Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Chrystus wychodzi na ulice

Wielki Tydzień w Sewilli

Członkowie bractwa San Bernardo. Członkowie bractwa San Bernardo. Magdalena Nowakowska / Polityka
Na tydzień przed Wielkanocą wszystkich zajmuje kwestia deszczu. Gdyby miało padać, będzie katastrofa. Cała Sewilla patrzy więc w niebo.
Przedstawiciele bractwa La Ressurecion.Magdalena Nowakowska/Polityka Przedstawiciele bractwa La Ressurecion.

Wąskie, brukowane uliczki Sewilli lśnią w kałużach. Dochodzi pierwsza w nocy, a całe miasto płynie w stronę Basilica de la Macarena. Ciepłe, nocne powietrze drga od głosów, dyskusji i tego hiszpańskiego terkoczącego rrr w co drugim słowie. Padało w dzień, to może w nocy nie będzie?

Ludzie pod bramą kościoła oczekują na rozstrzygnięcie. Operatorzy kamer z nadzieją tkwią za swoim sprzętem, telewizyjne żurawie przesuwają się nad tłumem. Sewilczycy nie zaprzątają sobie jednak głowy zdjęciami. Nie po to tu przyszli. Wyciągają wysoko głowy, patrząc w stronę bramy świątyni, skąd powinien ruszyć pochód. – Nie idą, nie idą! – przez tłum przetacza się szmer. – Odwołane!

Z kościoła wychodzą powoli nazarenos, pielgrzymi, zsuwają z głów kaptury zasłaniające twarze, obejmują się w niemej rozpaczy. Święta Panienka La Macarena, tocząca diamentowe łzy po gładkich policzkach, pozostanie dziś w kościele.

Deszczowa apokalipsa

To nie zdarza się często. Sewilla jest w końcu stolicą Andaluzji. A Andaluzja to słońce, ciepłe zimy i upalne lata. Intensywne wiosenne deszcze to rzadkość. Co kilka lat się jednak pojawiają. A Wielki Tydzień (hiszp. Semana Santa) spowity w mokrych chmurach to katastrofa. Najbardziej spektakularne święto w całej Europie w deszczu zostaje szybko utopione. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zdecyduje się na wypuszczenie na ulice procesji niosących zabytkowe rzeźby. Nosiciele, costaleros, nie dźwigną na swoich barkach wielotonowych platform z figurami. Wszyscy kiwają głowami, że to niemożliwe. Przeciskanie się po mokrych, wąskich uliczkach jest zbyt niebezpieczne.

Przyjezdnym sprawa wydaje się trochę przesadzona. Wszak miasto przygotowuje się do wielkanocnych procesji przez cały rok, ładując w to niewiarygodne pieniądze, zużywając mnóstwo energii i czasu. I wina, przy którym najlepiej ustala się wszelkie szczegóły. Kilka tygodni przed świętem nikt już nie mówi o niczym innym – procesje są omawiane w każdej knajpie, na każdej ulicy, przy każdym towarzyskim spotkaniu.

Gdy zajdzie się do knajpki na tapas (przekąski), zanim jeszcze zdąży się za nie zapłacić, już ktoś cię pyta, jak oceniasz przygotowania do nadchodzącego tygodnia. Inny dzieli się opowieścią, między słowami wrzucając w siebie małe kiełbaski chorizo, o trudach zdobywania tekturowych stelaży. Niektórzy pozamawiali je już pół roku temu. Kto się spóźnił, spędza czas na nerwowym bieganiu po mieście i odwiedzaniu kolejnych sklepików.

Wydłużony stożek takiego stelaża wkłada się pod spiczasty kaptur, który naciągają na głowy nazarenos. Bez niego materiał kaptura zwisałby smętnie po plecach. A to jest duża różnica: kaptur niesterczący bowiem noszą penitentes (pątnicy) – można ich też poznać po dużym drewnianym krzyżu dźwiganym na ramieniu. Sprawa stelaży pod kaptur jest więc niemal równie ważna jak kwestia deszczu.

Kadzidło i kaptur

Gdy nie pada, Sewillę trawi nieustanna gorączka. Już kilka dni przed poniedziałkiem inaugurującym Wielki Tydzień wystawy sklepów zamieniają się w ołtarze, a obok prezentowanych eleganckich modnych sukni pojawia się zakrwawiona, bolesna twarz umęczonego Jezusa. Mury domów pokrywają plakaty z wizerunkiem Ukrzyżowanego. Na jedynkach gazet omawia się wyłącznie kwestie związane z Semana Santa – wszystko inne zostaje zepchnięte na dalsze strony. No i kadzidło. Duszący zapach palonej mirry, drzewa sandałowca, aromatycznej żywicy i lawendy unosi się nad ulicami Sewilli, płynie z okien mieszkań, wypełnia hale supermarketów.

Gdy idzie się ulicą, można spodziewać się widoku przemykającej w pośpiechu osoby odzianej w długi habit i trochę przerażająco wyglądający kaptur na głowie (jeżeli udało jej się wcześniej zdobyć stelaż). W kapturze zasłaniającym twarz wycięte są dwa otwory na oczy. Wpatrywanie się w nie jest zwykle jedyną możliwością, by nawiązać z nazareno jakiś kontakt. Głupio przyznać, ale czasem nie wiadomo nawet, czy ma się przed sobą mężczyznę, czy kobietę. Od czasu, gdy 25 lat temu jedno z bractw przyjęło w swoje szeregi płeć piękną, nic już nie jest pewne. Nazarenos raczej nic nie mówią, spieszą się na zebranie i nie mają czasu na pogawędki.

Zwyczaj organizowania gigantycznych religijnych procesji ma w Hiszpanii dobre 600 lat. Malaga, Granada, Sewilla, dziesiątki mniejszych miast. To jednak te odbywające się w stolicy Andaluzji są najbardziej znane i robią największe wrażenie. Pierwsze wzmianki o nich pochodzą z 1350 r. Początkowo kilkuosobowe, mające jednak ten sam cel co i dziś – uczczenie męki i śmierci Chrystusa. Wpierw Pasja odgrywana była przez ludzi, później pojawiły się drewniane figury. Część z nich do dziś niesiona jest w Wielkim Tygodniu ulicami miasta. Mają po kilkaset lat. Nie mogą być wyniesione na deszcz.

W Sewilli działa obecnie ponad 60 bractw, z których część ma wielowiekową historię, inne zaledwie kilkudziesięcioletnią. El Silencio powstało w 1340 r., Pasion y Muerte w 2011 r. Członkowie każdego z nich mają stroje w innym zestawie kolorów, swoje emblematy i symboliczne przedmioty, własny kościół oraz – noszącą zwykle tę samą nazwę co świątynia – knajpkę na przykościelnym placu.

Są nawet bractwa dziecięce organizujące procesje, w których obok puchnących z dumy rodziców maszerują, trzymając w rękach świece lub święte obrazki, kilkulatki. Mikre postaci w spiczastych kapturach wyglądają bardziej jak uczestnicy zlotu miłośników Harry’ego Pottera.

Od procesji do procesji

Wysokie obcasy stukają po bruku, zapach wody kolońskiej spowija zaułki starego miasta, wykrochmalone koszule szeleszczą przy każdym ruchu ręki. Sewilla oszałamia elegancją. Semana Santa sprawia, że wszyscy, nie wyłączając młodzieży, prześcigają się w strojeniu. Starsi mężczyźni trzymają się sprawdzonych zasad: ciemnych marynarek i równo ułożonych krawatów. Kobiety nie rozstają się z butami na obcasach, na których jakimś cudem są w stanie wytrzymać całodniową wędrówkę po mieście. Młode dziewczyny mają wreszcie pretekst, by oddać się zakupom – przecież na każdy dzień Wielkiego Tygodnia, a może i każdą procesję potrzeba innej kreacji. W Wielki Piątek dojdą do tego tradycyjne mantylki, zdobiące kobiece głowy, i czarne, sięgające do kolan suknie. W pełnym elegancji tłumie turyści w szortach i klapkach na nogach są z lekceważeniem ignorowani. Jeżeli ubrałeś się w krótkie spodenki, dla Hiszpanów już nie istniejesz.

Stelaże pod kaptury to tylko jeden z problemów, nad którego rozwiązaniem biedzą się rozpalone głowy sewilczyków. Największego wysiłku wymaga dopracowanie logistyki. – Przez cały Wielki Tydzień, od poniedziałku do soboty, przez miasto przechodzi kilkadziesiąt procesji – tłumaczy Javier, który wraz ze znajomymi już od kilku godzin planuje w jednej z knajpek świąteczne manewry. – Każde bractwo ma przydzielony dzień i godziny przemarszu. Problem w tym, że procesje idą w różnych częściach miasta w tych samych godzinach. Jeżeli chce się wziąć udział w jak największej ich liczbie, a wszyscy chcą, trzeba mieć plan działania. Już pierwszego dnia wyrusza sześć bractw, wszystkie zaczynają o osiemnastej i idą do pierwszej, drugiej w nocy. W kolejnych dniach przez miasto przechodzi już 8–12 procesji. I weź teraz to jakoś ogarnij.

Musisz mieć el programa – grubą, kieszonkową książeczkę ze szczegółowym harmonogramem wszystkich wydarzeń. Każdy ją ma. Jeżeli ktoś nie ma el programa, to znaczy, że jest miłośnikiem szortów. Na niewielkich stronach książeczki drobnym druczkiem podany jest przebieg całego święta. Wiadomo więc, że o godz. 16 na Campana będzie iść bractwo el Carmen, a o 18 pod katedrą – San Bernardo. To blisko, więc da się uczestniczyć w obu procesjach. A na calle Torrejon złapiesz jeszcze El Baratillo. W książeczce są nawet specjalne puste strony, oznaczone jako mi plan para hoy, czyli mój plan na dzisiaj. Tam robi się notatki i odhacza swoje procesyjne postępy.

Inna, równie popularna metoda to rozwiązanie stacjonarne. By z niej skorzystać, trzeba dysponować mieszkaniem z balkonem wychodzącym na ulicę, po której będzie szła jedna z procesji (a raczej kilka, bo ich trasy w kolejnych dniach się powtarzają). Balkon się dekoruje – żadne tam tandetne świecidełka, szmatki czy sztuczne kwiaty, ale zatwierdzony dla całego miasta jeden wzór eleganckiej płachty w bordowym kolorze ze złotym paseczkiem – i spędza na nim długie godziny w towarzystwie zaproszonych przyjaciół i rodziny. Z kieliszkiem wina w dłoni. Co bardziej przedsiębiorczy wynajmują balkonowe miejscówki za opłatą. Za taką wygodę płaci się jednak brakiem mobilności. Gdy znajomi spytają, jak oceniasz tegoroczny przemarsz La Trinidad, możesz być w kłopocie, bo nie masz o nim pojęcia – jego trasa nie wiodła akurat pod twoim balkonem.

Kolejną kategorią są miejsca dla VIP. W najważniejszych punktach przemarszu procesji ustawia się wiklinowe krzesła. Oddzielone od ulicy barierką, zapewniają najlepszy widok. By dostać taką miejscówkę, trzeba być albo zasłużonym dla miasta mieszkańcem Sewilli, albo mieć znajomości w odpowiednich urzędach.

Śniadanie z Jezusem

Przenośne krzesełka, które po złożeniu można nieść niczym parasolkę, i torrijas, cięte w trójkąty kawałki tostowego chleba, unurzane w mleku, oliwie i miodzie i usmażone w głębokim oleju – Javier wylicza, czym jest dla niego Semana Santa.

Plakaty z Matką Boską lub Chrystusem w restauracjach, sklepach i na ulicach. Menu świąteczne w knajpach. I dzwonki w komórkach, werble i trąbki – dorzucają jego znajomi.

Wywieszane na murach informacje o tym, by zabrać samochody z ulic. By procesja mogła przejść – dodają kolejni. Jak nie zabierzesz auta, to ci je wywiozą. A jak zostanie, możesz go nie poznać. Raz znajomemu wyłamali wszystkie lusterka i zapaćkali samochód woskiem z palących się świec. Nie celowo. Po prostu musieli się przeciskać obok.

No i nocne błąkanie się po mieście. Ulice, pomimo późnej pory, są pełne, a szmer rozmów odbija się od ścian starych budynków, dudniąc w wąskich przecznicach. W Wielki Tydzień w zasadzie się nie śpi. Trzeba kraść krótkie chwile drzemki w ciągu dnia.

Dzieci wspominają o woskowych kulach. Na początku tygodnia zwijają w małe kulki kawałki folii aluminiowej. Pokutnicy, niosący grube długie świece, leją na nie po kilka kropli stopionego wosku. Z każdą kroplą kula rośnie, po paru dniach nie mieści się już w dłoni, przynosząc chwałę małemu właścicielowi. Szczególnie gdy kolega ze szkolnej ławki ma mikrą kulkę, którą można bez trudu schować do kieszeni.

Jestem ochrzczony, ale nie wierzę już w Boga, a od kościoła trzymam się z daleka – tłumaczy młody mężczyzna, oczekujący przy plastikowym kubku piwa wraz z kilkoma setkami innych, aż za kilka godzin na plac dotrze jedna z procesji. Nie jest tu osamotniony. Semana Santa, choć wiąże się z religią i obchodami Wielkanocy, dawno już przestała być wyłącznie świętem chrześcijan. Hiszpanie, chociaż w większości katolicy, traktują je jako wydarzenie kulturalne, integrujące społeczność, element tradycji. Dlatego Sewilla ani myśli zatapiać się w trakcie Wielkiego Tygodnia w powadze i smutku. Pomiędzy oglądaniem procesji jest czas na wstąpienie do knajpy na kilka łyków czegoś mocniejszego, zebrany tłum dyskutuje swobodnie i wesoło, milknie tylko na moment, gdy obok przesuwają się figury i obrazy świętych. Wyjątkiem jest procesja bractwa el Silencio, która odbywa się w absolutnej ciszy.

Hiszpania w typowy dla niej sposób łączy sacrum z profanum. „Jestem właśnie na procesji”, wklepuje w komórkę oparta o ścianę kościoła młoda dziewczyna, odbierając po sekundzie wiadomość, co jej rozmówca jadł na śniadanie. Spoglądając jednym okiem na zbliżających się pokutników, dziewczyna wysyła mu menu swojego obiadu. W tym samym czasie inne kobiety padają z płaczem na kolana przed niesionymi figurami.

Guapa, guapa!

O bliskości procesji świadczy huk werbli i jazgot trąbek. I miarowe okrzyki capataz, mistrzów ceremonii, którzy kierują przemarszem, dając niosącym platformę wskazówki, dzięki którym są w stanie jakoś przecisnąć się przez wąskie ulice i pokonać ostre zakręty. – 20 kroków w prawo, 15 w lewo, do przodu, do przodu, stać! 40–50 mężczyzn o ramionach szerokich jak słupy i nabrzmiałych od wysiłku karkach kryje się pod platformą z ogromną figurą Jezusa bądź Maryi. Na okrytych grubym materiałem barkach unoszą nawet dwutonowy ciężar i drobnymi krokami, w takt muzyki, przemierzają z nim ulice Sewilli. Przed nimi, w dwuszeregu, w milczeniu idą zakapturzeni nazarenos, a dalej penitentes. Nocą latarnie gasną, a ulice oświetlają tylko drgające płomyki świec. – Guapa, guapa (piękna, piękna) – krzyknie ktoś w tłumie na widok figury Matki Boskiej.

Gdy ma się trochę szczęścia, wszystko na chwilę zamrze w bezruchu, a nad tłumem popłynie saeta, religijny śpiew wywodzący się z flamenco, pełen skomplikowanych rytmów i cierpienia, rozrywający serce. Dobiega zwykle gdzieś z balkonu, z tłumu, wtedy w jednej chwili kilka tysięcy zebranych ludzi milknie, platforma przystaje, werble cichną.

A później wszyscy idą napić się wina.

Polityka 14.2012 (2853) z dnia 04.04.2012; Na własne oczy; s. 132
Oryginalny tytuł tekstu: "Chrystus wychodzi na ulice"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną