Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Monti montuje Italię

Premier Monti nadzieją Włoch i świata

Mario Monti reformuje Włochy od podstaw. Mario Monti reformuje Włochy od podstaw. Donatella Giagnori/DDP / Forum
Mario Monti rządzi Italią zaledwie od połowy listopada, a już okrzyknięto go mężem opatrznościowym, nadzieją Włoch i świata.
Dziś Europą rządzi triumwirat Merkonti, bo włoski premier doszlusował do duetu Merkozy.Philippe Wojazer/Reuters/Forum Dziś Europą rządzi triumwirat Merkonti, bo włoski premier doszlusował do duetu Merkozy.
Nowy premier wybrał politykę małych kroków reformujących gospodarkę. We Włoszech jest za mało taksówek? Będzie więc więcej licencji taksówkowych.rmlowe/Flickr CC by 2.0 Nowy premier wybrał politykę małych kroków reformujących gospodarkę. We Włoszech jest za mało taksówek? Będzie więc więcej licencji taksówkowych.

Gdyby dziś we Włoszech rozpisano wybory na premiera, Monti wygrałby w cuglach. Flegmatyczny profesor ekonomii z werwą, choć polityką małych kroków, reformuje Włochy od podstaw. Stoi jednak przed piekielnie trudnym zadaniem, bo sukces zależy od tego, czy uda mu się zmienić Włochów – wszystkich razem i każdego z osobna.

28 stycznia w paryskim Pałacu Lassaya Monti odebrał prestiżową nagrodę Europejczyka Roku rocznika „Trombinoscope”. Brytyjski dziennik „Financial Times” zawyrokował, że dzięki Montiemu Italia wróciła na światową scenę polityczną, a poświęcony profesorowi artykuł nosił tytuł „Europa opiera się na barkach Montiego”. „The Economist” porównał go do Żelaznej Damy Margareth Thatcher (Iron Monti) z czasów, gdy rzuciła na kolana potężne brytyjskie związki zawodowe. Pochwał nie szczędzą mu unijni dostojnicy, prezydent Barack Obama i kanclerz Merkel, a światowe media powtarzają za „The Economist”, że dziś Europą rządzi triumwirat Merkonti, bo włoski premier doszlusował do duetu Merkozy. Uczestnicy Forum Gospodarczego w Davos zgodnie uznali, że Monti zmienia oblicze Italii. Nawet Benedykt XVI, przyjmując Montiego wraz z delegacją na audiencji, powiedział: „Zaczęliście dobrze, zwłaszcza że sytuacja jest arcytrudna, niemal bez wyjścia”.

Kredyt zaufania

W kraju coraz boleśniej odczuwającym na własnej skórze skutki reform oszczędnościowych Montiego Włosi z jednej strony protestują i strajkują, ale z drugiej najchętniej na niego właśnie oddaliby głos w wyborach. Z badań przeprowadzonych pod koniec stycznia wynika, że aż 70 proc. tradycyjnie głosujących na lewicę chętniej widziałoby profesora na stanowisku premiera niż któregokolwiek z lewicowych liderów. Identyczne deklaracje padły z ust 60 proc. zwolenników chadeckiej Unii Centrum. Ba! Aż 32 proc. sympatyków do niedawna rządzącej koalicji Ludu Wolności Silvia Berlusconiego i Ligi Północnej Umberta Bossiego też preferuje Montiego. A to przełożyłoby się na grubo ponad połowę głosów.

Cóż więc takiego zrobił Monti, spokojny, skromny starszy pan, unikający rozgłosu i mediów, by zasłużyć sobie na taką popularność i taki kredyt zaufania? Póki co, podniósł wiek emerytalny do 67 lat dla pań i panów, podniósł podatki (VAT o 2 proc.) i akcyzy, co spowodowało, że prawdziwe obciążenie podatkowe wynosi nie 45,  jak podają oficjalne dane, tylko 51,2 proc., a za benzynę i energię Włosi płacą teraz najwięcej w Europie. Te kroki, wraz z ograniczeniem wydatków z budżetu, mają przynieść skarbowi państwa 33 mld dodatkowych euro (plus 48 mld euro dzięki wcześniejszej ustawie oszczędnościowej rządu Berlusconiego) i spowodować, że pod koniec przyszłego roku Italia wreszcie przestanie wydawać więcej pieniędzy, niż ściąga.

Słowem, Monti za priorytet uznał uporządkowanie ksiąg rachunkowych państwa. Krytycy w prawicowej prasie, a nawet w kibicującej Montiemu „Corriere della Sera”, wskazują, że aż 90 proc. tych oszczędności będzie pochodzić bezpośrednio z kieszeni Włochów, a tylko 10 proc. przyniosą planowane oszczędności budżetu. Pojawiły się również obawy, że ta końska kuracja zdusi znajdującą się już w recesji gospodarkę, wydrenuje portfele klasy średniej, a biednych zmieni w nędzarzy.

 

 

Montaż i demontaż

Monti nie dość, że zapowiedział, to już rozpoczął żmudną dłubaninę. Ma ona stworzyć fundamenty pod budowę sprawnego państwa prawa, w którym kompetencje, konkurencja, merytokracja, poszanowanie przepisów i płacenie podatków przestaną być wreszcie terminami ze słownika wyrazów obcych. Teraz negocjuje ze związkami zawodowymi liberalizację prawa pracy.

Chodzi o to, by włoskim przedsiębiorcom ułatwić zwalnianie pracowników zatrudnionych na stałe, a z drugiej strony wydać wojnę pladze śmieciowych umów, na których pracują niepewne jutra miliony Włochów. Równocześnie Monti rozpoczął demontaż do cna rozbestwionych korporacji, które prawem kaduka wywalczyły sobie niespotykane gdzie indziej przywileje. W efekcie dostęp do intratnych zawodów mają wyłącznie swoi, a w dziedzinie wielu usług – od prawniczych, poprzez medyczne, asekuracyjne, bankowe, po zwykłą podwodę taksówką – powstał rynek w pewnym sensie przypominający rzeczywistość realnego socjalizmu.

Wreszcie, co z punktu widzenia finansów państwa chyba najistotniejsze, Monti wyruszył na bój najcięższy – z wielomilionową armią oszustów dojącą państwo na podatkach, rentach i pracy na czarno. Biorąc pod uwagę monstrualne rozmiary tych wszystkich patologii, Monti porwał się na prawdziwą rewolucję społeczną, która, by odnieść sukces, nie może polegać jedynie na bezwzględnym egzekwowaniu prawa, przepisów i rygorystycznej kontroli. Ta rewolucja, co podkreślają w modnych teraz moralizatorskich komentarzach publicyści, musi polegać na dogłębnym przeoraniu świadomości Włochów. Dlatego jest tak trudna.

Monti, rozpoczynając reformowanie Włoch i Włochów, wybrał politykę małych kroków zamiast wielkiego programu społecznego na wzór Uczciwego Ładu (Square Deal) prezydenta Roosevelta. Zniósł godziny otwarcia i zamykania sklepów (przedtem regulowały to ścisłe przepisy, które określały liczbę pracujących niedziel, godzinę zamknięcia i czas popołudniowej sjesty, teraz, jak ktoś chce, może mieć otwarte na okrągło), zlikwidował taryfy opłat minimalnych i maksymalnych za wiele usług, w tym prawniczych, zdecydował o wydaniu dodatkowych licencji taksówkowych. Z jednej strony, jak chwalą entuzjaści, premier popisał się realizmem i geniuszem strategicznym. Z drugiej to namacalny dowód, że w Italii trzeba zmienić dosłownie wszystko – w ogóle, a przede wszystkim w szczególe.

Kibice premiera

Wprowadzone do tej pory reformy na razie przyniosły Włochom tylko krew, pot i łzy. Trudno też marzyć, by cokolwiek się w tej kwestii szybko zmieniło. Ale Monti dał większości rodaków rzecz bezcenną – nadzieję na przyszłość, ufność, że będą żyć w normalnym państwie. W tej chwili wierzy mu, a właściwie fanatycznie kibicuje, ponad 60 proc. Włochów. Ważnym żyrantem tego kredytu zaufania jest rzeczowy, pełen pokory i szacunku dla wszystkich Włochów styl Montiego i jego ekipy. Premier na pochwały reaguje mówiąc, że są grubo przesadzone („Patrzą na mnie przez różowe okulary” – powiedział o panegiryku w „Financial Times”), a na przygany – że bierze je sobie głęboko do serca i przemyśli.

Włosi dawno czegoś takiego nie widzieli i nie słyszeli. Przez lata słuchali fanfaronad Berlusconiego, z dwuletnią przerwą na postękiwania bezradnego, sepleniącego Romana Prodiego. Teraz żyją w zupełnie innym świecie. Z pierwszych stron gazet znikły doniesienia o bezeceństwach szefa rządu i pełne jadu filipiki opozycji. Zastąpiły je ciągnące się stronami, może nudne, ale rzeczowe informacje, wykresy, wyliczenia i dyskusje nad posunięciami i planami Montiego. Z telewizji wyparowały wykrzywione nienawiścią twarze polityków. W programach publicystycznych profesorowie z ministerialną teką cierpliwie tłumaczą, co i jak zamierzają zmienić. Silvio Berlusconi, Massimo D’Alema, Pier Luigi Bersani, Antonio Di Pietro czy Pier Ferdinando Casini, czyli cała polityczna czołówka Włoch, mając chyba świadomość swojej klęski, pokornie oddała władzę.

Drugim, niewiele mniej istotnym filarem popularności Montiego jest niechęć, a często wręcz nienawiść Włochów do całej skompromitowanej klasy politycznej, która wpędziła Italię w tak głęboki kryzys – choć oczywiście za głównego winowajcę uważają Berlusconiego (obecnie zaledwie 20 proc. poparcia). Zresztą te nastroje pogłębiają się z tygodnia na tydzień, bo za sprawą prokuratury na jaw ciągle wychodzą oślepiające bezczelnością afery korupcyjne polityków. W ubiegłym tygodniu (30 stycznia) okazało się, że lewicowy senator ukradł z partyjnej kasy 13 mln euro, a inny polityk, z partii Berlusconiego, kupił, nie mając pieniędzy, pół kamienicy w Rzymie, by następnego dnia sprzedać ją za żywą gotówkę z 18-milionowym zyskiem.

 

Włoska zadyszka

Niechęć Włochów do polityków i zaufanie, którym darzą Montiego, jest bezcenną polisą ubezpieczeniową rządu w parlamencie. Zarówno Berlusconi, jak i szef lewicowej Partii Demokratycznej posiadają w parlamencie tyle szabel, że praktycznie w każdej chwili mogą rząd obalić. Tyle że wówczas doszłoby natychmiast do wyborów, w których naród wystawiłby im słony rachunek. Dlatego, jak dotąd, niemal wszyscy, poza parlamentarzystami Ligi Północnej, grzecznie głosują tak, jak premier Monti sobie życzy.

Jednak mimo tych wszystkich atutów rząd Montiego znajduje się w niesłychanie trudnej sytuacji. Kondycja Italii jest fatalna. Dług publiczny wynosi już blisko 2 bln euro, czyli 120 proc. PKB, a nawet jeśli wszystko pójdzie dobrze, będzie się jeszcze przez blisko dwa lata powiększał. Przy czym kraj jest w recesji, koszta obsługi zadłużenia rosną, więc Włochom grozi pętla kredytowa, z której mogą się nie wyplątać. Znów wzrosło bezrobocie – do rekordowych 8,9 proc. Siła nabywcza średniej pensji tak spadła, że sięga poziomem 1995 r. Sytuację pogarsza patologia włoskiej gospodarki.

Z dorocznego raportu Eurispes, instytutu zajmującego się studiami ekonomicznymi i społecznymi, wynika, że w ubiegłym roku włoski PKB wyniósł 1540 mld euro. Ale drugi, nielegalny obieg gospodarki przyniósł ekstra 35 proc. tej sumy – aż 540 mld. Natomiast organizacje mafijne wypracowały ponad 200 mld euro dodatkowego PKB. Poza tym Włosi ukryli przed fiskusem w 2011 r. 250 mld euro dochodów, a dalsze pół biliona ukrywają za granicą. Natomiast korupcję Eurispes oszacował na 60 mld euro – licząc inaczej: tysiąc euro łapówek rocznie na głowę mieszkańca. Z jednej strony Włosi są o wiele bogatsi, niż wskazują alarmistyczne statystyki, z drugiej jednak porażający rozmiar tych patologii wskazuje, jak ciężko będzie Montiemu z nimi walczyć.

Jak te dane przekładają się na realia codziennego życia, pokazał nalot policji skarbowej na luksusowy kurort górski Cortina D’Ampezzo. 30 grudnia 80 agentów skontrolowało tam 133 właścicieli 251 nowych, luksusowych terenówek (SUV) i okazało się, że 12 kontrolowanych w ciągu ostatnich lat deklarowało brak dochodów, a blisko 50 osób dochody statystycznego fryzjera. Pozostałe auta zarejestrowane były na firmy. 20 z nich przez trzy ostatnie lata z rzędu raportowały fiskusowi dotkliwe straty, a 15 dochody rzędu narożnego warzywniaka. W sumie, biorąc pod uwagę ceny tych pojazdów, można śmiało założyć, że blisko 100 z 251 SUV sprawili sobie oszuści podatkowi.

Dosłownie cudowne rezultaty przyniosły też kontrole przeprowadzone w 50 sklepach, butikach i restauracjach. Agenci tylko pilnowali, by wszystkie transakcje przeszły przez kasę fiskalną. Okazało się, że w porównaniu z dniem poprzednim oraz z 30 grudnia 2010 r. obroty wzrosły o 300, a nawet 400 proc.! Wniosek jest jeden: w kontrolowanych sklepach i restauracjach co najmniej trzy czwarte transakcji przeprowadzano wcześniej pod stołem.

Licencje pod stołem

Nie łatwiej będzie Montiemu liberalizować Italię. Można to wyjaśnić choćby na przykładzie sytuacji, w którą sami wpędzili się włoscy taksówkarze. Po II wojnie założyli związki zawodowe, które od lat dyktują władzom miejskim, ile mają wydać licencji, jak też cennik własnych usług. Taksówkarze tak świetnie zadbali o swój interes, że powstał rynek usługodawcy. Dlatego dziś taksówek jest mało (w Rzymie 7 tys., a w dwukrotnie mniejszej Warszawie 8 tys.), przejazd kosztuje majątek, a zamówić auta na godzinę czy następny dzień po prostu nie można. Nic dziwnego, że taksówkowe licencje, gwarantujące dobre zarobki, stały się pilnie poszukiwanym towarem. Więc taksówkarze, kończąc z zawodem, zaczęli je sprzedawać pod stołem. Dziś za licencję we Florencji trzeba zapłacić 300 tys. euro, a w Rzymie 200 tys. Prawem kaduka powstał, będący w świetle prawa grubym przestępstwem, uzus.

Wszyscy o tym wiedzieli, z policją skarbową włącznie, ale nikt nie ruszył palcem, by sytuację uzdrowić. Teraz, gdy premier Monti chce deregulacji rynku taksówkowego, taksówkarze się awanturują, że zapłacili za swoje licencje majątek i nie będą mogli ich sprzedać. Dlatego zablokowali Rzym. Kierowcy tirów poszli jeszcze dalej, bo protestując przeciw podwyżkom cen paliwa zablokowali na kilka dni całą Italię. W obronie swoich przywilejów strajki zapowiadają aptekarze, stacje benzynowe, adwokaci, a nawet kioskarze.

Włoska natura

Dziś cała Italia spowita jest systemem chorych, absurdalnych zależności i przywilejów. Betonują skutecznie rynek godnej pracy i zawieszają nad głowami młodych i zdolnych szklany sufit. Między innymi dlatego 31 proc. młodzieży (od 15 do 25 lat) nie uczy się i nie pracuje. Nie przypadkiem 85 proc. włoskich studentów na pytanie, co decyduje o znalezieniu dobrej pracy, odpowiada: znajomości i rekomendacje. A 65 proc. studentów deklaruje, że po studiach najchętniej wyjechałoby do pracy za granicę.

Przyznając Montiemu tytuł Europejczyka Roku, redakcja „Trombinoscope” zatytułowała laudację „Mario Monti, Włoch wbrew naturze?”. Trudno o celniejszy tytuł. Po pierwsze, Monti w swojej koncepcji państwa i społecznego ładu jest zupełnie niewłoski. Po drugie, przychodzi mu walczyć z włoską naturą, a właściwie żywiołem indywidualnego i zbiorowego egoizmu. Berlusconi usiłował zrobić z Italii sprawnie funkcjonujące przedsiębiorstwo (złośliwcy dorzucają: własne) i poniósł klęskę. Monti staje przed trudniejszym zadaniem: musi praktycznie zbudować państwo i społeczeństwo od nowa.

Polityka 06.2012 (2845) z dnia 08.02.2012; Świat; s. 48
Oryginalny tytuł tekstu: "Monti montuje Italię"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną