Partia Republikańska, zwana górnolotnie GOP: Grand Old Party, przeczy swojej nazwie. Wcale nie jest wielka, skoro nie brak w Stanach Zjednoczonych poważnych komentatorów, którzy twierdzą, że tegoroczna grupa pretendentów - Romney, Santorum, Gingrich, Paul - to najsłabsza drużyna, jaką ktokolwiek ma w pamięci.
Ameryka - jak kilka krajów europejskich, zwłaszcza Francja i Wielka Brytania - stała się od lat „demokracją remisu”, „krajem 50:50”, co oznacza, iż dwa obozy, o równych mniej więcej wpływach, starają się zdobyć władzę i ostatecznie rywalizację rozstrzygają nie przysięgli zwolennicy jednego czy drugiego obozu, lecz ludzie umiarkowanego centrum. Co za paradoks! Wybory wygrywa się w centrum, a nie w płomiennym zaangażowaniu partyjnym. Santorum, katolik nie tylko konserwatywny, ale przede wszystkim nietolerancyjny - na zwycięstwo w Ameryce szans żadnych nie miał. I trudno nie zgodzić się z Romneyem, który w swojej kampanii podkreśla, że Santorum nie jest człowiekiem, który pokonałby Baracka Obamę.
Pytanie czy jest nim sam Romney? Niewątpliwie na wycofaniu się Santoruma Romney zyskuje prawie 3 mln dolarów, które z góry przeznaczył na kampanię w zbliżających się wyborach wstępnych w Pensylwanii, rodzinnym stanie Santoruma. Zniknął stamtąd groźny rywal, więc pieniądze można przeznaczyć na kampanię w innym stanie.Ten z pozoru drobny fakt obnaża coraz poważniejszą chorobę amerykańskiej demokracji: jej uzależnienie się od pieniędzy.
Dwa lata temu amerykański Sąd Najwyższy zmienił prawo wyborcze, znosząc w praktyce wszelkie ograniczenia finansowania kandydatów przez wielkie korporacje i banki. O ile wybory przed 4 laty już były drogie: 5,3 mld dolarów, to w tym roku szacuje się, że będą oszałamiająco kosztowne - w sumie kandydaci będą musieli wydać może i 8 mld dolarów. I to głównie na kampanie telewizyjne, najczęściej negatywne, w których obsmarowuje się przeciwnika. Czy dojdzie do tego, że kandydat biedny, nie popierany przez wielki kapitał - nie będzie z zasady miał czego szukać w Ameryce? Znamienne, że w czasach trudności gospodarczych, rekordowych nierówności majątkowych, oburzenia na chciwość bankierów - rosną szanse milionera Romneya, który w dodatku chciał ukryć przed wyborcami, że płaci śmiesznie niskie podatki w porównaniu z mniej fortunnymi Amerykanami.