Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Nie wybijemy talibów

WYWIAD: Jak zakończyć wojnę w Afganistanie

Nie odwrócimy się plecami do Afganistanu - zapowiada ambasador Crocker. Nie odwrócimy się plecami do Afganistanu - zapowiada ambasador Crocker. isafmedia / Flickr CC by 2.0
Rozmowa z Ryanem Crockerem, ambasadorem USA w Kabulu, o tym, dlaczego Ameryka nie wycofa się całkowicie z Afganistanu i jak zamierza zakończyć tamtejsze powstanie
Amerykanie mają być zaangażowani w Afganistanie przez okres tzw. dekady transformacyjnej od 2014 do 2024 r.isafmedia/Flickr CC by 2.0 Amerykanie mają być zaangażowani w Afganistanie przez okres tzw. dekady transformacyjnej od 2014 do 2024 r.
Ambasador Crocker zapewnia, że Amerykanie nie prowadzą żadnych negocjacji z talibami.isafmedia/Flickr CC by 2.0 Ambasador Crocker zapewnia, że Amerykanie nie prowadzą żadnych negocjacji z talibami.
Ryan Crocker od kilku miesięcy jest ambasadorem USA w Afganistanie.Rafiq Maqbool/Reuters/Forum Ryan Crocker od kilku miesięcy jest ambasadorem USA w Afganistanie.

Wawrzyniec Smoczyński: – Czy ambasador amerykański w Kabulu może prowadzić normalne życie?
Ryan Crocker: – Mógłbym, gdybym miał na to czas. Poziom bezpieczeństwa w Kabulu jest świetny, na ulicach pełno ludzi, sklepy działają, otwierają się dobre restauracje, są tylko straszne korki. Mógłbym wieść tu bardzo przyjemne życie, ale nie mam na to czasu.

Nie bałby się pan chodzić po ulicach?
Bezpieczeństwo nie stanowi problemu. Ciągle poruszam się po mieście, tyle że służbowo.

Ameryka szykuje się do planowego wyjścia z Afganistanu w 2014 r. Co chcecie osiągnąć, nim to nastąpi?
Zgodnie z ustaleniami szczytu NATO w Lizbonie w 2010 r., jesteśmy zobowiązani przekazać Afgańczykom pełną odpowiedzialność za bezpieczeństwo wewnętrzne i ten proces trwa. Do lata tego roku 75 proc. ludności Afganistanu będzie już pod opieką sił afgańskich, a nie międzynarodowych. Od ubiegłego lata Afgańczycy pilnują Kabulu i miasto jest bardzo bezpieczne. Pomagamy im ustanowić stabilne, bezpieczne, trwałe i demokratyczne państwo, jednocześnie redukując własną obecność w Afganistanie. Ten proces przebiega zgodnie z planem.

To nie znaczy, że nasza obecność skończy się w 2014 r. Przed majowym szczytem NATO w Chicago i lipcowym Forum Ekonomicznym w Tokio rozmawiamy o długotrwałych zobowiązaniach względem Afganistanu. Nie wiem, o co Afgańczycy poproszą ani na co zgodzą się kraje obecnej koalicji, ale jest jasne, że do utrzymania skuteczności afgańskich sił bezpieczeństwa niezbędne będzie wsparcie społeczności międzynarodowej. Nie powtórzymy błędu, jaki popełniliśmy na początku lat 90. po wycofaniu się Sowietów – nie odwrócimy się plecami do Afganistanu. Obiecaliśmy, że pozostaniemy zaangażowani w tym kraju przez okres tzw. dekady transformacyjnej od 2014 do 2024 r. i na tych dwóch konferencjach będziemy tę obietnicę przekładać na konkrety.

Ameryka negocjuje jednocześnie warunki trwałej obecności wojskowej. W Iraku, gdzie również był pan ambasadorem, redukcja wojsk przebiegała znacznie szybciej. Skoro w Afganistanie jest tak dobrze, do czego te wojska są potrzebne?
Nie mówię, że są. W Lizbonie zobowiązaliśmy się do dwóch rzeczy: całkowitego przekazania Afgańczykom kontroli nad krajem do końca 2014 r., ale też utrzymania międzynarodowej obecności wojskowej, by wspomóc ich w tym zadaniu. Ta obecność będzie się stopniowo zmniejszać. Do końca września wycofamy 33 tys. dodatkowych żołnierzy, których prezydent Barack Obama wysłał w 2009 r. w celu nasilenia działań bojowych (surge). Potem zapadną decyzje na temat harmonogramu wycofywania dalszych wojsk. Zmieni się też rola sił międzynarodowych – zadania bojowe będą przejmować Afgańczycy, a my zajmiemy się w większym stopniu szkoleniem i wspieraniem sił afgańskich.

Jednocześnie słyszymy o kolejnych atakach na siły koalicji, także ze strony żołnierzy afgańskich. Na ile można im ufać i czy są tak naprawdę zdolni do kontrolowania kraju?
Doszło do kilku tragicznych incydentów, w których afgańscy żołnierze i policjanci skierowali broń przeciwko swoim zagranicznym kolegom. Te wydarzenia zbulwersowały nie tylko nas, ale także władze afgańskie i wszyscy podjęliśmy kroki, by takie ataki się nie powtórzyły. Jednocześnie trzeba zaznaczyć, że tysiące żołnierzy sił międzynarodowych współpracują na co dzień z Afgańczykami, czy to w ministerstwach, czy w oddziałach bojowych. Te incydenty, jakkolwiek tragiczne, stanowią ułamek całych naszych kontaktów.

Zdolności bojowe afgańskich sił bezpieczeństwa, czyli armii i policji, stale rosną. Jak już mówiłem, od dziewięciu miesięcy pilnują Kabulu i miasto funkcjonuje zupełnie normalnie. Czasem bardzo zły incydent jest bardzo dobrym sprawdzianem. Po przypadkowym sponiewieraniu egzemplarzy Koranu [w lutym w bazie Bagram spalono 1652 zniszczone książki, w tym 48 egzemplarzy Koranu – przyp. red.] w wielu częściach kraju wybuchły protesty. Afgańczycy zajęli się nimi samodzielnie, bo w tym wypadku reakcja sił międzynarodowych tylko zaostrzyłaby sytuację.

Zrobili to z odwagą, oddaniem i skutecznością – zapewnili ochronę życia i własności w całym kraju, w tym także życia i własności wojsk amerykańskich. Afgańczycy zrobili to z minimalnym użyciem siły, choć protesty były gwałtowne. W trakcie tygodniowych demonstracji w całym kraju zginęło po obu stronach 29 osób. Byłoby oczywiście lepiej, gdyby nie było żadnych ofiar, ale biorąc pod uwagę skalę tych wystąpień, jak dla mnie jest to dowód umiejętności i powściągliwości sił afgańskich.

 

 

Palenie egzemplarzy Koranu to niejedyny incydent, jaki w ostatnich tygodniach wzburzył Afgańczyków. Jak wyjaśni pan zamordowanie cywilów przez amerykańskiego żołnierza pod Kandaharem?
Ten incydent, w którym żołnierz amerykański zamordował 17 niewinnych Afgańczyków, był doprawdy straszny. Prezydent Obama publicznie za to przeprosił, pracujemy nad tym, by coś takiego się nigdy nie powtórzyło i, co najważniejsze, nasi afgańscy przyjaciele rozumieją, że to wielokrotne zabójstwo nie odzwierciedla stosunku wojsk amerykańskich do Afgańczyków. Byłem pod wrażeniem tego, jak afgańscy urzędnicy różnego szczebla występowali publicznie, by uspokoić ludzi i wyjaśnić, co się stało: że ta zbrodnia była dziełem pojedynczego człowieka, którego motywy możemy tylko zgadywać.

Afgańczycy nie zerwali z nami kontaktów. Ludzie byli bardzo zasmuceni – my najbardziej ze wszystkich – ale każdy robił swoje. Nie wycofaliśmy naszych pracowników z ministerstw z obawy o ich bezpieczeństwo, nie przerwaliśmy negocjacji nad porozumieniem o partnerstwie strategicznym, więc Afgańczycy zrozumieli, że ta straszna zbrodnia była mimo wszystko pojedynczym i odosobnionym czynem i że nie można na jej podstawie oceniać wszystkich Amerykanów.

Prezydent Hamid Karzaj nazywa Amerykanów demonami, które nawiedziły Afganistan. Czy to dla was wciąż partner godny zaufania?
Znam prezydenta Karzaja prawie od momentu, gdy został przywódcą Afganistanu – przyjechałem do Kabulu 10 dni po tym, jak objął urząd przewodniczącego Afgańskich Władz Tymczasowych w 2001 r. Nie ma człowieka, który miałby od niego cięższą pracę przez dłuższy czas. Mam dla niego wielki podziw i szacunek, zrobił dla swojego kraju rzeczy nadzwyczajne, zmagając się przy tym z niespotykanymi trudnościami i pozostaje bliskim przyjacielem i sojusznikiem Stanów Zjednoczonych. Dlatego negocjujemy z nim długotrwałe porozumienie strategiczne.

Zbrodnia pod Kandaharem doprowadziła do zerwania negocjacji pokojowych z talibami. Czy potwierdza pan, że takie rozmowy się toczą?
Te rokowania prowadzone są przez samych Afgańczyków, którzy rozmawiają z innymi Afgańczykami o pojednaniu. To nie są rozmowy między Amerykanami a talibami. Pomagamy i ułatwiamy te kontakty, na ile potrafimy, i jeśli rząd afgański nas o to prosi, ale nie ma osobnych, amerykańskich negocjacji z talibami. Wspieramy te rozmowy, a afgański minister spraw zagranicznych był niedawno w Katarze i rozmawiał o warunkach otwarcia w tym kraju biura, w którym mogłyby się odbyć takie afgańsko-afgańskie negocjacje.

Jaki byłby cel negocjacji z talibami?
Irak nauczył nas, że powstania nie da się zakończyć wybijając powstańców. Na końcu musi dojść do porozumienia politycznego i wydaje się, że w Afganistanie nadszedł ten moment. Po dekadzie powstania talibowie są zmęczeni walką, której nie są w stanie wygrać, zmęczeni życiem na wygnaniu. Jednocześnie są Afgańczykami i chcą wrócić do domów, ale muszą uznać nowy porządek w Afganistanie. Żeby powstanie się skończyło, trzeba dać im po temu szansę.

Wielu amerykańskich analityków uważa, że talibowie czekają raczej na wycofanie się wojsk koalicji, a gdy to nastąpi, kraj ogarnie totalna wojna domowa. Pan nie ma takich obaw?
Wojna domowa jest bardzo mało prawdopodobna. Prezydent Karzaj jest oddanym afgańskim patriotą i od ponad dekady stara się zespolić Afgańczyków w jeden naród. Dba o prawa wszystkich grup etnicznych w dostępie do stanowisk państwowych – obaj jego wiceprezydenci pochodzą z mniejszości, a mimo to pozostają wierni idei jednego, wspólnego państwa afgańskiego. Te mniejszości – jak wszyscy Afgańczycy – doświadczyły strasznego okresu wojen domowych. Znają je, nie chcą do nich wracać i mają konstytucję, która gwarantuje ich prawa. Nie spotkałem w tym kraju entuzjazmu dla idei separatyzmu ani chęci powrotu do wojny domowej.

 

Ryan Crocker jest ambasadorem USA w Afganistanie od lipca 2011 r. Zawodowy dyplomata, kierował najtrudniejszymi placówkami amerykańskimi: był ambasadorem w Iraku (2007–09), Pakistanie (2004–07) i Syrii (1998–2001). Jako młody dyplomata pracował w Iranie przed obaleniem szacha, przeżył atak bombowy na ambasadę USA w Bejrucie w 1983 r. i splądrowanie jego rezydencji w Damaszku w 1998 r. W 2002 r. napisał poufny dokument, w którym ostrzegał sekretarza stanu USA Colina Powella, że obalenie Saddama Husajna doprowadzi do wybuchu szyicko-sunnickiej wojny domowej.

Polityka 16.2012 (2855) z dnia 18.04.2012; Świat; s. 48
Oryginalny tytuł tekstu: "Nie wybijemy talibów"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną