Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Chilijski Berlusconi

Prezydenta Piñery szczęście w nieszczęściu

Szef resortu górnictwa Laurence Golborne testuje kapsułę ratunkową. Szef resortu górnictwa Laurence Golborne testuje kapsułę ratunkową. EAST NEWS
Prezydent Sebastián Piñera umiał wykorzystać szczęśliwy finał dramatu chilijskich górników. Znacznie poprawił notowania rządu i od razu opodatkował przemysł wydobywczy.
Prezydent Piñera wita górników.Corbis Prezydent Piñera wita górników.

W 17 godzinie akcji ratunkowej nad kopalnią w San José kamery i mikrofony BBC uchwyciły scenę, która rozgrywa się zwykle w zaciszu gabinetów. Stojąc w białym kasku nieopodal dźwigu wyciągającego spod ziemi górników, prezydent Chile Sebastián Pińera rozmawiał przez komórkę z brytyjskim premierem Davidem Cameronem. „Tak, David, zobaczymy się w przyszły wtorek na herbacie przy Downing Street 10” – powtarzał do słuchawki, lekko zniecierpliwiony długimi gratulacjami. Chwilę później był znowu w sercu akcji ratunkowej: ściskał uratowanych, pocieszał żony górników, którzy czekali jeszcze na wydobycie, popędzał ratowników. A w wolnych chwilach uśmiechał się do setek kamer.

Pińera ma już doświadczenie w zarządzaniu katastrofami. 27 lutego, na 12 dni przed wprowadzeniem go na urząd, w południowej części Chile doszło do kolosalnego trzęsienia ziemi. Zginęło 500 osób, ranni zostali odcięci od szpitali, setki tysięcy dzieci nie mogły dostać się do szkół, a dorośli do pracy. W kraju rządziła jeszcze ustępująca Michelle Bachelet, ale Pińera w mig zrozumiał, że katastrofa może zaważyć na jego własnej prezydenturze. Tuż po inauguracji, zamiast zostać na uroczystym obiedzie z udziałem siedmiu prezydentów przybyłych na tę okazję do Chile, wsiadł w helikopter i poleciał na tereny dotknięte klęską żywiołową. Latanie to dla niego nie pierwszyzna – w kampanii wyborczej sam pilotował własny śmigłowiec.

Hiperaktywny prezydent

Pińera to najlepszy przykład, że bogatemu diabeł dziecko kołysze. Urodził się w 1949 r. w Stanach Zjednoczonych, gdzie jego ojciec był ambasadorem w ONZ (członkowie jego rodziny byli związani z sześcioma z siedmiu ostatnich rządów). Sebastián wrócił ze Stanów do Chile, ukończył ekonomię na Uniwersytecie Katolickim w Santiago i jako prymus otrzymał stypendium na Harvardzie. Kiedy we wrześniu 1973 r. dowiedział się o zamachu stanu gen. Augusto Pinocheta, zadepeszował do swojej dziewczyny, żeby do niego przyjechała i wyszła za niego za mąż, co też się stało. Dziś ma wzorową rodzinę, czworo dorosłych dzieci (lekarka, historyk sztuki, psycholog i absolwent zarządzania), wszystkie pracują.

U szczytu dyktatury, gdy lewicowa część młodej inteligencji uciekała, gdzie mogła, Pińera wrócił do Chile. Jego brat José był ministrem górnictwa u Pinocheta, ale Sebastian zajął się biznesem. Okazał się utalentowanym finansistą, wprowadził w Chile pierwsze karty kredytowe, a w ciągu następnych 20 lat zbudował trzecią fortunę w kraju (1 mld dol. w 2009 r.). Dziś posiada telewizję Chilevision, pakiet kontrolny chilijskich linii lotniczych LAN (najlepsze w Ameryce Łacińskiej), a także klub piłkarski Colo Colo – najbardziej popularny w Chile. I, jak pisze brytyjski „Daily Telegraph”, ma „uśmiech jak z reklamy pasty do zębów”.

Politycznie Pińera sympatyzował z umiarkowaną partią konserwatywną Renovación Nacional, mniej pinochetowską niż radykalnie prawicowa UDI. Zapewnia, że był przeciwnikiem dyktatury i w referendum 1988 r. głosował przeciwko pozostaniu Pinocheta u władzy. Jego związki z obozem generała były jednak bliskie. W pierwszych wolnych wyborach prezydenckich w 1989 r. poparł pinochetystę Hernána Büchi, a rok później sam został senatorem. Ulokował się na styku biznesu, polityki, mediów i piłki nożnej – w idealnej pozycji startowej do wyścigu o władzę. Z tego powodu bywa porównywany z premierem Włoch Silvio Berlusconim („Ja nie jestem łysy” – odpowiada Pińera).

W 2005 r. przegrał wyraźnie z Michelle Bachelet. Rywalka reprezentowała lewicę, opozycję antypinochetowską, jest lekarką i osobą niezwykle popularną (składała urząd z 80-proc. poparciem). Poza tym dopóki żył dyktator, żaden kandydat prawicy nie mógł zostać prezydentem. Ale w 2006 r. diabeł wziął się do roboty: najpierw zabrał do siebie Pinocheta, a w centrolewicowej koalicji wystąpiły objawy zmęczenia rządami sprawowanymi bez przerwy przez 20 lat oraz kłopoty z wyłonieniem wspólnego kandydata.

Po pierwszej turze ubiegłorocznych wyborów, kiedy Pińera zdobył 44 proc. głosów, prawica zmobilizowała wszystkie siły. Z poparciem dla kandydata przybył do Santiago sam Mario Vargas Llosa. „To idealista, człowiek, jakiego potrzebuje Ameryka Łacińska” – mówił przyszły laureat Nobla.

W rezultacie Pińera nieznacznie wygrał w II turze (51,36 proc.) i tym samym został pierwszym od pół wieku demokratycznie wybranym prezydentem z prawicy. Ale na pytania programowe odpowiada w sposób postpolityczny: „Pojęcia lewicy i prawicy straciły sens. Pochodzą z czasów rewolucji francuskiej. My nie chcemy ścinać niczyjej głowy i nikogo przywracać na tron”. Pan Bóg? Jest „za”, w czasie ostatniej katastrofy modlił się o ocalenie górników. Przeciwnik aborcji i eutanazji, zwolennik antykoncepcji i pigułki „dzień po”. Równe prawa dla mniejszości seksualnych i osób w konkubinacie? „Tak”. Małżeństwa partnerskie? „Nie”. Wolny rynek? Popiera, ale to nie znaczy, że „popiera biznesmenów”. Pinochet? „Rządził 20 lat temu”.

Pińera cieszy się opinią hiperaktywnego, bez zwłoki i z pełną energią stanął na czele państwa. Raczej działacz niż myśliciel. Po błyskawicznej reakcji na trzęsienie ziemi jego notowania poszły w górę o 10 pkt proc. Uprawia sporty wysokiego ryzyka, lata na paralotni i nurkuje. Lubi poddawać się próbom. Ledwo opadł kurz po jednej katastrofie, dzieci poszły do szkół, zbudowano dziesiątki tysięcy zastępczych domów, a tu nowe nieszczęście. Pińera natychmiast przyleciał do kopalni na pustyni Atacama, objął kierownictwo akcji ratunkowej, chcąc umocnić swój wizerunek człowieka czynu. Ale to nie on zyskał na katastrofie najwięcej.

 

 

Twarz akcji

Show skradł prezydentowi jeden z jego ministrów, charyzmatyczny szef resortu górnictwa Laurence Golborne. Nierozpoznawalny do niedawna inżynier zaskarbił sobie w sondażach sympatię aż 78 proc. rodaków. Prawie nie opuszczał obozu w kopalni San José, czarował dziennikarzy, gawędził z rodzinami uwięzionych i pozował do zdjęć wewnątrz klaustrofobicznej kapsuły „Feniks”. Stał się twarzą akcji ratunkowej, a po jej sukcesie od razu faworytem wyborów prezydenckich w 2014 r. Zgodnie z chilijską konstytucją Pińera, jak wcześniej Bachelet, nie będzie mógł ubiegać się o reelekcję bezpośrednio po pierwszej kadencji.

Golborne jest także akuszerem największego sukcesu politycznego ekipy Pińery: podwyżki podatków dla firm wydobywających chilijskie bogactwa naturalne. Zyski z kopalń od dawna są kołem zamachowym gospodarki (przemysł wydobywczy generuje 6,7 proc. chilijskiego PKB), ale rząd Pińery uznał, że 3493 chilijskie przedsiębiorstwa górnicze, oddające dotychczas 4–5 proc. wartości produkcji, powinny hojniej dzielić się z fiskusem. Koncerny usiłowały zablokować nowe podatki, ale po katastrofie w San José znalazły się w defensywie. Zanim ostatni górnik znalazł się na powierzchni, rząd przeforsował w obu izbach parlamentu podwyżkę opłat eksploatacyjnych do 9 proc. (a po 2018 r. aż do 14 proc.).

W ten sposób rząd zamierza zebrać miliard dolarów, który uzupełni państwowe zaskórniaki gromadzone w miedziowym funduszu stabilizacyjnym wartym około 20 mld dol. Nowy miliard ma być przeznaczony na odbudowę zniszczonych szkół i służbę zdrowia. Mimo krytyki wielu ekonomistów, widzących w podwyżkach zamach na płynność przedsiębiorstw górniczych, pójście w ślady Chile rozważają także Brazylia i Kolumbia. Kuszą do tego wysokie ceny metali, nienotowane na światowych giełdach od 2008 r. O drastycznych spadkach z początków kryzysu gospodarczego można na razie zapomnieć.

Mieć miedź?

Kiedy pierwszy z górników wygramolił się z „Feniksa”, cena cyny osiągnęła historyczny rekord. Złoto też jest drogie jak nigdy, srebro śrubuje przebity dopiero co 30-letni rekord, miedź, główne bogactwo Chile, kosztuje dziś 8,4 tys. dol. za tonę, choć jeszcze w lipcu można ją było kupić po 6 tys. Analitycy twierdzą, że cena miedzi będzie dalej rosnąć – w ciągu najbliższego roku do 9 tys., a za następny rok lub dwa nawet do 10 tys. dol. Dla Chile, skąd pochodzi czwarta część miedzi świata, to dobre wiadomości. Tyle że miedź drożeje, bo rosną obawy, że największe kopalnie świata, w tym gigantyczna chilijska Escondida, najlepsze lata mają już za sobą.

Trzech głównych producentów miedzi, w tym należąca do państwa chilijska firma Codelco, wydobyło w pierwszym kwartale br. o 12 proc. mniej niż w tym samym okresie 2009 r. Po latach łatwej eksploatacji spada jakość rudy – do hut musi trafić jej więcej, co wpływa na koszty prac górniczych i transportu. A zapotrzebowanie na metal rośnie szybciej niż produkcja, deficyt na rynku miedzi wynosi około 6 proc. Wszystkiemu winna coraz liczniejsza i bogacąca się chińska klasa średnia, budująca więcej domów, kupująca więcej samochodów i sprzętu gospodarstwa domowego, oraz rząd, inwestujący w sieć energetyczną, koleje i drogi.

Wzrost zapotrzebowania na miedź był pośrednią przyczyną katastrofy górniczej na pustyni Atacama. Na fali hossy w ostatnich latach w Chile ponownie otwierano stare kopalnie, często za cenę bezpieczeństwa, jak w przypadku 125-letniej San José. Zresztą zawał, który uwięził 33 bohaterów, w nowoczesnej kopalni już by się nie wydarzył, a jego skutki na pewno nie byłyby tak poważne. Miedziowa koniunktura sprawia, że pod ziemię schodzą niewykwalifikowani robotnicy, ryzykujący życie w zamian za kilkusetdolarową płacę. Ci z San José zarabiali według różnych źródeł 900–1600 dol. miesięcznie, czyli mniej niż polscy górnicy.

Teraz prezydent Pińera obiecuje, że pechowa kopalnia zostanie ostatecznie zamknięta. Zapowiada także wielki program reform, zmierzający do poprawienia warunków i bezpieczeństwa pracy górników. Na razie uratowani z San José świętują z rodzinami własne ocalenie i demonstrują wdzięczność wobec prezydenta i rządu, ale ich prawnicy szykują już pozew zbiorowy przeciwko państwu za wydanie zgody na ponowne otwarcie kopalni. Chile zaskarbiło sobie mnóstwo sympatii i podziw całego świata, ale w kraju trudno będzie Sebastiánowi Pińerze odciąć kupony od sukcesu, za który był fetowany podczas podróży po Europie.

Polityka 43.2010 (2779) z dnia 23.10.2010; Świat; s. 60
Oryginalny tytuł tekstu: "Chilijski Berlusconi"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną