Tymoszenko wymierzono najwyższy wyrok, 7 lat bezwzględnego więzienia oraz 4 lata pozbawienia prawa pełnienie funkcji publicznych oraz ogromną, wielomilionowa grzywnę. To oznacza, że prezydent Wiktor Janukowycz zrealizował swój plan zemsty na liderce pomarańczowej rewolucji, że ukraińskie sądownictwo jest niezmiennie podporządkowane politycznej władzy w kraju.
Janukowycz dopiął swego w dziesięć dni po zakończeniu szczytu Partnerstwa Wschodniego w Warszawie, gdzie uśmiechnięty fotografował się z europejskimi liderami. Wszyscy oni spodziewali się zapewne, że Janukowycz dobrze rozważył, co lepiej się opłaca jemu i Ukrainie, że realna nadzieja na zbliżenie z Brukselą ukróci jego dyktatorskie zapędy. Że dotrze do niego informacja, wysyłana przecież od dawna przez europejskich przywódców, że respektowanie standardów demokratycznych jest obowiązkiem, nie mniejszym niż reformy gospodarcze. Ale widać Janukowycz jest odporny na taką wiedzę. Bo gra własna grę: teraz będzie łatwo zrzucić winę na Brukselę, że to ona przeszkadza integracji Ukrainy. Będzie pretekst dla decyzji zbliżenia z Moskwą, która niezmiennie kusi Kijów propozycja własnej unii, ostatnio nawet udoskonalona przez Władimira Putina. W tej wschodniej unii nie będą obowiązywać wizy ani cła. Za to będzie dużo pieniędzy i mało wymagań, zwłaszcza odnoszących się do respektowania podstawowych zasad demokracji. Czyż nie piękna perspektywa?
Kijów pewnie tym razem nie wyjdzie na ulicę, dziś nie ma tam przywódców z charyzmą, którzy stanęliby na czele takiej demonstracji, prowadzącej w konsekwencji do zmiany władzy.
Nawet jeśli prezydent Janukowycz ułaskawi Julię Tymoszenko i nie zamknie jej do więzienia, fakt skazania byłej premier jest wielce wymowny. Pozostaje mieć nadzieję, ze Bruksela ani Warszawa nie przymkną oczu na to, co się zdarzyło, wyciągną wnioski, z kim mają do czynienia i mocno się namyślą zanim podejmą decyzje o podpisaniu umowy z Ukrainą. A Ukraińcy rozliczą polityków podczas najbliższych wyborów.