Marek Ostrowski: – Odpowiada pan za operacje wojskowe prowadzone w ponad 20 krajach, od Pakistanu na wschodzie po Egipt na zachodzie i od Jemenu na południu po Kazachstan na północy.
David Petraeus: – A także za wody na południe od Jemenu, mam więc i piratów na karku.
I nadzoruje pan dwie główne wojny Ameryki. Ograniczmy się do jednej. Jak przedstawiłby pan cywilom sytuację w Afganistanie? Gdzie jesteśmy w tej wojnie?
W ciągu ostatniego roku nastąpiły duże zmiany. Zrobiliśmy wiele, by pozyskać odpowiednie zasoby i środki dla tej całościowej – cywilnej i wojskowej – kampanii zwalczania powstania (generał posługuje się terminem: counter insurgency – przyp. MO). Pozyskaliśmy najlepszych ludzi, wśród nich nowego dowódcę gen. Stanleya McChrystala. Na nowo przemyśleliśmy założenia walki z tamtejszymi partyzantami.
To znaczy, że poprzednia koncepcja prowadzenia wojny nie była dobra?
Nie zawsze się sprawdzała. Stąd do strategii wprowadziliśmy nowe elementy. Rozwinęliśmy koncepcję reintegracji i pojednania; walczymy z talibami, ale jednocześnie zwracamy uwagę na bezpieczeństwo samych Afgańczyków. Wspieramy miejscowe siły bezpieczeństwa i administrację lokalną, zależy nam bowiem, by cieszyły się poparciem ludności cywilnej. Staramy się także do absolutnego minimum ograniczyć liczbę niewinnych ofiar, bo dopóki będą ginąć cywile, nie będzie mowy o afgańskim pojednaniu.
Musieliśmy zapewnić środki do zrealizowania nowego planu. Tylko w zeszłym roku liczba żołnierzy zwiększyła się z 30 tys. do blisko 68 tys.