Zu Guttenberg był gwiazdą koalicji, wróżono mu fotel kanclerza, dopóki nie wyszło na jaw, że jego doktorat z prawa konstytucyjnego był kolażem prac innych autorów. Alliot-Marie zasiadała w rządzie bez przerwy od dziewięciu lat, kierowała po kolei czterema najważniejszymi resortami, aż na wakacjach w Tunezji skorzystała z samolotu biznesmena związanego z reżimem, a później oferowała francuskie savoir-faire w zakresie rozpędzania demonstrantów.
Oboje zasłużyli na dymisje, ale ich przełożeni nie byli już w tej sprawie jednomyślni. Angela Merkel w obawie przed gniewem wyborców stanęła murem za popularnym ministrem. Kanclerz Niemiec tłumaczyła, że nie zatrudnia w rządzie doktora prawa, tylko ministra obrony, więc oskarżenia o plagiat nie mają wpływu na jego wiarygodność polityczną, a samą aferę postanowiła przeczekać, mimo że jej własna partia domagała się dymisji. Z kolei Nicolas Sarkozy chciał od razu wyrzucić spaloną minister, ale powstrzymał go sprzeciw partii. Różnie zachowali się też sami inkryminowani: podczas gdy Guttenberg w końcu przyznał się do winy, Alliot-Marie nawet w liście rezygnacyjnym obstawała, że jest niewinna.
W obu krajach wygrała nie tyle moralność publiczna, ile polityczne wyrachowanie. Sarkozy zdymisjonował Alliot-Marie, bo nie mógł sobie pozwolić na utrzymanie minister, która zrujnowała jego politykę zagraniczną, główne narzędzie w walce o reelekcję w przyszłorocznych wyborach prezydenckich. Guttenberg sam podał się do dymisji, bo uznał, że trwając w rządzie, tylko bardziej się skompromituje, a wymierzając sobie karę, może jeszcze zapewnić sobie powrót do polityki w glorii i chwale – taki zamiar zdawał się przebijać z jego nader podniosłego i emocjonalnego pożegnania z urzędem. Alliot-Marie nie wykazała się porównywalnym zmysłem politycznym.