Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Serio o Syrii

Arabska rewolucja dociera do Syrii

Gdy w Daara i Latakii trwały demonstracje, w Damaszku na cześć prezydenta skandowało kilkadziesiąt tysięcy osób. Gdy w Daara i Latakii trwały demonstracje, w Damaszku na cześć prezydenta skandowało kilkadziesiąt tysięcy osób. Bassem Tellawi/AP / Agencja Gazeta
Fala rewolucji podmywa Syrię. Jeśli obecny reżim upadnie, nowy może okazać się znacznie gorszy, a na Bliskim Wschodzie zmieni się dosłownie wszystko.
Protest antyrządowy jeszcze w 2008 r. Na fot: plakat z Baszarem Asadem i podpisem: „sprawiedliwość nadchodzi”. Czy dzisiaj rzeczywiście przyszedł jej czas?WAEL HAMZEH/EPA/PAP Protest antyrządowy jeszcze w 2008 r. Na fot: plakat z Baszarem Asadem i podpisem: „sprawiedliwość nadchodzi”. Czy dzisiaj rzeczywiście przyszedł jej czas?

Każdy wiedział, kto donosi. Hostel Al-Haramejn w centrum Damaszku od lat roił się od różnej maści turystów i personelu. Międzynarodowa klientela to idealne środowisko dla zbieraczy informacji. Ramzi, przystojny recepcjonista około pięćdziesiątki, najlepiej mówił po angielsku. Był tak dyskretny, lub my niedomyślni, że dopiero dwa lata po poznaniu dowiedzieliśmy się po cichu, że pracuje dla muchabarat, syryjskich służb bezpieczeństwa. W policyjnej Syrii ci, którzy mówią – niewiele wiedzą, a ci, którzy coś wiedzą, niewiele mówią. Bali się wszyscy.

Strach przed muchabarat pękł w połowie marca. Piętnastu nastolatków w mieście Daara na granicy z Jordanią wypisało na murze zasłyszane w TV hasło z Egiptu: „Ludzie chcą obalić system”. W panice burmistrz miasta aresztował grupę dzieci. Rodzice wyszli na ulice, a znienawidzone służby bezpieczeństwa zaczęły strzelać do demonstrantów. Rolnicza Daara nie wytrzymała brutalności służb, rozpanoszenia biznesowych baronów i coraz trudniejszych warunków życia. Prezydent odwołał burmistrza, a do rodzin ofiar wysłał reprezentantów z kondolencjami. Ale demonstracje wyszły już na ulice innych miast. Do dziś zginęło w nich ponad 60 osób.

Straszak w tyglu

W Syrii państwo miało wdzierać się w każdą sferę życia. Tak to wymyślił Hafez Asad, ojciec obecnego prezydenta Baszara. W ten orwellowski sposób rządząca religijna mniejszość (alawici – odłam islamu szyickiego) od ponad 40 lat utrzymywała władzę nad sunnicką większością i resztą kulturowego tygla: Kurdami, chrześcijanami, Druzami, ismailitami, Żydami i Ormianami. Do tego doszedł milion uchodźców palestyńskich i irackich. W tym tyglu reżim używał właśnie straszaka podziałów religijno-etnicznych i, trzeba przyznać, utrzymywał świecki charakter państwa.

W damasceńskim hostelu pracował Kamal. Kurd, który dwa lata później trafił do aresztu domowego na północy kraju. Kamal boi się rozmawiać przez telefon i Internet. Urs, znajomy z hostelu Al-Haramejn, tłumaczy, że „oberwał za kontakty z obcokrajowcami. Nie chciał współpracować ze służbami”. Inny pracownik, kolega Kamala, Husam, hotelowy sprzątacz z Sudanu, za słuchanie kazań islamisty z Indonezji został deportowany do Chartumu. Już go nigdy nie spotkaliśmy. Walka reżimu z syryjskim odłamem Bractwa Muzułmańskiego osiągnęła apogeum w 1982 r. W mieście Hama w zamieszkach armia wymordowała kilkanaście tysięcy ludzi. Syria jest bardzo młoda, 55 proc. mieszkańców nie ukończyło 24 lat; młodzi Syryjczycy masakry w Hamie nie pamiętają, ale doskonale znają realia stanu wyjątkowego: samowolnych aresztowań, tajnych sądów, zakazu demonstracji i cenzury mediów.

Nastoletnią blogerkę Tal al-Malluhi tajne służby aresztowały w 2009 r. Dopiero w lutym tego roku skazano ją na 5 lat więzienia za „szpiegostwo na rzecz USA”. W syryjskim systemie sądownictwa aresztowanie niemal zawsze oznacza bajt chali (pusty dom), tak Syryjczycy mówią na więzienia. Siedzi w nich 4,5 tys. więźniów politycznych. Analizy tygodnika „Economist” plasują Syrię na 157 miejscu (na 167 państw) w rankingu stopnia demokratyzacji, niżej w regionie jest tylko Libia i Arabia Saudyjska.

Niezdrowe witaminy

Nie chodzi jedynie o demokrację, idzie też o dołującą gospodarkę. Podczas jednego z protestów demonstranci podpalili siedzibę firmy Ramiego Machlufa, prezydenckiego kuzyna, telekomunikacyjnego monopolisty. Machluf symbolizuje to, co w Syrii najgorsze: nepotyzm, korupcję i bezwzględność wypaczonego kapitalizmu połączoną z realiami gospodarki centralnie planowanej. Co z tego, że wzrost gospodarczy sięgnął 4,5 proc., skoro bezrobocie przekracza 20 proc., a w 2012 r. Syrii skończą się zasoby ropy.

Zresztą wskaźniki ekonomiczne niewiele mówią o codziennym upokorzeniu. W Syrii niczego nie można załatwić bez znajomości. Syryjczycy nazywają je witaminą W (od arabskiego wasta, koneksje) – im jej więcej, tym lepiej. Witamina W daje kombinatorom władzę, a pokornych znieważa. Sprytni szukają kariery w monopartii Baas, a jeszcze sprytniejsi w służbach siłowych. Armia syryjska liczy 250 tys. żołnierzy i jest jedną z największych i najlojalniejszych na Bliskim Wschodzie (choć wojsko interweniuje tylko w ostateczności).

System sam pozbywa się niewygodnych. Nawet najbardziej uprzywilejowani kończyli tragicznie i w niewyjaśnionych okolicznościach. W 2000 r. samobójstwo popełnił premier, a w 2005 r. – minister spraw wewnętrznych.

 

 

Reformatorzy i beton

Gdyby do dzisiaj rządził Hafez Asad, podzieliłby zapewne los Mubaraka. Ale w 2000 r. schedę przejął jego młody syn, wykształcony w Wielkiej Brytanii lekarz okulista. Co prawda Baszar stłamsił damasceńską wiosnę – okres otwartej debaty intelektualistów syryjskich na temat reform w 2000 r. – ale wielu uważa, że zrobił to pod przymusem. Inaczej przegrałby ze starą gwardią ojca i niereformowalną częścią rodziny (jak choćby niestabilny psychicznie brat Maher).

Reżim dzieli się więc na dwa obozy: reformatorów z Baszarem i ministrem gospodarki Dardarim na czele oraz beton w osobie szefa wywiadu wojskowego Asifa Szawkata. Rodzina Asada, głęboko zakorzeniona w strukturach, to w większości twardogłowi, kierujący służbami bezpieczeństwa. Ale powszechna niechęć do nich, policji i części biznesowych potentatów w małym stopniu dotyczy samego prezydenta.

Zaskakująca fala

Baszar Asad jest prawie o połowę młodszy od Mubaraka i Kadafiego. Nie ma przepaści pokoleniowej między nim a zwykłymi Syryjczykami. Pomaga mu nowoczesna brytyjska żona Asma. Jeśli wierzyć na przykład Samirowi Aicie, ekonomiście piszącym do „Le Monde Diplomatique”, gdyby w Syrii dziś odbyły się wolne wybory, Baszar wygrałby je. To on próbował reformować gospodarkę i spopularyzował Internet (choć wielu stron nie można otworzyć), telewizję satelitarną i telefony komórkowe. W lutym odblokował Facebook i YouTube, z pewnością traktując ten krok jako wentyl bezpieczeństwa. Gdy w Daara i Latakii trwały demonstracje, w Damaszku na cześć prezydenta skandowało kilkadziesiąt tysięcy osób. Obserwatorzy twierdzą, że ludzie wyszli na ulice spontanicznie. Może nie wszyscy kochają Baszara, ale wielu boi się irackiego scenariusza: wojny domowej. Wydaje się, że większość jest zaskoczona, że fala przebudzenia w ogóle Syrię dosięgła.

Bo lojalność co najmniej 7 rodzajów służb wywiadowczych i bezpieczeństwa oraz popularna wśród Arabów polityka zagraniczna Syrii – podtrzymywanie konfliktu z Izraelem – miały chronić przed rewolucją. Może dlatego pierwszy antyreżimowy protest zwołany na Facebooku przez opozycję na emigracji się nie udał. Przyszła zaledwie garstka ludzi. Syryjska opozycja to zresztą żałosna zbieranina byłych aparatczyków tak samo zepsutych jak reżim. Społeczeństwo obywatelskie jest tu słabsze niż w Tunezji czy Egipcie.

Protesty nie osiągnęły jeszcze masy krytycznej. Ale jeśli psycholog tłumu Gustaw le Bon miał rację, że „podobnie jak z huraganem, z przekonaniem wygrać nie można”, to bardzo prawdopodobne, że szybko sie do niej zbliżą. Wówczas, cokolwiek by Asad zrobił, to i tak nie wystarczy. Nawet jeśli radykalnie zdemokratyzuje państwo, niesieni falą Syryjczycy, przekonani o swojej sile, mogą w końcu chcieć więcej – odejścia prezydenta.

Starcie z baronami

Asadowi kończy się czas. Na razie wprowadził jedynie kosmetyczne zmiany: odwołał rząd i wypuścił kilkuset więźniów politycznych: głównie islamistów i Kurdów. Poza tym Wielki Mufti Syrii Ahmad Hassun, najwyższy autorytet religijny w kraju, otwarcie sprzyja Baszarowi, a większość syryjskiego Bractwa Muzułmańskiego siedzi w więzieniach lub na emigracji.

Czy po wydarzeniach w Tunezji, Egipcie i Libii dyktator w ogóle może przetrwać? Tylko jeśli zaryzykuje wszystko i gruntownie zreformuje Syrię. Baszar musi spożytkować swoją nadwyżkę władzy i popularności. Może się utrzymać, ale jedynie wtedy, kiedy wejdzie w konflikt z twardogłowymi baronami syryjskiego reżimu i częścią rodziny. To środowisko czerpie największe korzyści z opresyjnego systemu. Jeśli baronom nie stawi czoła – może wejść w otwarte starcie z ludem, który dziś jeszcze darzy go sympatią.

Najpierw reformy

Tymczasem wsparcie dla reżimu przychodzi z najmniej spodziewanych stron. Po latach otwartego konfliktu USA–Syria (za prezydentury George’a W. Busha) Waszyngton zaczął mówić innym językiem. Sekretarz stanu Hillary Clinton wykluczyła interwencję w Syrii i ku zdziwieniu wszystkich nazwała Asada reformatorem. Amerykanie wysyłają do Damaszku sygnał: zreformuj system, a cię wesprzemy. Mają w tym interesy, bo Syria to regionalny węzeł, który splata główne wątki Bliskiego Wschodu. Syria jest – w pewnym sensie – najwiarygodniejszym krajem regionu.

Nie kłaniała się Zachodowi jak Egipt i Tunezja. Jeszcze w 2003 r. USA zaliczyły Syrię do osi zła za sojusz z Iranem, Hezbollahem i Hamasem. Syria mąciła w Iraku, Libanie i na terytoriach palestyńskich. Przez państwo przepływa broń i pieniądze do największych wrogów Izraela – ten od 1967 r. okupuje syryjskie Wzgórza Golan. Do niedawna Egipt kontrował wpływy irańsko-syryjskie na Bliskim Wschodzie. Ale starego Egiptu już nie ma – jest za to silna Turcja, z którą Syria trzyma się blisko.

Taką politykę po części wymusiła wieloletnia izolacja Asada. Teraz dodaje mu siły, bo w przeciekach Wikileaks nie znajdziemy podobnych dowodów służalczości wobec Zachodu, które skompromitowały Ben Alego w Tunezji, Mubaraka w Egipcie i Kadafiego w Libii. Także katarska Al-Dżazira, z ewidentną misją wzmacniania fali przebudzenia, akurat z reżimem w Damaszku obchodzi się łagodnie. W końcu emir Kataru lubi się z Asadem.

Wbrew pozorom Syria gra bardzo racjonalnie. Boi się uzależnienia od Iranu, zbyt mocnego Hezbollahu w Libanie i złych stosunków z Ameryką. Intensywnie szuka kontaktu z rządem Obamy (po 5 latach do Damaszku wrócił amerykański ambasador), chce rozmawiać z Izraelem, a dzięki Francji zbliżyła się do Europy. Wszyscy zainteresowani – USA, Izrael, Turcja, Irak, Liban, Jordania – wiedzą, że jeżeli ten reżim upadnie, nowy może okazać się znacznie gorszy. Jeśli do tego dodać interwencję w Libii, niewiadomą w Egipcie i zamieszki w kolejnych krajach, Bliski Wschód łatwo stałby się poligonem doświadczalnym dla Iranu i kto wie, dla kogo jeszcze. Szczególne powody do niepokoju ma Izrael.

Pozytywny scenariusz nadal może się udać z Baszarem, ale ten musiałby zaryzykować absolutnie wszystko, nawet życie. USA na to liczą i oferują nagrodę: znormalizowanie stosunków. Oby Baszar dał dobry przykład – dzięki reformom byłby pierwszym, który się ostał.

Autorka jest analitykiem Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Polityka 15.2011 (2802) z dnia 09.04.2011; Świat; s. 48
Oryginalny tytuł tekstu: "Serio o Syrii"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną