Od Tiananmen do Nobla
Dysydenci – czyli ciężkie życie „chińskich Wałęsów”
To nie Liu Xiaobo miał być „chińskim Wałęsą”. Przez całe lata wśród dysydentów za Wielkim Murem był jeden pewny kandydat do pokojowej Nagrody Nobla: Wei Jingsheng, który wolności i praw człowieka domagał się jeszcze w 1978 r., kiedy wywiesił słynną odezwę na „murze demokracji” w Pekinie. I chociaż był tylko młodym elektrykiem zatrudnionym w zoo, reżim potraktował go z całą surowością. Trafił do więzienia na długich 18 lat. W 1996 r. otrzymał Nagrodę Sacharowa, ale to starania Billa Clintona doprowadziły do jego uwolnienia.
Dziś 60-letni Wei mieszka w Waszyngtonie i nie jest wcale zadowolony z tego, że Liu dostał pokojową Nagrodę Nobla. „On był bardziej niż inni skory do współpracy z władzami” – powiedział Wei agencji AFP. Jego zdaniem, ugodowa postawa noblisty może najwyżej konserwować reżim i właśnie ze względu na nią Norweski Komitet Noblowski odważył się w ogóle zadrzeć z komunistycznym rządem w Pekinie. „W Chinach były dziesiątki tysięcy lepszych kandydatów do Nobla” – dodał dysydent, który wcale nie jest w tej ocenie osamotniony.
Dysydenci bez wodza
21 lat po masakrze na placu Tiananmen opozycja polityczna w Chinach jest znacznie mniej zwarta niż tamtej pekińskiej wiosny. Wtedy łatwo się było zjednoczyć – wystarczyło przyjechać na plac i stanąć u stóp Bogini Demokracji, naprzeciw wielkiego portretu Mao Zedonga. Dziś każda próba manifestacji w tym miejscu kończy się już po kilku minutach. Zaraz zjawiają się tajniacy, by zwinąć delikwenta do nieoznakowanego samochodu. Zresztą chętni do takiej akcji są dziś rozproszeni po całym świecie albo siedzą w więzieniach. Większość chińskiego społeczeństwa jest z grubsza zadowolona z rządów partii i nowej potęgi Chin. Nie brakuje także entuzjastów.