Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Wiki, przecieki i skutki

WikiLeaks: jak zmienia światową politykę

New Media Days / Flickr CC by SA
Wrzawa wokół portalu WikiLeaks na nowo rozpaliła dyskusję wokół dylematów współczesnego świata – o granicach etycznych pracy dziennikarzy, o tym co jawne, a co tajne, o wolności Internetu i stylu uprawiania międzynarodowej polityki.
Wiec w Melbourne wzywający do uwolnienia Assange'a, 14 grudnia 2010.Takver/Flickr CC by SA Wiec w Melbourne wzywający do uwolnienia Assange'a, 14 grudnia 2010.

Równolegle toczy się dyskusja o samym Julianie Assange’u, który dziś za kaucją opuścił brytyjski areszt. Samo zatrzymanie twórcy WikiLeaks nie wynikało zresztą ze względu na ujawnione na jego portalu depesze, ale z powodu oskarżeń o gwałt i molestowanie seksualne dwóch Szwedek. Tymczasem Stany Zjednoczone zastanawiają się nad ekstradycją. Jednak nie wiadomo z jakiego paragrafu mieliby go u siebie sądzić? Trwa gorączkowe poszukiwanie pretekstu.

Portal WikiLeaks powstał już cztery lata temu, ale wcześniej – oprócz zadziornie sformułowanej misji ujawniania światowych tajemnic – nie był przesadnie aktywny. Natomiast w tym roku, tylko przez ostatnich kilka miesięcy, do sieci wyciekło przez portal ponad pół miliona dokumentów (głównie tajne dane amerykańskiej armii i sprawozdania Departamentu Stanu USA). W mediach zrobiło się głośno, gdy WikiLeaks opublikowało film z Iraku, na którym widać, jak jeden z amerykańskich helikopterów ostrzeliwuje grupę mężczyzn - jak się poniewczasie okazało, niewinnych cywili. W czasie ostrzału zginął również kamerzysta agencji Reutera. W lipcu 2010 r., wyciekło 92 tys. meldunków amerykańskiej armii dotyczących wojny w Afganistanie. W październiku pojawiły się kolejne depesze, m.in. o obecności amerykańskiej armii w Iraku. A w listopadzie ruszyła prawdziwa lawina.

Tym razem portal – dbając oczywiście o odpowiednią reklamę - rozpoczął wpuszczanie ponad 250 tys. dokumentów – głównie tajnych amerykańskich depesz dyplomatycznych, w których można m.in. przeczytać nie tylko o tym jak saudyjski król zachęca Amerykanów do zbombardowania Iranu, czy o kulisach negocjacji związanych z tarczą antyrakietową, ale też o samcu alfa Putinie, gruboskórnym premierze Turcji czy premierze Iranu, Ahmadineżadzie, porównywanym do Hitlera. To musi rodzić szereg wątpliwości.

Prezent dla terrorystów

W sposób naturalny pojawia się pytanie, czy w świecie cyfrowych mediów są jeszcze jakieś rzeczy tajne. Wśród depesz znalazła się na przykład lista rozsianych po całym świecie instalacji, które USA uważają za kluczowe dla swojego bezpieczeństwa narodowego. - Dla przeciwników Ameryki i terrorystów to idealny prezent - mówi gen. Stanisław Koziej, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Podobnie jest z ujawnieniem osób wspierających Amerykanów - ludzi, którzy w Afganistanie czy Iraku byli informatorami albo tłumaczami. Taki przeciek może narazić ich na zemstę i niebezpieczeństwo. Ale – jak mówi Assange – to są konieczne ofiary.

Nie do końca jednak wiadomo, na ołtarzu czego mają być złożone te ofiary. Przypadek WikiLeaks przywołał po raz kolejny debatę o jawności i wolności słowa. – Czy to, co prezentuje Assange to wolność? Chyba nie, bo w jego rozumieniu wolność oznacza, że wszystko mu wolno. W tym, naruszać wszystkie dobra, reguły i kanony, które obowiązują w świecie - przekonuje prof. Maciej Mrozowski, medioznawca z Uniwersytetu Warszawskiego.

Zdaniem prof. Mrozowskiego Assange żeruje na tzw. ekshibicjonizmie medialnym. Na tym, że współczesne media uważają, że ludzie publiczni nie mają prawa do prywatności, a instytucje publiczne nie mają prawa do sekretów, bo przecież uczciwy człowiek niczego się nie boi, a dobrze działająca instytucja musi być transparentna. Dlatego instytucje publiczne wciąż są naciskane i zmuszane, aby poddawać się kontroli.

To co kiedyś było supertajne, dzisiaj może być tylko poufne, a to co było poufne, dziś staje się natychmiast jawne. - Warto pamiętać, że informacje nie są już przenoszone przez gońca na koniu w zalakowanej kopercie, tylko niczym nieograniczone fruwają w cyberprzestrzeni – mówi gen. Koziej. Dopóki obieg informacji był obiegiem liniowym: jeden człowiek przekazywał informacje drugiemu, ale tylko temu, który tego potrzebował, prawdopodobieństwo ich upublicznienia było mniejsze. Dziś, kiedy obieg liniowy zastąpiono sieciowym, informacje, nawet poufne, są przetwarzane przez wiele osób. Dlatego prawdopodobieństwo, że mogą gdzieś po drodze wyciec, jest coraz większe.

Dyplomacja 2.0

Sensacje - a może raczej sensacyjki – publikowane przez WikiLeaks, postawiły pod znakiem zapytania międzynarodową dyplomację, a konkretniej – sposób jej uprawiania. Jaki jest na przykład w tej sytuacji sens prowadzenia poufnych rozmów? Dyplomaci innych państw stracili wiarę w to, że jeśli przekazują coś w sposób dyskretny, to druga strona rzeczywiście będzie uznawała to za poufne. Ujawnione depesze na jakiś czas na pewno usztywnią rozmowy dyplomatyczne, choć jak przekonują eksperci, nie będzie to efekt trwały. Janusz Reiter, były ambasador RP w Niemczech i w Stanach Zjednoczonych, ekspert ds. stosunków międzynarodowych uważa, że rozmowy kuluarowe nadal będą się odbywały. - One są istotą dyplomacji, nie ma w tym niczego nowego. I nawet po sprawie WikiLeaks trudno będzie wymagać, aby od teraz dyplomację uprawiać tylko przed kamerami CNN.

Według Ervina Goffmana, amerykańskiego socjologa, pisarza i autora książki „Człowiek w teatrze życia codziennego” człowiek funkcjonuje zarówno na scenie jak i za kulisami. Na scenie, czyli w przestrzeni publicznej, gdzie zachowuje się inaczej i używa oficjalnego języka. I za kulisami, czyli w garderobie, gdzie widoczne są fakty skrywane na scenie. Ale Goffman przekonuje, że między sceną a garderobą musi być zachowana równowaga. Nie można jej zaburzać, ponieważ człowiek nie jest w stanie zbyt długo znieść napięcia oficjalnej sytuacji.

Osobnym zagadnieniem jest, czy informacje pomiędzy urzędnikami powinny być przesyłane za pomocą narzędzia tak niedoskonałego jak depesze czy e-maile? Niektóre amerykańskie urzędy i jednostki wojskowe – pod wpływem działalności Juliana Assange’a - zabroniły w ostatnich dniach przynoszenia do pracy jakichkolwiek nośników, na których można wynosić dane (pamięci flash zwanych popularnie pendrive'ami czy nawet płyt DVD). Wśród dyplomatów krąży nawet teoria, że całą sprawę WikiLeaks inspiruje amerykański wywiad, który postanowił ostatecznie skompromitować dyplomację uprawianą w stylu XIX-wiecznym – zwanym dyplomacją melonika i laseczki – aby samemu przejąć nad nią kontrolę.

Forma i treść

Inna sprawa to konsekwencje polityczne działań Assange’a. Jak powiedział niedawno premier Donald Tusk, sprawa Wikileaks odziera ze złudzeń relacje między państwami. Im więcej zaskakujących faktów i szczegółów ujrzy światło dzienne na portalu, tym bardziej wydłuży się lista państw, z którymi Ameryce będzie trudniej w najbliższym czasie rozmawiać. Oczywiście część polityków będzie urażona. Ale pewnie szybko nad emocjami wezmą górę interesy. Tak jak w przypadku relacji między Stanami a Turcją. Prezydent Obama już odbył pojednawczą rozmowę z premierem Erdoganem; zapewnił go, że komentarze zawarte w depeszach nie odzwierciedlają poglądów obecnego amerykańskiego rządu, a w odpowiedzi usłyszał, że Turcja nie chce konfliktów i zadrażnień, i że przecieki nie powinny wpłynąć na wspólne interesy obu państw.

Na razie większość depesz dotyczy działań Stanów Zjednoczonych. Nie wiadomo jednak czy WikiLeaks za chwilę nie zacznie ujawniać tajemnic jakiegoś innego państwa. Przecież portal jest otwarty i każdy, kto posiada poufne dokumenty, może je przekazać do WikiLeaks. Assange potem je segreguje i publikuje. Żadne państwo nie może więc do końca czuć się bezpieczne. Tym bardziej, że od poniedziałku ruszyła Openleaks. Inna strona z przeciekami, której założyciele chcą być tylko przekaźnikami między ludźmi, którzy posiadają tajne dokumenty a mediami. Ale – jak deklarują - dokumenty będą ujawniać korupcję i nadużycia na całym świecie, nie tylko w Stanach.

Na razie jednak Amerykanie próbują wsadzić do więzienia Assange’a. Nie wiadomo tylko na podstawie jakiego paragrafu. Sprawa o molestowanie wydaje się być mocno naciągana. Media powtarzają informacje, że Szwedzi wystąpili z oskarżeniem Assange’a tylko dlatego, że byli naciskani przez Amerykanów. Szwedzi zaprzeczają. Czy powoływana przez Amerykanów ustawa o szpiegostwie - według której ten, kto bez autoryzacji wszedł w posiadanie informacji dotyczących bezpieczeństwa narodowego USA, nie ma prawa ich publikować - może być w tym przypadku w ogóle wykorzystana? Przecież Assange jest obywatelem Australii, a nie Stanów Zjednoczonych. W międzyczasie australijski rząd zaoferował zresztą aresztowanemu w Wielkiej Brytanii Assange'owi pomoc konsularną podczas przesłuchań w sądzie. „Atakowanie Juliana Assange – twierdzi australijski minister spraw zagranicznych Kevin Rudd - jest próbą strzelania do posłańca, a winę za ujawnienie poufnych depesz ponoszą Stany Zjednoczone, a nie Assange”.

To pokazuje kolejny wielki dylemat współczesnego świata, a właściwie systemu prawnego, który dramatycznie nie nadąża za rozwojem techniki i internetu. Kto właściwie ponosi - i jaką – odpowiedzialność za WikiLeaks? Jeden ze szwajcarskich banków zamroził konto, na którym zostały zdeponowane pieniądze WikiLeaks. Jako oficjalny powód podał, że Assange nie jest zameldowany w Szwajcarii. Czy miał do tego prawo? Przecież od dawna wiadomo, że właścicielami kont w szwajcarskich bankach są nie tylko rodowici Szwajcarzy. Podobne wątpliwości budzi fakt, że Amazon.com wyrzucił WikiLeaks ze swoich serwerów. Albo, że system internetowych przelewów Paypal odmówił obsługi dotacji dla WikiLeaks. Jaka jest podstawa prawna tych działań? Dlaczego portal WikiLeaks może wisieć na serwerze szwedzkiej firmy Bahnhof AB, a z serwerów amerykańskich czy francuskich musiał być zdjęty?

Wikileaks pokazało, że nie ma przepisów, które obejmowałyby całą sieć. Jurysdykcja w sieci jest lokalna. Żeby powstały przepisy obejmujące cały Internet, trzeba byłoby stworzyć kolejny Międzynarodowy Trybunał i wszystkie państwa musiałyby się pod nim podpisać. WikiLeaks i sam Assange pokazał nieudolność amerykańskich służb i dziury w obowiązującym systemie. Jeśli sam Assange zostanie skazany za gwałt i trafi do więzienia, zapewne ktoś inny dokończy jego robotę. Australijczyk pokazał, że jest taka możliwość.

Pozytywnym efektem całej afery jest to, że okazało się, iż tradycyjne media - takie jak gazety - są jeszcze potrzebne. Nawet niezbędne, żeby uporządkować cały ten zalew informacji, wyciągnąć z niego istotne dane i umieścić w kontekście. Bez tradycyjnych mediów i kilku gazet, którym Assange udostępnił częściowo swoje zbiory, wiele osób nie byłoby w stanie przebrnąć przez potok depesz. Zwłaszcza, że przypomina on raczej rwącą rzekę. Wody zdaje się w niej przybywać.

Współpraca: Piotr Stasiak

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną