Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Chimera ze wschodu

Chiny i Indie: partnerzy i rywale

Chińsko-pakistańskie ćwiczenia wojskowe. Militarne spotkanie Chin i Indii nie mają tak zabawnego charakteru. Chińsko-pakistańskie ćwiczenia wojskowe. Militarne spotkanie Chin i Indii nie mają tak zabawnego charakteru. China Daily/Reuters / Forum
Wszystkich, których niepokoi wizja antyzachodniego sojuszu dwóch azjatyckich potęg, możemy uspokoić. Chindie nie powstaną.
Michelle Obama podczas wizyty w Indiach została okrzyknięta 'tańczącą królową'.Jason Reed/Reuters/Forum Michelle Obama podczas wizyty w Indiach została okrzyknięta "tańczącą królową".
JR/Polityka

Kiedy przeciętny Europejczyk chce kupić dziecku zabawkę, ma 90 proc. szans, że wybierze produkt made in China. Kiedy Amerykanin dzwoni do centrum obsługi klienta swojego banku, może przypuszczać, że telefon odbierze młody człowiek z hinduskim akcentem w jednym z tysięcy call centers w Mumbaju, Pune czy Bangalur. Chiny są ciągle największą fabryką świata i produkują dosłownie wszystko: od gwoździ przez sprzęt elektroniczny po samoloty. Indie to coraz ważniejsze centrum światowych usług i technologii IT.

Oba kraje, mimo światowego kryzysu gospodarczego, rozwijały się w ostatniej dekadzie w średnim tempie 8–10 proc. PKB rocznie. Jeśli uda im się je utrzymać, to co każde 8 lat będą podwajać wielkość swoich gospodarek. Chiny kształcą 600 tys. inżynierów rocznie, uczelnie indyjskie każdego roku opuszcza 100 tys. informatyków. Nic dziwnego, że wizja połączenia chińskiego hardware z indyjskim software w jeden potężny blok ekonomiczny – Chindie – rozpalała od lat wyobraźnię komentatorów na całym świecie. Dwie najstarsze cywilizacje, obejmujące ponad jedną trzecią ludności całego świata, miałyby stanowić przeciwwagę dla dominacji ekonomicznej i politycznej Zachodu w nowym systemie międzynarodowym XXI w.

Historyczna wizyta indyjskiego premiera Atala V Vajpayee w Pekinie w 2003 r. przyniosła, istotnie, początek zbliżenia politycznego i gospodarczego obu państw. Wkrótce Indie uznały po raz pierwszy, że Tybet jest integralną częścią Chin, a te odwzajemniły się uznaniem indyjskich praw do Sikkimu. Wymiana handlowa wzrosła z 2 mld dol. w 2000 r. do 43 mld w 2009 r. Chiny stały się głównym partnerem handlowym Indii.

Oba kraje zaczęły współpracować także na poziomie regionalnym i międzynarodowym, m.in. w ramach trójstronnych negocjacji z Rosją, na forum BRIC (Brazylia, Rosja, Chiny, Indie) czy G20. Przykład negocjacji klimatycznych w Kopenhadze w 2009 r. dowodził, że dzięki lepszej koordynacji Indie i Chiny są w stanie wspólnie zablokować niekorzystne decyzje bogatszych państw.

Jednak liczba dwustronnych sporów i kolidujących interesów na poziomie regionalnym i globalnym wyraźnie przeważa nad tym, co łączy oba kraje. Od kiedy w 2005 r. indyjski polityk Jairam Ramesh spopularyzował termin Chindie w książce, w której podkreślał komplementarność obu gospodarek, świat zdążył się już zmienić na tyle, aby osłabić atrakcyjność tej propozycji. Przede wszystkim USA pod rządami Baracka Obamy nie wydają się już takim zagrożeniem dla wschodzących mocarstw jak w okresie unilateralnej polityki George’a W. Busha. Ponadto w ostatnich latach nie udało się ostatecznie rozwiązać żadnego z problemów w relacjach indyjsko-chińskich, a lista rozbieżności raczej się wydłużyła.

Wspomnienia upokorzenia

Oba kraje dzieli, nie tylko w sensie dosłownym, biegnąca wysoko w Himalajach i licząca 4 tys. km granica. W Indiach, mimo upływu blisko pół wieku, wciąż żywe są wspomnienia upokarzającej porażki w wojnie granicznej z Chińczykami w 1962 r. Zajęty wtedy przez Chiny fragment Kaszmiru (Aksai Chin) nadal widnieje na indyjskich mapach jako terytorium Indii. Z drugiej strony, indyjski stan Arunaczal Pradesz na mapach chińskich niezmiennie stanowi część ChRL. Mimo że od 2005 r. odbyło się już 13 rund negocjacji w sprawie przebiegu granic, żadna nie przyniosła przełomu. W tym czasie Chiny z powodzeniem zakończyły trudne spory graniczne z Rosją czy Mongolią.

Spór o mapy nie jest tylko wyzwaniem dla kartografów, ale realnym problemem, który kładzie się cieniem na codzienne stosunki. Latem tego roku Indie zawiesiły współpracę wojskową z Chinami po tym, jak wizy do Chin nie dostał indyjski generał służący w indyjskim Kaszmirze. W zeszłym roku oburzenie w Indiach wywołała informacja, że władze chińskie odmówiły wydania wizy indyjskiemu politykowi ze stanu Arunaczal Pradesz, twierdząc, że takich nie potrzebuje, skoro zamieszkuje... Chiny. Rząd w Pekinie blokuje pożyczki Azjatyckiego Banku Rozwoju dla Indii, gdyż część inwestycji ma być realizowana w spornym stanie. Strona chińska protestuje też, ilekroć teren ten chce odwiedzić indyjski premier lub duchowy przywódca Tybetańczyków – Dalajlama, którego sama obecność w Indiach jest już wystarczającym afrontem dla Pekinu. Od pewnego czasu indyjska prasa pisze o chińskich prowokacjach na wspólnej granicy. Tylko w jednym małym stanie Arunaczal Pradesz stacjonuje już prawie 100 tys. indyjskich żołnierzy.

Kiedy Chiny chcą przysporzyć zmartwień Indiom, zawsze mogą skorzystać ze współpracy Pakistanu. Ten główny rywal Indii w regionie korzysta niezmiennie z chińskiej pomocy militarnej i gospodarczej oraz strategicznych inwestycji. Ku irytacji Hindusów Chińczycy budują m.in. port oceaniczny w mieście Gwadar, który po połączeniu korytarzem transportowym z chińską prowincją Siankiang otworzy najkrótszą drogę dla Chin na Ocean Indyjski i Bliski Wschód.

W odpowiedzi na amerykańsko-indyjski układ nuklearny z 2008 r. Chiny zaproponowały też podobne porozumienie Pakistanowi i budują tam dwa kolejne reaktory jądrowe. Chińczycy szybko zaangażowali się też w pomoc ofiarom niedawnej powodzi w Pakistanie, a do odbudowy pakistańskiej części Kaszmiru wysłali wojsko. Indyjski premier Manmohan Singh przyznał niedawno, że Chiny wykorzystują „miękkie podbrzusze Indii w Kaszmirze do równoważenia Indii w Azji Południowej”. Bez chińskiego wsparcia Pakistan nie miałby większych szans w rywalizacji z Indiami. Te z kolei dużo łatwiej mogłyby konkurować z Chinami w regionie i w świecie.

Pierścień z chińskich pereł

Pakistan to zresztą tylko część większej układanki. Chiny i Indie depczą sobie po piętach w całej Azji, nieuchronnie wkraczając na tereny uznawane dotąd za wyłączne strefy wpływów. Chińczycy szczodrze udzielają kredytów i budują drogi, lotniska, fabryki także na Sri Lance, w Bangladeszu, Nepalu czy Afganistanie.

Z obawy przed utratą wpływów na rzecz Chin w Myanmarze (Birmie) demokratyczny rząd w Delhi powstrzymuje się przed krytyką wojskowej dyktatury, wystawiając na szwank swoje relacje z Zachodem. Kiedy Indie, pod presją międzynarodową, wstrzymały dostawy uzbrojenia dla Sri Lanki, miejsce to szybko wypełniły Chiny. To w dużej mierze dzięki chińskim czołgom i helikopterom armia lankijska przeprowadziła zwycięską ofensywę przeciwko Tamilskim Tygrysom w 2009 r. i zakończyła trwającą ponad ćwierć wieku wojnę domową. W zamian za pomoc Chińczycy dostali zgodę na budowę portu oceanicznego na południu wyspy w Hambantota. Razem z innymi portami, budowanymi za chińskie fundusze w Bangladeszu, Myanmarze czy Pakistanie, tworzą one tzw. sznur pereł wokół Indii, zaciskając pierścień okrążenia.

Indie nie pozostają zresztą dłużne i tworzą własne przyczółki wokół Chin, rozwijając współpracę z Singapurem, Wietnamem czy Japonią, czyli krajami, które też mają powody do obaw przed rosnącą siłą Chin. W 2007 r. w Zatoce Bengalskiej zorganizowały manewry marynarki wojennej obu państw, do których dołączyły także okręty amerykańskie.

Rywalizacja indyjsko-chińska przybiera teraz globalny zasięg wyścigu po surowce energetyczne i rynki zbytu. Indie importują 75 proc. ropy naftowej, Chiny – 44 proc. W miarę jak obie dynamicznie rozwijające się gospodarki będą potrzebowały coraz więcej surowców, rywalizacja o złoża będzie przybierać na sile. Na razie prowadzą Chiny. Przywódcy ChRL regularnie objeżdżają świat – od Kazachstanu przez Sudan, Angolę po Kolumbię czy Wenezuelę – wszędzie obiecując miliardy dolarów na inwestycje i otrzymując w zamian prawa do eksploatacji cennych złóż.

Indie dopiero niedawno przypomniały sobie o Afryce i Ameryce Łacińskiej. Podczas gdy indyjskie plany budowy rurociągów do Azji Centralnej i Wschodniej nie mogą wyjść poza fazę projektową, w grudniu 2009 r. przewodniczący ChRL w asyście prezydentów republik środkowoazjatyckich uroczyście otworzył 1833-kilometrowy gazociąg z Turkmenistanu. Inwestycja, warta ok. 20 mld dol., została zrealizowana w zaledwie trzy lata – wynik nieosiągalny dla Indii. Chiny finalizują też gazociąg z Myanmaru, co znacząco utrudni podobną inwestycję Indiom.

 

 

Demografia i demokracja

Indie przegrywają w rywalizacji z Chinami niemal w każdej dziedzinie: gospodarczej, społecznej, militarnej. Gospodarka indyjska stanowi tylko jedną czwartą wielkości gospodarki chińskiej. Podczas gdy udział Chin w światowym handlu towarami wynosi już ponad 7 proc., Indii przekroczył zaledwie 1 proc. Wymiana handlowa Indii z UE to tylko piąta część obrotów chińsko-unijnych. Chińskie wydatki na obronę są przynajmniej dwukrotnie większe od budżetu na ten cel w Indiach. Niedawne Igrzyska Wspólnoty Narodów w Delhi były ledwie dalekim odbiciem spektakularnej olimpiady w Pekinie z 2008 r. Podczas gdy komunistyczny reżim w ostatnich dwóch dekadach wydobył z ubóstwa kilkaset milionów swych obywateli, demokratyczne Indie dopiero biorą długi rozbieg.

Mimo tych zastrzeżeń Indie nie są wcale w rywalizacji z Chinami na z góry przegranej pozycji. W jednym z ostatnich numerów „The Economist” przekonywał, że to Indie wkrótce zaczną przeganiać Chiny w gospodarczym wyścigu z dwóch podstawowych powodów: demografii i demokracji. Zdaniem ekspertów, to właśnie Indie mają więcej szans na utrzymanie wysokiego tempa wzrostu przez najbliższe kilka dekad.

Indie, zamieszkane obecnie przez blisko 1,2 mld ludzi, już w następnej dekadzie przeskoczą Chiny jako najludniejsze państwo świata. Co ważniejsze, społeczeństwo indyjskie jest o kilkanaście lat młodsze od chińskiego. O ile Chinom grozi, że się zestarzeją, zanim się wzbogacą, o tyle Indie, gdzie prawie połowa populacji nie ukończyła 25 roku życia, długo pozostaną młode. W Chinach starzenie się społeczeństwa i wzrost wynagrodzeń będą podnosić koszty pracy. Na indyjski rynek każdego roku będzie wkraczać ok. 15 mln nowych słabo wykwalifikowanych pracowników. Jeżeli indyjskim władzom i przedsiębiorcom uda się zapewnić im zatrudnienie w sektorze masowej produkcji, Indie mogą wkrótce zastąpić Chiny jako główna fabryka świata.

I może najważniejsze – demokracja. Jej znaczenie ma dwa podstawowe wymiary. Po pierwsze, jako ustrój bardziej otwarty od chińskiego zapewnia większą stabilność społeczną i daje możliwość autonaprawy. Przykładowo, kiedy w 2001 r. tygodnik „Tehelka” nagłośnił aferę korupcyjną w indyjskim ministerstwie obrony, wybuchł skandal, który doprowadził do dymisji ministra obrony, a w kolejnych latach do uchwalenia ważnej ustawy o dostępie do informacji. Choć indyjski system wydaje się czasem mniej efektywny niż centralnie sterowany model chiński, w dłuższej perspektywie stwarza korzystniejsze warunki do rozwoju prywatnej przedsiębiorczości, innowacyjności i wykorzystania potencjału obywateli, decydujących o sukcesie i konkurencyjności nowoczesnej gospodarki. Chiny rozwijają się głównie dzięki aktywności państwa, Indie rozwijają się wbrew jego nieefektywności.

Jak wyjaśniał Gurchan Das w „Foreign Affairs” z 2006 r., Indie, inaczej niż Chiny, polegały w swoim rozwoju „bardziej na krajowym rynku niż na eksporcie, bardziej na konsumpcji niż na inwestycjach, usługach niż na przemyśle, na rozwiniętych technologiach niż na produkcji niskiej jakości dóbr”. Indyjski model rozwoju ma mocniejsze fundamenty i w mniejszym stopniu uzależniony jest od wahań zewnętrznej koniunktury.

Jak Bollywood z Hollywoodem

Indyjska demokracja czyni z Indii naturalnego partnera Zachodu. Kiedy Barack Obama podczas listopadowej wizyty w Indiach wymieniał dwa powody, dla których Indie i USA są nierozłącznymi partnerami – demokracja i gospodarka wolnorynkowa – trudno nie odnieść wrażenia, że mówił jednocześnie, dlaczego USA i Chiny takimi partnerami zostać nie mogą. Dlatego – podobnie jak nie powstaną Chindie – tak samo nierealna jest Chimeryka, czyli G2, w którym USA i Chiny decydowałyby o losach świata.

Stanom Zjednoczonym coraz bliżej do Indii. Kiedy w zeszłym roku Obama złożył wizytę w Chinach, spotkanie z chińskimi studentami było szczegółowo wyreżyserowane, pytania wyselekcjonowane, a przekaz telewizyjny opóźniony. Gdy teraz spotkał się ze studentami w Mumbaju, w swobodnej atmosferze musiał odpowiadać na nawet najtrudniejsze pytania. Jego wystąpienie w indyjskim parlamencie było relacjonowane na żywo i w dużej mierze skierowane bezpośrednio do indyjskiego społeczeństwa.

Indie na powrót pokochały Amerykę, a duży udział w tym miała także Michelle Obama, która po tym, jak z wdziękiem tańczyła z uczniami jednej ze szkół do indyjskiej muzyki, przez lokalną prasę została okrzyknięta „tańczącą królową”.

W bezprecedensowym oświadczeniu Obama zapowiedział, że w „nadchodzącej przyszłości oczekuje zreformowanej Rady Bezpieczeństwa, która obejmowałaby także Indie jako stałego członka”. To historyczne poparcie Indii, podobnie jak trasę azjatyckiej podróży po Azji, obejmującą także inne demokracje: Indonezję, Koreę Południową i Japonię, dziennikarze „New York Timesa” szybko uznali za element strategii ograniczania wpływów Chin. Obama powiedział, że Indie nie są już wschodzącym, ale ugruntowanym mocarstwem i także zachęcał je do większego zaangażowania w Azji Wschodniej, notabene tradycyjnym terenie wpływów Chin.

Smok pokazuje pazury

Chińczycy bagatelizują znaczenie Indii i ignorują indyjskie zagrożenie. Wśród ekspertów w Delhi dominuje natomiast niepewność i obawy przed północnym sąsiadem. Ciągle jednak w wielu sprawach Indie i Chiny, jako kraje rozwijające się i wschodzące mocarstwa, będą miały wiele wspólnych interesów. Premier Manmohan Singh zapewniał niedawno, że świat jest na tyle duży, aby było w nim miejsce dla obu tych państw, które mogą jednocześnie „współpracować i współzawodniczyć”. W Delhi mają świadomość, że ich rozwój gospodarczy potrwa tak długo, jak Chiny będą zainteresowane kontynuowaniem swojego „pokojowego wzrostu”. A jak długo będą?

Chiński smok pokazuje pazury. Rosnąca asertywność Chin w stosunkach międzynarodowych wyraża się np. eskalowaniem napięcia w relacjach z Japonią czy Indiami, a także zaostrzaniem sporu z USA wokół wartości juana. Liu Mingfu, były generał i profesor z Uniwersytetu Obrony Narodowej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej w Pekinie, w książce pod znamiennym tytułem „Chińskie marzenie” wyjaśnia, dlaczego Chiny prześcigną wkrótce USA i zostaną jedynym supermocarstwem. Co ważniejsze, tłumaczy, dlaczego im się to należy. Książka natychmiast została bestsellerem w Chinach. Elity chińskie, a przynajmniej ich część, zaczynają czuć się na tyle silne, że nie muszą już udawać i ukrywać prawdziwych celów.

W świecie, w którym historia wcale się nie skończyła, jak chciał Francis Fukuyama, a Chiny pokazują, że możliwy jest także rozwój gospodarczy bez demokracji, znaczenie Indii jako partnera Zachodu w równoważeniu wpływów chińskich i zapewnianiu stabilności będzie stale rosnąć. O ile wcześniej nie dojdzie do niebezpiecznej konfrontacji gdzieś w Himalajach.

Polityka 49.2010 (2785) z dnia 04.12.2010; Świat; s. 58
Oryginalny tytuł tekstu: "Chimera ze wschodu"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną