Klasyki Polityki

Przepis na katastrofę

„Costa Concordia”. Przepis na katastrofę

Wrak Costy Concordii, spoczywający na mieliźnie u wejścia do portu w Giglio, przypomina, że linie wycieczkowe najwyraźniej zatraciły poczucie odpowiedzialności. Wrak Costy Concordii, spoczywający na mieliźnie u wejścia do portu w Giglio, przypomina, że linie wycieczkowe najwyraźniej zatraciły poczucie odpowiedzialności. Italian Guardia de Finanza/ABACAPRESS.COM / EAST NEWS
Po wypadku „Costy Concordii” beztroska na morzu zapewne się skończy.
Concordią podróżowało 4,2 tys. osób, utonęły lub zaginęły 33.Jean-Claude Delmas/ABACAPRESS.COM/EAST NEWS Concordią podróżowało 4,2 tys. osób, utonęły lub zaginęły 33.
Luksusowe wycieczkowce to pływające centra rozrywki połączone z pięciogwiazdkowym hotelem. Na fot. Concordia.Domine Jerome/EAST NEWS Luksusowe wycieczkowce to pływające centra rozrywki połączone z pięciogwiazdkowym hotelem. Na fot. Concordia.
Allure of the Seas zabiera 6,6 tys. pasażerów plus 2,3 tys. załogi. Do dyspozycji mają kilkanaście pokładów.Henrik Kettunen/Bloomberg/Getty Images/Flash Press Media Allure of the Seas zabiera 6,6 tys. pasażerów plus 2,3 tys. załogi. Do dyspozycji mają kilkanaście pokładów.
Freedom of the Seas. Pokładowa rozrywka dla surferów.Daniel Berehulak/Getty Images/Flash Press Media Freedom of the Seas. Pokładowa rozrywka dla surferów.

Prędzej czy później musiało dojść do podobnej katastrofy, przecież wielkie wycieczkowce wielokrotnie przepływały niebezpiecznie blisko brzegu włoskiej wyspy Giglio. Podpływały, ku uciesze pasażerów nieświadomych zagrożenia i podziwiających panoramę malowniczego portu tak blisko, że maleńkie domki wydawały się na wyciągnięcie ręki. Włoscy prokuratorzy są już pewni, że z podobnie błahych przyczyn 51-letni kapitan Francesco Schettino skierował „Costę Concordię” na podmorskie skały, które 13 stycznia o 21.30 rozpruły 292-metrowy kadłub i podtopiły reputację biznesu, od kilku dekad mozolnie budującego renomę spokojnych wakacji na morzu.

Dla branży spektakularna katastrofa „Concordii” jest gorsza niż zatonięcie „Titanica”. Zderzenie z górą lodową sprzed stu lat nie odstraszyło przed podróżowaniem transatlantykami, po wypadku doszło do pierwszego poważnego zaostrzenia reguł żeglugi i znacznej poprawy bezpieczeństwa. Teraz wrak „Concordii”, spoczywający na mieliźnie u wejścia do portu w Giglio, przypomina, że linie wycieczkowe najwyraźniej zatraciły poczucie odpowiedzialności.

O procederze ryzykownego zbliżania się do Giglio wiedzieli wszyscy, od armatorów i kapitanów, przez marynarzy, kapitanaty portów, po służby nadzoru. Costa Crociere na czele wartego ponad 2 mld zł statku, przewożącego 4,2 tys. osób, postawiła byłego specjalistę od bezpieczeństwa na morzu (!), którego w momencie próby – tak jak conradowskiego Lorda Jima – zupełnie sparaliżował strach. Schettino też zwiał do szalupy, mimo że statek nie zniknął pod wodą i kapitan, gdyby starczyło mu samozaparcia, mógłby na wraku pozostać.

Jeśli sąd potwierdzi doniesienia pasażerów, ratowników i członków załogi, skaże Schettino za popis niekompetencji i tchórzostwa. Dowódca zbagatelizował zderzenie, a gdy pasażerowie wpadli w panikę, sam zaczął histeryzować, wydawał sprzeczne polecenia. Zanim uciekł, wypłakiwał się na ramieniu kapelana, nie był zainteresowany uporządkowaniem chaotycznej ucieczki. Tę próbowała skoordynować załoga. Wśród bohaterów znalazł się nie tylko wielbiony przez całe Włochy komendant portu, który w niewybrednych słowach kazał Schettino wracać na pokład, ale także pochodzący z Peru członek załogi, który poślizgnął się i zginął, gdy pomagał pasażerom wsiadać do szalup, oraz kucharz z Dominikany, który ocalił 150 rozbitków, parokrotnie kursując tratwą ratunkową między brzegiem a statkiem. Utonęły lub zaginęły 33 osoby, pozostałych uratowała niewielka odległość od lądu i przytomność miejscowych służb ratunkowych.

Bez tłoku na pokładzie

„Concordia” osiadła na dnie w czasie, gdy przyszli pasażerowie wertowali katalogi rejsów, od stycznia do marca sprzedaje się lwią część wakacyjnych rezerwacji na najbardziej popularnych trasach. Wypoczynek na pokładzie pozostaje domeną tych, którzy chcą oglądać z wody Karaiby, Amerykę i Europę. Przyzwyczajeń nie zmienił wzrost gospodarczy Chin, po Morzu Południowochińskim pływają statki starsze i mniej wygodne. Dziś europejskie stocznie, głównie włoskie i niemieckie, wyspecjalizowane w wycieczkowcach, budują inaczej, z pochylni zjeżdżają statki większe i wygodniejsze niż jednostki dożywające swych dni na Dalekim Wschodzie.

Wszystko, co najlepsze, pływa więc po Morzu Śródziemnym, wokół Włoch, wśród wysp Grecji, u wybrzeży Hiszpanii i północnej Afryki, po Atlantyku, tu Wyspy Kanaryjskie, Azory, Madera, tam fiordy norweskie i Bałtyk. W Ameryce wycieczkowce pływają wzdłuż obu wybrzeży, na zachodnim choćby na Alaskę, na Wschodzie na Bermudy i po Morzu Karaibskim. Dla prawdziwych wilków morskich są też wyprawy dookoła świata, trwają 70–80 dni. – Wycieczkowce są pływającym centrum rozrywki połączonym z pięciogwiazdkowym hotelem – mówi Katarzyna Witowska-Góra, która na pokładach statków Costy spędziła sześć ostatnich urlopów. – W tydzień można zejść na ląd na Sycylii, w Afryce Północnej i Barcelonie, przy czym nie traci się sił ani czasu na organizowanie podróży.

Na pokładzie nie czuć tłoku. Zaokrętowane tysiące, skoncentrowane na zamkniętej przestrzeni, rozkładają się na kilkanaście pokładów. Na każdym statku jest co najmniej kilka restauracji, barów, z karaoke lub bez, dyskotek i klubów, a także biblioteka, baseny, brodziki dla dzieci, kasyno, siłownie, sauna, na najwyższym pokładzie tor do biegania (jedno okrążenie wokół statku to 600–700 m).

Miejsca do ćwiczeń są zbawienne dla formy wielu pasażerów, bo rejsy to wakacje all inclusive i większość usług, w tym jedzenie, wliczone jest w cenę rejsu. Za alkohole, żetony w kasynie, wycieczki na lądzie – pełen wachlarz, od zwiedzania lokalnych atrakcji, po nurkowanie i loty balonem – trzeba płacić w pokładowym biurze podróży. Zwłaszcza jednodniowe wycieczki słono kosztują i przy opuszczaniu pokładu, kiedy reguluje się rachunki, może się okazać, że rejs kosztował kilka razy więcej niż cena w katalogu. Kosztują też zdjęcia z kapitanem, wykonane przez oficjalnego fotografa podczas przyjęcia – zgodnie ze statkową nomenklaturą – wydawanego przez kapitana na cześć pasażerów. Trzeba się na nie stawić w obowiązkowym stroju wieczorowym. Właśnie kiedy trwała taka uroczysta kolacja, „Concordia” szorowała kadłubem po dnie.

Jedynym momentem na statku, gdy poczuć się można częścią pływającego mrowiska, jest kolacja, zazwyczaj wydawana na dwie zmiany w kilkupiętrowej restauracji. Harmider bywa tam podobny do odgłosu startującego odrzutowca, ale jest alternatywa – posiłki na życzenie pasażera są dostarczane do kabiny, są też spokojne, ale ekstrapłatne kameralne restauracje à la carte na dziobie, z widokiem na morze i wykwintnym jedzeniem. W ogóle dziób to synonim luksusu: ze świetnym widokiem, zarezerwowany jest dla najbogatszej kasty pasażerów. Alagia della Torre di Lavania z Rzymu wypoczywała tak na statkach Costy aż 19 razy: – To mój ulubiony sposób spędzania wakacji; na statku chodzę do teatru i grywam w bingo. Pływała po Morzu Śródziemnym, na Karaiby i na północ Europy. Lokatorzy kajut na dziobie, którym znudzi się własne towarzystwo albo wpatrywanie w ocean, mogą wyjść na pokład i zmieszać się z resztą współpasażerów. Ceny tygodniowych wakacji zaczynają się od mniej więcej tysiąca euro, w bogatych społeczeństwach nie jest to cena zaporowa nawet dla najmniej zarabiających, toteż na pokładzie popularnych linii wypoczywa cały przekrój społeczny, z najmniej zamożnymi pasażerami podróżującymi w pokojach bez okien.

Trafić w gust klienta

Armatorzy świetnie wiedzą, że satysfakcja roztańczonych pasażerów napędza interes, chodzi więc o to, by trafić w gust klienta. W odróżnieniu od wysmakowanych jednostek śródziemnomorskiego potentata MSC, większa od niego Costa celuje w klasę średnią, jej statki obwieszone są obrazami, rzeźbami, kapią złoceniami. W zależności od trasy, rejsy Costy przyciągają rozmaitą klientelę. Na morzach Europy Północnej szczególnie chętnie odpoczywają niemieccy emeryci, którzy za dnia uczestniczą w lekcjach salsy i cza-czy, a wieczorami idą na dancing. Morze Śródziemne ostatnio odkryli Rosjanie, którzy dali się poznać jako pasażerowie pełni fantazji, bo potrafią zamówić drinki dla wszystkich zajmowanych przez Rosjan stolików. U wybrzeży Ameryki wycieczkowce spod znaku Disneya wabią rodziny z dziećmi, inni proponują specjalne rejsy dla nowożeńców albo gejów i lesbijek.

Kilka lat temu entuzjastyczne opinie o wakacjach na morzu skłoniły Barta Pererię, byłego pracownika biura podróży w kalifornijskim San Diego, do zabrania narzeczonej w tygodniowy rejs niespodziankę po kurortach Meksyku, podróż wzięła górę nad pomysłem lotu na Hawaje. Do portu pojechali tramwajem, bo San Diego to port, w którym cumują wycieczkowce. – Zaczęło się od pięciogodzinnego pakowania statku, ton jedzenia, masy wody, a nawet kontenerów z arbuzami. Po chwili wygrałem butelkę francuskiego szampana w konkursie, wystarczyło, że w ubraniu wskoczyłem do basenu. Statek jest pływającym labiryntem, ale Bart szybko się zorientował, że w dni, gdy jednostka jest na morzu, na pokładzie nie ma dla niego zbyt wielu atrakcji. Stąd czekał na zwiedzanie portowych miast, plażę w Acapulco i całodzienną wycieczkę do Guadalajary. Jednak plany zrewidowały za niego grasujące na każdym statku złośliwe wirusy i wywołane przez nie sensacje. – Angielska lekarka, która leczyła mnie w szpitalu położonym na najniższym pokładzie, przepowiedziała, że moja narzeczona też zachoruje. Chorowaliśmy kilka dni, ale cudownie się nami opiekowano. Pościel w ich kajucie była zmieniana co trzy godziny, kajutę objęto kwarantanną, co chwilę przychodził steward i pytał, jak się czują. Na podobną opiekę liczyć mogą osoby starsze, inwalidzi na wózkach, ludzie o kulach. – Niektórzy z nich sprawiają wrażenie, jakby nie byli w stanie wyjść z domu, tymczasem są na statku. To zasługa wyjątkowo uczynnych załóg, choć zaczynam się zastanawiać, jak ci wspaniali opiekunowie zachowaliby się podczas katastrofy – zauważa Katarzyna Witowska-Góra.

Przepis na katastrofę

Dotychczas wycieczkowce uważano za niezatapialne i wyjątkowo bezpieczne, jedynym realnym zagrożeniem były wirusy. Pasażerowie, podobnie jak klienci linii lotniczych, nie zwracali uwagi na – teoretycznie – obowiązkowe alarmy bezpieczeństwa. Godzinne zebranie przy szalupach, w zabranych z kajut kamizelkach, stawało się okazją do zrobienia pamiątkowej fotografii. Niektóre linie zbierają po kilkuset pasażerów w kinoteatrach, ale w takim przypadku myśli się raczej o wieczornym musicalu. Przypadek „Concordii” pokazał, że choć na każdego członka załogi przypada czterech pasażerów, to nie zawsze stewardzi, marynarze, kelnerzy, kucharze, barmani i gitarzyści, kursujący plątaniną służbowych korytarzy, znają na tyle dobrze kilka języków obcych, by pomóc uczestnikom rejsu w obliczu zagrożenia. Na dodatek rozbawieni pasażerowie szybko zapominają, jak dojść do wyznaczonej szalupy. A kiedy statek przechyli się, zaczyna się panika. – 15 lat temu płynęłam statkiem Costy i zabrakło prądu, to było straszne. Przestały działać windy, nic nie mogliśmy zrobić. Na szczęście morze tamtej nocy pozostawało spokojne – mówi Alagia della Torre di Lavania.

Wspólnym wysiłkiem stworzono wzorowy przepis na gigantyczną katastrofę. Armatorzy gonią za zyskiem, w zeszłym roku zaokrętowali ponad 20 mln osób, wczasowicze spragnieni luksusu wydali 34 mld dol., o 5 proc. więcej niż w 2010 r., także prognozy na ten rok nic nie robiły sobie z kryzysu. Od początku wieku wśród linii wycieczkowych trwał – to już chyba morska tradycja – wyścig zbrojeń na większą i pojemniejszą jednostkę. Tymczasem żaden kraj nie dysponuje służbami ratunkowymi, które na pełnym morzu mogą uratować 6–7 tys. tonących. Tak samo niewiele towarzystw ubezpieczeniowych pogodzi się z wypłatami milionowych odszkodowań. Odszkodowania za „Concordię” sięgną 750 mln euro, akcje właściciela Costa Crociere spikowały na giełdzie o jedną trzecią. Branża znalazła się w dołku, błąd kapitana Schettino będzie najdroższym morskim wypadkiem w historii. I zapewne symbolicznym końcem zupełnej beztroski na morzu.

Polityka 04.2012 (2843) z dnia 25.01.2012; Coś z życia; s. 86
Oryginalny tytuł tekstu: "Przepis na katastrofę"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną