Widma w mieście Piramida
Opuszczona osada na Spitsbergenie przyciąga turystów
W Rosji mamy wiele takich opuszczonych miast – Vadim dłubie słonecznik i wrzuca łupinki do papierowej tutki zrobionej z kartki zeszytu w linie. – Po prostu buduje się, eksploatuje, a potem zostawia i buduje następne. Tu, na Spitsbergenie, różnica polega jedynie na tym, że takie miejsce się zwiedza.
Vadim jest przewodnikiem w Piramidzie, górniczej osadzie na 78 st. szerokości geograficznej północnej, wysiedlonej 1 października 1998 r. Budzi się codziennie około dziesiątej w swoim pokoju na czwartym piętrze nieczynnego hotelu Tulipan, pije kawę, pali – jednego za drugim – czerwone marlboro, potem zakłada czerwoną przeciwwiatrową kurtkę, zarzuca na plecy karabin Los-4 i idzie do portu.
Chodzi tak już kolejny miesiąc. Od czerwca do września przez siedem dni w tygodniu przypływają tutaj statki z turystami z całego świata. W poniedziałek, środę, piątek i niedzielę „Polargirl”, we wtorki, czwartki i soboty „Langøysund”. Za każdym razem około 40 osób. O 8.30 przewoźnicy zaczynają zbierać chętnych spod hoteli w oddalonym o 60 km na południe Longyearbyen. Punkt 9.00 ruszają na północ Billefjordu. W prospekcie wycieczki do Piramidy turyści mają napisane, że zobaczą miasto widmo.
Prawda, zimą w tutejszym hotelu mieszkają dwie osoby (jeszcze do niedawna był jeszcze kot), jednak latem firma Trust Arktikugol wynajmuje 30 robotników do porządkowania terenu, dwie kobiety do obsługi hotelu, w którym czynna jest tylko kantyna i muzeum, oraz dwóch przewodników. Vadim przyjechał, bo znajomy – Misza – który pracował tutaj w zeszłym roku, pokazał mu ogłoszenie w gazecie, a że ten nie lubi tłoku (dlatego – jak ironizuje – mieszka w Moskwie), więc wysłał zgłoszenie. Misza powiedział tylko: Weź kurtkę, buty z dobrą podeszwą i komputer, bo będziesz się nudził.