Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Wybuchowy Martin

SYLWETKA: Martin Schulz

W Polsce zasłynął z zajadłej krytyki braci Kaczyńskich, w Europie dzięki Berlusconiemu, który porównał go do nazistowskiego zbrodniarza. Niemiecki eurodeputowany Martin Schulz jest faworytem na drugiego przewodniczącego Parlamentu Europejskiego.

Swych wystąpień nigdy nie czyta z kartki. Reaguje na gorąco, mówi to, co myśli. Często wybucha. Nie ominie żadnej okazji, by zaatakować prawicę. Podczas ostatniej sesji Parlamentu Europejskiego skrytykował premiera Czech Mirka Topolanka w dniu, kiedy jego rząd otrzymał wotum nieufności. Nie pamiętam tak słabej prezydencji. Czesi nie radzą sobie z wyzwaniami stojącymi przed Unią Europejską. Nie zrobili nic ani dla zatrudnienia, ani dla unijnych instytucji – mówił Martin Schulz.

Aż trudno uwierzyć, że zawodową karierę zaczynał jako spokojny księgarz. Jeszcze mniej w to, że matka czołowego polityka europejskiej lewicy była wśród założycielek niemieckiej chadecji i posłała go do prowadzonego przez dominikanów gimnazjum. Schulz tej szkoły nie ukończył, a księgarstwo porzucił dla polityki. W wieku 29 lat został radnym SPD, a trzy lata później najmłodszym burmistrzem 40-tysięcznego miasteczka Würselen w Nadrenii Północnej Westfalii.

Jako lider frakcji Martin Schulz jest naturalnym kandydatem europejskich socjalistów na przewodniczącego Parlamentu Europejskiego po czerwcowych wyborach. – Jego pozycja we frakcji jest niepodważalna. Odpowiada większości, która kocha wodzowskie i nasiąknięte socjalistyczną retoryką wystąpienia Schulza – ocenia polski eurodeputowany Dariusz Rosati (SDPL), członek tej samej Partii Europejskich Socjalistów (PSE). – Nam czasem uszy więdną, ale to polityk elastyczny i przyjazny Polsce – dodaje.

Przełomowym momentem w strasburskiej karierze Schulza było starcie z Silvio Berlusconim w połowie 2003 r. Włoski premier obejmował wówczas przewodnictwo Unii i z pewnością nie wiedział, kim jest Schulz. Podczas debaty inauguracyjnej rzutki Niemiec oskarżył Włocha o tłamszenie wolności słowa i korupcję oraz wytknął przyznany Berlusconiemu immunitet sądowy. Znam człowieka, który kręci serial o obozach koncentracyjnych. Pana umieściłby w roli kapo! – odpowiedział mu Berlusconi.

Wybuchł skandal, ówczesny kanclerz Gerhard Schröder odwołał urlop we Włoszech, w dziennikach telewizyjnych na całym świecie pokazywano kolejny wyczyn Berlusconiego. Od tamtego czasu Parlament Europejski ani razu nie wzbudził już takiego zainteresowania, a Martin Schulz z miejsca stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych deputowanych w Europie. Zaledwie rok później, po wyborach w 2004 r., wybrano go na przewodniczącego drugiej co do wielkości frakcji Partii Europejskich Socjalistów.

W Polsce przedmiotem ataków Schulza był rząd Jarosława Kaczyńskiego oraz LPR. Ten rząd reprezentuje wszystko, z czym walczymy – grzmiał. Wytykał homofobię, łamanie praw człowieka, klerykalizm i lustracyjne polowanie na czarownice. Kiedy rząd PiS sprzeciwił się utworzeniu Europejskiego Dnia przeciwko Karze Śmierci, Schulz apelował o izolację Polski. Ówczesny marszałek Sejmu Ludwik Dorn żądał usunięcia go ze stanowiska szefa frakcji, a prawicowa prasa oskarżyła lojalnych Schulzowi polskich socjalistów o zdradę Polski.

Jego deklaracje nigdy nie były skierowane przeciwko Polsce, ale przeciw ekstremizmowi i antyeuropejskim siłom niebezpiecznym dla Europy i Polski – zapewnia cypryjski współpracownik Schulza Dimitris Komodromos. Ale nawet socjaliści przyznają, że ich lider bywa zbyt impulsywny, a porównanie Berlusconiego, choć niedopuszczalne, było poniekąd celne. – Krzyczy wysokim tonem, stanowczo wydaje rozkazy. Gdyby chociaż o ton niżej... – przyznaje anonimowo jeden z członków PSE.

Toczył wojnę z LPR i PiS o sprawy światopoglądowe i obyczajowe, ale to, co mówił o Polsce, nie wykraczało poza protokół – broni Schulza Rosati. Zdaniem polskiego eurodeputowanego, Niemiec został skrzywdzony w polskiej opinii publicznej. Wspomina, że nawet podczas negocjacji nad dyrektywą o swobodnym świadczeniu usług, kiedy polscy socjaliści jako zdecydowanie bardziej liberalni byli w mniejszości wewnątrz frakcji, Schulz wziął pod uwagę ich argumenty. – A przecież mógł nas po prostu przegłosować... – tłumaczy Rosati.

 

 

Dla polskiej prawicy Schulza dyskwalifikują jego związki ze Schröderem, który po odejściu z urzędu kanclerza stanął na czele konsorcjum budującego znienawidzony rosyjsko-niemiecki Gazociąg Północny po dnie Bałtyku. – Znając historię Polski, rozumiem te obawy, nawet jeśli uważam, że to nieprawda, iż Schröder działał, by wyizolować Polskę. Ale dotknął wrażliwego punktu... – mówi Martin Schulz w rozmowie z „Polityką”.

Chcę przypomnieć Polakom, że to dwa rządy socjaldemokratyczne: Schrödera w Niemczech i Millera w Polsce, przyspieszyły starania Polski o wejście do UE. To Schröder podniósł wkład finansowy Niemiec w proces przedakcesyjny w Polsce o kilka miliardów euro. To Schröder na kongresie SPD w obecności Millera powiedział, że żaden niemiecki polityk nie może sobie wyobrazić rozszerzenia Unii bez Polski. Polacy to szybko zapomnieli – dodaje.

Jest przekonany, że relacje polsko-niemieckie na poziomie obywateli są znacznie lepsze niż relacje polityczne, psute przez „oportunistów i radykałów”. – U nas to Erika Steinbach, u was Kaczyńscy. Potrzebują siebie nawzajem – mówi. Wyznaje, że sam ma wielu znajomych w Polsce dzięki żonie, która urodziła się w Szprotawie na Śląsku. – Teściowie wyjechali w 1958 r. Nie zostali wypędzeni, ale nie chcieli żyć w Polsce jako mniejszość. Utrzymali bardzo dobre stosunki z Polakami na Śląsku, w tym także z kresowiakami.

Schulz to polityk zupełnie innego pokolenia i innej wrażliwości niż obecny przewodniczący europarlamentu Hans-Gert Pöttering. Ten ostatni jest chadekiem, dla niego pokój, zjednoczenie Europy i pojednanie z sąsiadami to ciągły obowiązek Niemiec, wynikający z II wojny świtowej. Jako syn więźnia nazistowskiego obozu koncentracyjnego Schulz doskonale zna wojenną historię Niemiec, ale nie ona jest motorem jego działań, a w polityce jest znacznie bardziej pragmatyczny.

W Unii jasno stawia na sojusz francusko-niemiecki, ale to z Polakiem przyjdzie mu zapewne dzielić kierowanie europarlamentem. Zgodnie z tradycją, największe frakcje zawierają ze sobą tzw. porozumienie techniczne i dzielą się kluczowymi posadami – od przewodniczącego po szefów komisji parlamentarnych, kwestorów i sprawozdawców PE. Najbardziej prawdopodobną koalicją w nowej kadencji jest porozumienie chadeków z socjalistami, identyczne jak to, które obowiązuje obecnie. Schulz kierowałby parlamentem przez drugą połowę kadencji, po przewodniczącym z frakcji chadeków. Chadecja ma dwóch kandydatów: polskiego eurodeputowanego Jerzego Buzka i włoskiego Mario Mauro. Niemcy – zarówno z CDU, jak i SPD – zgodnie popierają Buzka. – Jerzy Buzek nie jest jeszcze oficjalnym kandydatem, ale bardzo wysoko go cenię – mówi Schulz. Drugi wariant – czyli koalicja Schulza z Mauro, człowiekiem Berlusconiego – nawet jeśli miałaby być tylko techniczna, wydaje się nie do pomyślenia.

 

Według Schulza, porozumienie dużych frakcji to jedyny sposób, by zmarginalizować egzotyczne i nieraz antyeuropejskie mniejsze frakcje, które wraz z kryzysem gospodarczym mogą zostać wzmocnione. – To porozumienie nie dotyczy zawartości politycznej ani legislacji czy przyjmowanych rezolucji, ale zarządzania PE. Wyobraźmy sobie, że po wyborach mamy 8–9 frakcji, w tym jedną antyeuropejską i jedną faszystowską – tłumaczy. Zapewnia, że porozumienie nie przekłada się na późniejsze sojusze w głosowaniach.

Ale wystarczy przejrzeć wyniki głosowań w ostatnich latach, by zobaczyć, że w wielu kluczowych sprawach chadecy i socjaliści głosowali wspólnie za wynegocjowanym wcześniej kompromisowym tekstem. Tak było w przypadku dyrektywy usługowej, o czasie pracy czy REACH. – Jesteśmy więźniami wielkiej koalicji w Niemczech ze szkodą dla naszej własnej ideologii – skarży się jedna z socjalistek ze starego kraju UE. Schulz i Pöttering konsultują się regularnie, by ustalać wspólną strategię w głosowaniach ważnych dla interesu narodowego Niemiec.

 

Mimo kryzysu gospodarczego sondaże nie drgnęły na korzyść europejskich socjalistów. Po raz kolejny zanosi się na zwycięstwo prawicy, ale Schulz nie traci rezonu: – Wyborcy są inteligentniejsi od prawicowych polityków i nie dadzą się nabrać, że to inna prawica niż ta pół roku temu. Dobrze wiedzą, że partie konserwatywne nie mogą pod wpływem kryzysu przekształcić się z dnia na dzień w partie lewicowe. Wierzę, że ludzie będą na nas głosować.

Przyznaje, że także socjaldemokracja w przeszłości popełniła błędy i musi się odnowić. – Dziś jedna rzecz jest pewna: nasze odwieczne żądania, by bardziej regulować i kontrolować rynki finansowe, chronić miejsca pracy, wprowadzić gwarantowaną pensję minimalną w Europie, są uznane przez coraz więcej osób za niezbędne i sprawiedliwe – mówi. To postulaty, z którymi europejscy socjaliści pójdą do wyborów we wszystkich krajach UE.

Ale jak im wierzyć, skoro w rozpoczynającej się kampanii do Parlamentu Europejskiego socjaliści nie potrafią nawet wskazać jednego kandydata na przewodniczącego Komisji Europejskiej, a trzy rządy socjaldemokratyczne –Hiszpanii, Wielkiej Brytanii i Portugalii – zadeklarowały poparcie na drugą kadencję dla prawicowego Barroso? Schulz uważa, że wskazywanie kandydata socjalistów nie ma sensu, skoro szefa komisji wybiorą i tak przywódcy państw Unii.

Spośród 27 krajów członkowskich UE w 19 władzę sprawują politycy z partii prawicowych i centrowych – argumentuje. Ale w jego frakcji rodzi się w tej sprawie rewolta, zwłaszcza wśród francuskich i włoskich socjalistów. – Schulz nie chce ryzykować, bo jego nominacja na przewodniczącego to część kompromisu SPD z Angelą Merkel. W zamian ma poprzeć Barroso – twierdzą źródła we frakcji.

W Polsce sytuacja lewicy jest jeszcze gorsza niż w innych krajach Unii, bo SLD i SDPL startują do europarlamentu osobno. Kiedy Schulz odwiedził w marcu Sopot, miał dwie konferencje prasowe: najpierw z Grzegorzem Napieralskim z SLD, potem z działaczami SDPL. – Nie chcę dawać rad, ale moje doświadczenie mi mówi, że w jedności siła! Trzeba zjednoczyć stada – mówi Schulz.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną