nie jest dziś już tak łatwo wywieść w pole jak niegdyś, gdy latami nie dostrzegali militarnych programów atomowych, realizowanych w tajemnicy przez niektórych sygnatariuszy NPT (jak np. iracki program Saddama Husajna w latach 80. ubiegłego wieku).  Inną niespodzianką było stwierdzenie w 2003 roku, że Iran prowadzi od lat tajny program jądrowy. Teheran zapewniał wprawdzie – i nadal zapewnia – że program ten nie ma służyć do produkcji broni jądrowej.  Mimo to jednak w marcu 2003 r. władze irańskie odmówiły międzynarodowym inspektorom dostępu do niektórych budynków na terenie zakładów nuklearnych w Natanz.

Mimo to  Traktat  warto podpisać – uczyniły to już zresztą niemal wszystkie państwa – gdyż daje on także spore korzyści. Przede wszystkim, pozwala na pokojowe korzystanie z energii jądrowej. Traktat o Nierozprzestrzenianiu Broni Jądrowej wyraźnie stwierdza, że wszystkie kraje mają do tego prawo, i nakłada nawet na MAEA obowiązek służenia w tym zakresie sygnatariuszom radą i pomocą. Dzięki temu, aspirując do roli mocarstwa atomowego, możemy na początek całkiem legalnie wejść w posiadanie know-how oraz nabyć paliwo jądrowe. Nie musimy ryzykować w tym celu tak spektakularnych akcji, jak Izraelczycy, którzy w 1968 r. porwali cały statek z ładunkiem uranu.

Na początek legalnie

Uzyskane materiały rozszczepialne i technologię cywilną  można oczywiście wykorzystać także do budowy broni jądrowej. Nad tym, aby technologia jądrowa nie była wykorzystywana do celów militarnych, czuwa również MAEA. Tyle tylko, że jej skuteczność zależy praktycznie  od dobrej woli państw-sygnatariuszy. Nawet jeśli inspektorzy potrafią udowodnić niedozwoloną traktatem działalność, nie mają w ręku narzędzi, pozwalających na wyegzekwowanie jego postanowień. Poza tym kraje mogą, bez żadnych sankcji, odstąpić od przestrzegania traktatu, tak jak to w 2003 roku zrobiła Korea Północna. Inne państwa, takie jak Izrael, Indie czy Pakistan (cała trójka posiada dziś broń jądrową) nigdy nawet nie przystąpiły do NPT.

Zgodnie z traktatem NPT, państwa atomowe mają obowiązek udzielać innym pomocy w wykorzystaniu energii atomowej do celów pokojowych. Chodzi między innymi o to, by uniknąć wykorzystania zużytych prętów paliwowych do produkcji materiału na bombę. Niektóre kraje „pomagają” jednak aż za bardzo, podważając sens istnienia traktatu. Począwszy od lat 60. Korea Północna otrzymała od ZSRR kilka rodzajów rakiet, technologię i pomoc techniczną. W latach 70. pałeczkę przejęły Chiny, które zaczęły dostarczać sąsiadowi technologię rakietową. Z chińskiej pomocy korzystał także Iran prowadzący od dwudziestu lat własny program jądrowy. W zamian za ropę i gaz otrzymał w latach 90. kilka chińskich reaktorów niewielkich rozmiarów. W 2005 władze w Teheranie podpisały z Rosją kontrakt o wartości  10 mld dolarów na dostawę nowoczesnego reaktora dla elektrowni jądrowej w Buszer i budowę siedmiu innych.

Apetyt na żółte ciasto

Podstawowym składnikiem bomby jądrowej jest materiał rozszczepialny: wzbogacony uran lub pluton (U-235 lub Pu-239). Gdy uda się go zgromadzić odpowiednio dużo (dosyć, by uzyskać tzw. masę krytyczną) można zapoczątkować szybką i gwałtowną reakcję łańcuchową. Problem tylko w tym, że produkcja materiału rozszczepialnego jest trudna, czasochłonna i droga. Uran jest dość szeroko dostępny w postaci rudy, którą należy poddać obróbce: oczyścić, wzbogacić i przetworzyć w tzw. żółte ciasto (yellow cake) – podstawowy surowiec do produkcji bomby. Do wyprodukowania najprostszego ładunku jądrowego wystarczy około 55 kg wysoko wzbogaconego uranu. Aby skonstruować bombę z izotopu plutonu, należy go najpierw uzyskać w drodze syntezy jądrowej zachodzącej w reaktorze. Amerykański Departament Energii ocenia, że małą bombę jądrową można skonstruować mając niespełna 4,5 kg plutonu. Pierwiastek ten jest jednak dużo trudniejszy w obróbce: jego opary są niezwykle toksyczne. Jest on także dziesiątki tysięcy razy bardziej radioaktywny od uranu, a jego okres połowicznego rozpadu wynosi aż 24 tysiące lat. Jeszcze gorzej z ciężkim izotopem plutonu Pu-244: na jego połowiczny rozpad przyszłoby czekać naszym odległym potomkom aż 80 milionów lat.

Kupując urządzenia, potrzebne do naszego programu atomowego, musimy zadbać o to, by z góry zaopatrzyć się we wszystko, czego będziemy potrzebować także do celów wojskowych – a więc przede wszystkim do konwersji  (tj. procesu rozpadu jądrowego) uranu i do jego wzbogacania. W ten sposób zapewnimy sobie samodzielność i nie będziemy zdani na przywóz niezbędnych elementów wtedy, gdy już nas zdemaskują – co musi nastąpić prędzej czy później.

Ależ to fabryka pasty do zębów!

Zakupienie wszystkich elementów, potrzebnych do konstrukcji własnej broni jądrowej, nie musi być specjalnie trudne, znaczna część tych elementów może być bowiem stosowana zarówno do celów cywilnych, jak i wojskowych. Aby nie podpaść zbyt wcześnie zagranicznym wywiadom, dobrze jest jednak kupować części u różnych dostawców, lub zlecać zakupy pośrednikom. Warto też  wykazywać przy tym pewną pomysłowość – jak np. Pakistańczycy, którzy zakupili w Niemczech kompletną aparaturę do konwersji – ale przy jej transporcie do Pakistanu zadeklarowali, że przewożą linię produkcyjną do produkcji pasty do zębów.

Zakłady, potrzebne do naszego programu atomowego, budujemy w różnych miejscach w kraju, by utrudnić ich wykrycie, a w przyszłości ewentualny zmasowany atak.  Część zakładów - tę nie budzącą podejrzeń - prezentujemy inspektorom z MAEA. Inne umieszczamy w trudno dostępnym terenie w górach, albo – jeszcze lepiej – w tunelach lub podziemnych bunkrach. W tym celu należy się oczywiście z wyprzedzeniem postarać jeszcze o sprzęt, potrzebny do drążenia tuneli.

Możemy nawet – za przykładem Brazylii - postarać się o małe reaktory do napędzania naszych łodzi podwodnych. Jest to dozwolone, choć wygląda nieco podejrzanie (zwłaszcza, jeśli nie mamy dostępu do morza).

Z listą zakupów na rynek (czarny)

Budowa broni jądrowej wymaga specjalistycznej aparatury, doświadczenia i technologii. Do tej pory nie ma dowodów na to, że na czarnym rynku kiedykolwiek sprzedano gotową do użycia bombę atomową. Kwitnie jednak handel jej elementami, specjalistycznym sprzętem i wiedzą potrzebną do jej produkcji. W przemyt nielegalnych materiałów radioaktywnych zaangażowanych było w ostatnich latach ponad 50 krajów. Jeszcze kilka lat temu funkcjonował w tym zakresie dobrze prosperujący czarny rynek:  należało się zwrócić do pana A.Q.Khana, zwanego ojcem pakistańskiej bomby jądrowej. Zyskawszy jego przychylność i zaufanie, można było kupić od niego wszystko: zarówno wirówki do wzbogacania uranu, jak i plany konstrukcyjne przyszłej głowicy jądrowej. Niestety, interwencja Amerykanów położyła w 2003 r. kres uczynności miłego Pakistańczyka.

Co nie znaczy, że amatorzy kupna zostali na lodzie. Zarówno materiały rozszczepialne, know-how, jak i części wyposażenia można dziś nabyć od Korei Północnej. Ten kraj, cierpiący na dotkliwy głód dewiz, pomógł już ponoć –  - za odpowiednia sumę - Libii, Syrii i Iranowi w rozwijaniu ich programów atomowych. Wcześniej to właśnie dr Khan i jego pakistańscy pomocnicy sprzedali Korei Północnej dziesiątki tysięcy wirówek do wzbogacania uranu. Poza Phenianem klientami pakistańskiego naukowca miały być m.in. Iran, Libia i Malezja. Dzisiaj światowym centrum nielegalnego handlu produktami związanymi z technologią jądrową stał się podobno Dubaj.

Mając już materiał rozszczepialny, musimy opracować projekt bomby i wybrać jej konstrukcję. W grę wchodzą dwie metody: tzw. gun design (przekroczenie masy krytycznej uzyskuje się poprzez połączenie kilku mniejszych porcji materiału rozszczepialnego) lub metoda implozyjna. Ta druga jest bardziej skomplikowana, ale i bardziej efektywna: do produkcji bomby potrzeba mniej materiału rozszczepialnego, a jej moc jest większa. Irak pracował nad bombą implozyjną z wykorzystaniem wzbogaconego uranu, z kolei Korea Północna wykorzystuje w modelu swojej bomby wzbogacony pluton.

Satelitę na orbitę

Aby być wiarygodnym członkiem klubu atomowego i budzić należny respekt, państwo potrzebuje jeszcze niezawodnych systemów przenoszenia. O zakup samolotów i rakiet samosterujących, które można przystosować do przenoszenia głowicy jądrowej, nie jest trudno.  Wiadomo jednak, że ambitny kandydat do klubu atomowego będzie się starał przede wszystkim wejść w posiadanie rakiet balistycznych. Aby je kupić, należy utrzymywać, że rakiety tego typu są nam potrzebne do umieszczania satelitów na orbicie. Nie każdy w to uwierzy – ale kontrahent, zainteresowany sprzedażą, będzie udawał łatwowiernego. Zapewne na tej zasadzie Rosja pomaga Iranowi w jego „programie badań kosmicznych”.

Państwa, które nie mają ochoty na forsowanie własnego programu atomowego, a dysponują dużymi pieniędzmi, mogą współfinansować program jądrowy innych krajów. W ten sposób na przykład Arabia Saudyjska zainwestowała setki milionów dolarów w prace A.Q. Khana, „ojca pakistańskiej bomby jądrowej”. Można tylko zgadywać, czy bogaci saudyjscy sponsorzy zainwestowali w A.Q. Khana setki milionów dolarów z czystego altruizmu, czy też żądali – i otrzymali – coś w zamian.

Zanim uda się nam owocnie zakończyć nasz program jądrowy do celów militarnych, powinniśmy oczywiście brać udział we wszystkich miedzynarodowych konferencjach rozbrojeniowych. Nie zaszkodzi, jeśli będziemy gromko krytykować egoistyczną politykę wielkich mocarstw, które chciałyby zmonopolizować dla siebie tak wydajne źródło energii, jak energia jądrowa, i nie dopuścić do korzystania z niej ubogich państw Trzeciego Świata. Dobre wrażenie wywiera też apel o przekształcenie naszego regionu świata w strefę bezatomową.

Mimo wszystkich tych zabiegów jednak należy liczyć się z tym, że  wsypa jest niemal nieunikniona. Ale i wtedy nie należy tracić ducha. Trzeba zaprzeczać, dementować, a potem na przemian to oburzać się, to przyznawać do błędu i zapowiadać ustępstwa. Wszystko po to, aby zyskać na czasie. Można liczyć na to, że państwa członkowskie Rady Bezpieczeństwa ONZ – mające tak różne interesy – nie dojdą do porozumienia i nie nałożą na nas surowych sankcji. Zwłaszcza, jeśli dysponujemy surowcami, na których im szczególnie zależy – jak ropa i gaz.

Czas na outsourcing

Nasza bombę, która tymczasem jest już gotowa,  trzeba by oczywiście przetestować. W Europie raczej nie wchodzi to w grę – ale może znów uda się to załatwić metodą outsourcingu? Dawniej takie usługi świadczyła RPA (dla Izraela), dziś np. Korea Północna, która w ten sposób zarobiła już ponoć sporo cennych dewiz.

Trzeba tylko uważać, by razem z naszą cenna bombą nie wysyłać za granicę także naszych cennych specjalistów. Zdarza się bowiem, że nie wracają oni więcej, wybierając wolność  - nie zawsze dobrowolnie. My w każdym razie zawsze będziemy twierdzić, że zostali podstępnie porwani.

Aż wreszcie będziemy już mogli pokazać, lub tylko dyskretnie zasugerować światu, że bombę już mamy. Ma to i niekorzystne skutki, jak ostrzega Michael Rühle, ekspert w tych sprawach i wiceszef sekcji planowania politycznego w gabinecie sekretarza generalnego NATO: sąsiedzi nas znienawidzą, a amerykańskie satelity i samoloty wczesnego ostrzegania nie będą ani na chwilę spuszczać nas z oczu. Także  lotniskowce US Navy nie będą odpływać daleko od naszych brzegów.

W tej sytuacji opozycja powie oczywiście, że nie było warto. Ale znów zwolennicy bomby przypomną, że na Irak nie dokonano inwazji wtedy, gdy Saddam Husajn rozpoczął program zbrojeń atomowych – lecz dopiero wtedy, kiedy tego programu zaniechał i nie dysponował żadną bronią jądrową...

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Dlaczego książki drożeją, a księgarnie upadają? Na rynku dzieje się coś dziwnego

Co trzy dni znika w Polsce jedna księgarnia. Rynek wydawniczy to materiał na poczytny thriller.

Justyna Sobolewska, Aleksandra Żelazińska
18.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną