Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Sterroryzowane prawo

Więzienia CIA w Polsce – czy państwo może łamać prawa człowieka

Cały świat tajnych służb już z samego założenia stoi w sprzeczności z fundamentalnymi zasadami państwa prawa: jawnością działań i procesem otwartym dla publiczności. Cały świat tajnych służb już z samego założenia stoi w sprzeczności z fundamentalnymi zasadami państwa prawa: jawnością działań i procesem otwartym dla publiczności. Wojciech Stein / EAST NEWS
Demokratyczne procedury prawne źle sobie radzą z terrorystami czy sytuacjami ekstremalnymi. Wciąż na nowo zadajemy sobie pytanie: czy nasze zachodnie standardy obrony praw człowieka powinny mieć zastosowanie wobec terrorystów?
Afganistan nie chciał wydać szefa Al-Kaidy, wojska ruszyły, aby zniszczyć jego bazę.isafmedia/Flickr CC by 2.0 Afganistan nie chciał wydać szefa Al-Kaidy, wojska ruszyły, aby zniszczyć jego bazę.
Morderca Anders Breivik, o którego zbrodni wiemy chyba wszystko, dopiero czeka na proces i nie wiadomo, czy trafi za kraty, czy raczej do szpitala psychiatrycznego. Na fot. Oslo po tragedii.nrkbeta/Flickr CC by SA Morderca Anders Breivik, o którego zbrodni wiemy chyba wszystko, dopiero czeka na proces i nie wiadomo, czy trafi za kraty, czy raczej do szpitala psychiatrycznego. Na fot. Oslo po tragedii.

Czy musimy wybierać między naiwnością a brutalnością działań państwa? Jaki powinien być zakres swobody rządów w prowadzeniu tajnych operacji? Czy można dać blankietową zgodę na łamanie praw człowieka w imię bezpieczeństwa państwa?

Zacznijmy od tego, co dzieje się w Polsce. Jak wiadomo, w związku ze sprawą więzień CIA zarzut popełnienia przestępstwa postawiono b. szefowi Agencji Wywiadu Zbigniewowi Siemiątkowskiemu; mówi się też o odpowiedzialności politycznej b. premiera oraz innych dygnitarzy. Powstały dwa obozy. Jedni mówią: nie ruszać tej sprawy, tajemnica to tajemnica, trudno, racja stanu. Drudzy: przecież nie możemy zamykać oczu na bezprawie i niemoralność; trzeba wszystko wyjaśnić, winnych ukarać. Ponieważ sprawa wciąż wraca (patrz „Pochwała hipokryzji”, POLITYKA 24/11), spróbujmy odrobić tę lekcję.

Po 11 września i śmierci w WTC prawie 3 tys. ofiar doskonale rozumiano westernową pogróżkę George’a Busha, że dopadnie sprawców zbrodni. Pewnie każdy zaatakowany tak brutalnie kraj reagowałby tak samo. Afganistan nie chciał wydać szefa Al-Kaidy, wojska ruszyły, aby zniszczyć jego bazę. Żołnierze pochwycili wielu uzbrojonych mężczyzn, od których próbowano wydobyć zeznania. Polska – i wiele innych krajów – publicznie deklarowała pomoc Amerykanom; sojuszników wiążą oficjalne umowy o współpracy wojska, wywiadów, służb specjalnych i policji. Loty samolotów, międzylądowania, aprowizacja, ułatwienia techniczne w Polsce – nie powinny budzić żadnej sensacji ani dezaprobaty.

Co innego tajność operacji, dezinformowanie społeczeństwa i zarzut tortur. Władze nie mogą w takich wypadkach przymykać oczu, bo byłoby to sprzeczne z porządkiem konstytucyjnym. I – ciekawe – polityk w razie wpadki nie może się powołać na „rację stanu”. Racja stanu nie istnieje w konstytucji. Ostatecznie – w razie procesu o łamanie praw człowieka – oskarżony mógłby twierdzić, że działał w „stanie wyższej konieczności” (poświęcam jedno dobro, bo mam ratować inne, ważniejsze), ale czy taka obrona byłaby skuteczna?

Cały świat tajnych służb już z samego założenia stoi w sprzeczności z fundamentalnymi zasadami państwa prawa: jawnością działań i procesem otwartym dla publiczności. A przecież żadne państwo nie rezygnuje z takich służb, traktując ich działalność jako brudną, lecz konieczną robotę do wykonania. Jak zatem tajne służby wpasować w gmach demokracji?

Po pierwsze, musimy znaleźć dostatecznie wiele publicznych argumentów, by tajność uzasadnić. Po drugie, trzeba ciągle pytać, czy mechanizm kontroli pozwala na przeciwdziałanie patologiom? Historia dowodzi, że służby tajne często się degenerują, stają się imperiami, do których cywilni urzędnicy państwa nie mają wstępu. Wchodzi właśnie na ekrany film o Edgarze Hooverze, twórcy FBI, który – choć służba była jawna – zbudował całą machinę prawdopodobnie szantażującą władze.

Politycy z najwyższej półki, również w Polsce, powinni więc z góry wiedzieć, że ktoś musi stale patrzeć na ręce tajnym agentom. Komisje parlamentarne zwykle są słabo przeszkolone, łatwo je ograć, powołując się na tajność uzasadnioną interesem państwa. Na pewno operacje w toku wymagają ścisłej tajemnicy, ale chyba można już szczegółowiej mówić zaufanym osobom o operacjach zakończonych? Takie standardy przyjęto w większości krajów demokratycznych: to politycy, często odpowiedni ministrowie, sprawują nadzór nad służbami. Pytanie: na ile skuteczny?

 

 

Walka z terroryzmem to nie robota dla profesorów prawa, co nie znaczy, że agenci w terenie mają wolną rękę. Powieściowy James Bond nosił kryptonim 007 i hobbyści wiedzą, że prefiks 00 oznaczał swobodę decydowania o życiu i śmierci wrogów, „licencję na zabijanie”, w tym i na tortury. Jednak to wymysł powieściopisarza. Żadna cywilizowana służba nie dostaje takiej licencji. Byłoby to całkowite bezprawie. Nie można planować zabójstwa. Rozkazy zawsze zakładają pojmanie poszukiwanego, dopiero w razie jego oporu – „użycie siły”.

Dla wywiadu (czyli działań za granicą) wygląda to tak: opracowana koncepcja działania musi zyskać akceptację polityczną, służby przedstawiają też prognozy skutków takich operacji – w tym i wizerunkowe. W kraju konieczna jest zgoda prokuratora. Ktokolwiek na taką operację idzie – ma dokładną instrukcję na piśmie, zatwierdzony jej plan. Dalej to już jak na wojnie. Pamiętamy nieszczęśliwą operację przeciw uzbrojonym bandytom w Magdalence, która skończyła się dużo gorzej niż ta w Tuluzie. Mimo to, kiedy we Francji opozycja chciała przyjrzeć się działaniom sił antyterrorystycznych – premier odmówił zgody na przesłuchanie szefów służb specjalnych w senacie. Obowiązek dyskrecji nie jest zapisany w prawie, to tradycja republikańska.

W Polsce mleko się rozlało. Postępowanie prokuratorskie w sprawie przetrzymywania więźniów trwa od dawna. Teraz postawiono zarzut z art. 231 kk, który brzmi: „Funkcjonariusz publiczny, który, przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”.

Jak przekroczył uprawnienia, jak nie dopełnił obowiązków? – nie wiemy. Nie przyjeżdżał i nie patrzył, co Amerykanie robią na Mazurach? Pierwszy prezes Sądu Najwyższego – on osobiście decyduje o tym, czy tajność zachować, czy nie – nakazał przekazanie prokuraturze materiałów o współpracy polskich służb z CIA. Widocznie nie bez powodu. Co dalej? Sprawa trafi do sądu? W kilku innych krajach w analogicznych sprawach sądy albo odmówiły rozpatrywania (ostatnio na Litwie), albo – jak wcześniej we Włoszech – po skazaniu agentów sprawa trafiła do Sądu Konstytucyjnego, który orzekł, że sądownictwo włoskie w ogóle przekroczyło swoje uprawnienia wykorzystując w procesie tajne dokumenty istotne dla bezpieczeństwa państwa.

Nie bardzo wiadomo, czy polska prokuratura potrafi przed sądem poradzić sobie z procesem bez jakichkolwiek dowodów (świadków, dokumentów) ze strony amerykańskiej. Ostatecznie, jak przypuszczamy, ewentualny zarzut tortur można postawić jedynie Amerykanom. Wiadomo z góry, że władze USA nie będą tej sprawy ani wyświetlać, ani pomagać przy jej rozpatrywaniu. Komunikat był jednoznaczny już w październiku 2009 r. Amerykańskie ministerstwo sprawiedliwości (a więc władza wykonawcza), mimo wiążącego nas traktatu o pomocy prawnej, ogłosiło – powołując się na bezpieczeństwo narodowe – że nie będzie udzielać żadnych informacji. Co więcej, uważa sprawę za zamkniętą.

Chociaż to decyzja rządu, sądy amerykańskie szanują tajemnice rządowe. W Ameryce rozpatrywana już była skarga przeciwko firmie Jeppesen Dataplan – tej samej, która organizowała loty na lotnisko w Szymanach. Skarżący się, rzekomo torturowani, nie zarzucali tortur firmie lotniczej, lecz dowodzili współsprawstwa: że firma musiała wiedzieć, jakim zadaniom służy. Sąd jednak odrzucił skargę. Uzasadnienie: proces mógłby ujawić tajemnice ważne dla bezpieczeństwa kraju. Słowem, władza sądownicza sama orzekła, że nie jest to sprawa dla niej (było co prawda votum separatum: część sędziów uznała, że odmowa drogi sądowej jest zbyt drastyczna).

 

 

Sądy amerykańskie kierują się precedensami, m.in. sprawą Reynoldsa z 1948 r. Chodziło w niej o to, że trzech cywilnych inżynierów radiowych zginęło w katastrofie wojskowej superfortecy B-29 podczas badania elektroniki samolotu. Wdowy po zabitych domagały się odszkodowania, ale lotnictwo nie chciało ujawnić raportu o katastrofie. W ostatniej instancji Sąd Najwyższy uznał, że armia musi mieć swoje tajemnice w interesie bezpieczeństwa. Precedens sprawy Reynoldsa oznacza tyle, że sądy nie zajmują się sprawami, które naruszają tajemnice rządu. Czy to – w systemie demokratycznym – nie nadmierne zaufanie do rzetelności rządu? Danie wolnej ręki? Tym bardziej że pół wieku później okazało się, iż raport o katastrofie żadnych tajemnic nie zawierał.

Sędziowie amerykańscy często jednak wskazują, że zamknięcie drogi sądowej nie oznacza, że rząd – mając pełny dostęp do tajnych informacji – nie może sam ocenić, czy doszło do bezprawia, czy nie. A jeśli naruszono prawa człowieka i wyrządzono krzywdy – rząd może znaleźć sposoby ich naprawienia, a przy tym zachować swoje tajemnice. Poza tym w systemie amerykańskim odszkodowanie może wypłacić parlament uchwalając indywidualną ustawę. Takie zalecenia sądowe formułowano w sprawach, w których w walce z terrorystami dochodziło albo do wyraźnego bezprawia, albo do pomyłek. Inna rzecz, że urzędnicy rzadko sami przyznają się do winy, a już na pewno z własnej inicjatywy nie wypłacają odszkodowań.

Szukanie innych dróg niż publiczny proces wypływa ze skrytego przekonania, że procedury demokratyczne nie pasują do ekstremów. Szlachetna starożytna maksyma zakłada, że prawa ustanawiane są dla sprawiedliwych nie po to, by nie popełniali nieprawości, lecz by jej nie doznawali. Zasadą jest domniemanie niewinności.

Zakładamy, że człowiek, także podejrzany terrorysta czy szaleniec, jest niewinny. Nowoczesna procedura karna nie jest więc bezstronna, lecz daje fory podejrzanemu i oskarżonemu. On nie musi niczego wyjaśniać, może milczeć, a nawet oszukiwać śledczych. Prokurator ma udowodnić winę i to w najmniejszym szczególe. To często zasady trudne do dochowania. Weźmy złapanych w Afganistanie, prawdopodobnie w walkach albo bazach szkoleniowych (zabójca z Tuluzy był w takiej bazie). Kto miał czas na protokoły, oględziny, sekcje zwłok ofiar, zebranie dowodów na miejscu? Dobrze określił te osoby Daniel Fried (POLITYKA 10/11): „ani winni, ani niewinni”. Każdy dobry adwokat doprowadziłby do uniewinnienia tych aresztowanych. Więc ich wypuścić? USA zabiegały, by kraje sojusznicze wzięły – każdy po kilku – tych więźniów do siebie. Chętnych nie było.

W połowie ub. roku doszło w naszym sąsiedztwie do dwóch głośnych zbrodni – zabicia kilkudziesięciu osób na norweskiej wyspie i podłożenia bomby w białoruskim metrze. Morderca Anders Breivik, o którego zbrodni wiemy chyba wszystko, dopiero czeka na proces i nie wiadomo, czy trafi za kraty, czy raczej do szpitala psychiatrycznego. Norweski wymiar sprawiedliwości nieźle się musi nagimnastykować, by w ogóle utrzymać zbrodniarza w areszcie, bo ze szpitala, gdzie najpewniej trafi – może uciec. Z kolei dwaj młodzi ludzie z Witebska, co do których winy za zamach w metrze w Mińsku nawet większość Białorusinów ma wątpliwości, zostali już dawno rozstrzelani.

Patrząc z pewnym współczuciem na kłopoty prawne Norwegów, nie zazdrościmy przecież skuteczności prawa i państwa na Białorusi. Zasada ograniczonego zaufania obywateli do państwa ogranicza jego skuteczność, ale także ryzyko nadużyć. Chyba jest tak, że współczesna demokracja polega na nieustannym szukaniu punktu równowagi między sprzecznymi racjami i wartościami.

Polityka 14.2012 (2853) z dnia 04.04.2012; Temat tygodnia; s. 12
Oryginalny tytuł tekstu: "Sterroryzowane prawo"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną