Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

MO z USA

Milicjanci - strażnicy amerykańskiej wolności

Na internetowej stronie SMVM nowych ochotników wabi się takimi zdjęciami Na internetowej stronie SMVM nowych ochotników wabi się takimi zdjęciami Rebecca Cook/Reuters / Forum
Zebranie milicjantów zaczyna się od deklaracji wierności fladze amerykańskiej. Wszyscy stają na baczność. Z prawą ręką na sercu powtarzają słowa patriotycznego ślubowania.

Ben Veodor, 32-letni malarz budowlany z Farmington Hills, przyszedł na mityng po raz pierwszy. Dowiedział się o SMVM z Internetu – zaliczył w szkole średniej staż w Civic Air Patrol, służbie pomocniczej sił powietrznych. SMVM, czyli Ochotnicza Milicja Południowowschodniego Michigan, potrzebuje ludzi z wojskowym przygotowaniem. W pierwszą środę miesiąca werbuje nowych członków na otwartych dla wszystkich zebraniach. Ben się nadaje – nie tylko ma doświadczenie, ale i głęboko wierzy w sprawę.

Martwię się, dokąd zmierza kraj – mówi z powagą. – Rząd odbiera nam wolność. To tylko kwestia czasu, jak ogłosi nowy fałszywy alarm, żeby sprowokować niepokoje i wprowadzić stan wyjątkowy. Taki jak 11 września. Te wieże nie mogły się zawalić od uderzenia samolotów.

Lee Miracle, przywódca SMVM, pracuje na poczcie. Ma 43 lata, nadwagę, brodę leninówkę, włosy spięte w kucyk. Przedstawia plan ćwiczeń w parku stanowym Island Lake. Będzie strzelanie na strzelnicy, marsz przez las i bagna w pełnym rynsztunku bojowym. Z mapami i kompasem, nie żadnym GPS. Lee poucza: trzeba zabrać zapas wody pitnej i sprawdzać kolor moczu – zmieniony wskazuje na odwodnienie. Tom Morse, pseudonim Bubba, weteran wojenny, rozdaje zaświadczenia o odbyciu poprzedniego szkolenia, wydrukowane na papierze ze znakiem wodnym. Mike Lackomar, w cywilu dostawca paczek, muzyk amator, wręcza odznaki i legitymacje członkowskie. Jako dowódca drużyny Mike wozi w swej półciężarówce zalakowaną kopertę z kodami i adresami wszystkich punktów zbornych i kontaktowych. Otworzy ją, kiedy przyjdzie czas.

Paranoje Amerykanów

Pora na prasówkę: rzecznik SMVM Lou Vondette rozdał już wszystkim wydruki newsów. Co słychać w kraju? Szef policji i burmistrz Nowego Jorku naciskają w Senacie, aby zaostrzyć kontrolę broni palnej. Agenci federalni w Tennessee mobilizują siły przeciw planowanej demonstracji Tea Party w Fort Knox.

Bubba, bezrobotny operator maszyn, niepokoi się, że rząd wykorzysta wyciek ropy w Zatoce Meksykańskiej do wprowadzenia stanu wyjątkowego. Wśród rozdanych przez Lou materiałów jest wiadomość, że administracja Obamy planuje ukryte restrykcje wobec prawicowych mediów pod pretekstem walki z propagandą nienawiści rasowo-etnicznej i homofobią. – Musimy bronić wolności słowa. Ale także tych, z którymi się nie zgadzamy. Michael Moore też ma prawo produkować swoje śmieci – mówi Lee. Toczy się obywatelska debata o sprawach kraju. Lou jednak podkreśla, że SMVM nie jest klubem dyskusyjnym. – Nie mielibyśmy znaczenia, gdybyśmy ograniczali się do gadania. I dodaje: – Tyrania jest wtedy, gdy naród boi się rządu, a wolność wtedy, kiedy rząd boi się narodu.

Pamiętne przemówienie Busha seniora z 1990 r. o nowym ładzie światowym, rozszerzanie stref wolnego handlu i zawarty później układ NAFTA wzmocniły paranoję tzw. prawdziwych Amerykanów, że rządzące elity w Waszyngtonie mogą zaangażować się w tworzenie rządu światowego, który unicestwi suwerenność USA i konstytucyjne swobody jego mieszkańców.

Obawy, że rząd federalny jest zdolny do wszystkiego, potwierdziły w ich oczach tragiczne wydarzenia w latach 1992–93: konfrontacja w Ruby Ridge, Idaho, gdzie w strzelaninie z policją zginął fundamentalista Randy Weaver, oraz masakra 80 członków sekty Davida Koresha, w tym 17 dzieci, którzy zginęli w pożarze po szturmie oddziałów FBI na jej siedzibę w Waco w Teksasie. W obu wypadkach władze wkroczyły po doniesieniach o nielegalnym gromadzeniu broni palnej.

Po tych incydentach milicje obrodziły jak grzyby po deszczu. Tworzono je we wszystkich stanach; najwięcej powstało w Michigan. Motorem był lęk, że ekipa prezydenta Clintona wprowadzi restrykcje dotyczące broni – Kongres uchwalił wtedy zakaz posiadania karabinów typu wojskowego. Uzbrojeni mężczyźni w polowych mundurach nie mieli zamiaru oddać jej dobrowolnie: prawo do samoobrony wynika wszak z drugiej poprawki do konstytucji.

19 kwietnia 1995 r. bomba pod budynkiem urzędów federalnych w Oklahoma City zabiła 169 osób. Sprawcą okazał się prawicowy fanatyk Timothy McVeigh, dla którego mord był zemstą za Ruby Ridge i Waco. McVeigh zaledwie otarł się o milicję w Michigan – nie przyjęto go, gdyż nawet jej wydał się zbyt radykalny – ale to wystarczało, aby do ruchu przylgnęła reputacja siły niebezpiecznej i destruktywnej. W milicji wybuchła panika, wiele grup się rozpadło, liderzy zeszli do podziemia, niektórzy wyjechali za granicę. Pod koniec lat 90. ruch zdawał się zamierać.

Odżył na nowo po ataku na WTC, Amerykanie zaczęli wtedy kupować jeszcze więcej karabinów, strzelb i pistoletów w przekonaniu, że broń uchroni ich przed Al-Kaidą. Potężnym impulsem do tworzenia milicji stało się uchwalenie ustawy patriotycznej o walce z terroryzmem, która wzmocniła uprawnienia władz do kontrolowania prywatnych telefonów i e-maili. Za rządów Busha juniora o milicji było cicho. Sytuacja zmieniła się za prezydentury Obamy. W czasie zeszłorocznej debaty o reformie opieki zdrowotnej uzbrojeni osobnicy w moro pojawiali się na obrzeżach burzliwych wieców urządzanych przez Tea Party. ADL (Liga Przeciw Zniesławieniom) i Southern Poverty Law Center (SPLC), inna organizacja monitorująca prawicowych ekstremistów, alarmowały, że szeregi milicji rosną. Zdaniem ekspertów, sprzyja też temu recesja. W Michigan bezrobocie sięga prawie 20 proc.

W marcu policja i FBI aresztowały w tym stanie ośmioro członków rodziny Davida Stone’a, zarzucając im nielegalne posiadanie broni, prowokowanie do użycia przemocy i plany zabójstwa policjanta. Stone, religijny fundamentalista, nazywał swoją grupę „milicją Hutaree” (co ma oznaczać „chrześcijańskiego wojownika”). Co prawda, ruch jest dziś znacznie bardziej zróżnicowany i złagodniał w porównaniu z bojowymi milicjami sprzed kilkunastu lat, ale radykałowie grożący przemocą wciąż działają.

W obronie konstytucji

Liderzy z Michigan podkreślają, że nie mają nic wspólnego z ekstremistami, którzy stanowią margines. To media – skarżą się – przedstawiają nas fałszywie. – My jesteśmy nudni. Mamy rodziny, dzieci, nie robimy nikomu krzywdy – mówi Lee Miracle.

Możemy być wsparciem dla lokalnych władz w razie zamachu terrorystycznego, klęsk żywiołowych, w walce z przestępczością – mówi Mike Lackomar. Uczą ludzi zapomnianych umiejętności, niezbędnych do przetrwania w niezwykłych warunkach: rozpalania ognia wzorem przodków, zszywania ran, orientacji w terenie. Najbardziej oburza ich epitet: „antyrządowi”. – Nie jesteśmy przeciw rządowi, bronimy tylko konstytucji – mówi Lee. – Do milicji przylgnęły stereotypy dalekie od rzeczywistości. Nie mamy nic przeciw gejom ani lesbijkom. Broniliśmy Pink Pistols (homoseksualnych radykałów – przyp. red.). W naszej grupie mamy transseksualistę, nazywa się Wendy – chwali się lider. Obcy jest im chrześcijański fundamentalizm. Lee określa się jako ateista. – Jeden z naszych – mówi Lee – przeszedł na islam, chociaż korzenie ma włoskie i norweskie. A niektórzy nas nawet opuścili, bo mieli inne poglądy na religię.

Widać tu opanowanie sztuki PR, czego dowodzi też lektura strony internetowej SMVM – wabi się tam nowy narybek zakładką Babes, pełną zdjęć skąpo ubranych panienek z karabinami. Obserwatorzy z zewnątrz potwierdzają jednak, że ochotnicy z SMVM przeczą obiegowym opiniom o milicji. Amy Cooter z uniwersytetu w Ann Arbor, która pisze o niej pracę dyplomową, doszła do wniosku, że „są dużo bardziej normalni, niż się sądzi”. Połowa członków to weterani armii. Dla wielu milicja to przedłużenie służby i wojskowej atmosfery. Przeciętny milicjant z SMVM ma 35 lat. Większość posiada dyplom college’u. – Pracują jednak zwykle na stanowiskach uważanych za podrzędne, właściwych dla klasy średnio-niższej – mówi Amy. – To ostatnie być może wiele wyjaśnia.

Zbrojne ramię

Dzisiejsza milicja nie jest więc tak prawicowa jak w przeszłości. Ze wszystkimi innymi łączy ją jednak zamiłowanie do teorii spiskowych i skrajna nieufność do rządu w Waszyngtonie. Patrioci ochotnicy wyznają filozofię libertariańską – ich idolem jest Ron Paul, lider tego nurtu i były republikański kandydat do nominacji prezydenckiej. Lee Miracle uważa, że „wszystkie podatki dochodowe to erozja wolności i miękka tyrania”, a „socjaliści to pasożyty”. Za socjalistów uznaje prawie 100 proc. członków Kongresu, ponieważ niemal wszyscy są za utrzymaniem podatków i państwowych świadczeń socjalnych. Milicja jest więc naturalnym sojusznikiem (zbrojnym ramieniem?) Tea Party, Partii Herbacianej, potężnego konserwatywnego ruchu, który ciągnie republikanów na prawo.

Ale czy naprawdę wierzą, że Obama, który nie wykonał najmniejszego gestu, by ograniczyć dostęp do broni, spróbuje im ją odebrać? Czy sądzą, że rząd może zawiesić konstytucję i swobody obywatelskie? – Cenimy sobie nasz system i chcemy, by pozostał taki, jaki jest – mówi Lou Vondette.

Polityka 30.2010 (2766) z dnia 24.07.2010; Świat; s. 86
Oryginalny tytuł tekstu: "MO z USA"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną