To był 20 gol Roberta Lewandowskiego w tym sezonie. 11 kwietnia polski napastnik strzelił piętą decydującą bramkę w meczu Borussii Dortmund z Bayernem Monachium – dzięki niej Borussia jest o krok od tytułu mistrza Bundesligi. Tym bardziej że trzy dni później Borussia w kolejnym ważnym meczu pokonała Schalke 2:1, a bramkę zdobył inny Polak Łukasz Piszczek. Niemieckie gazety piszą o polskich „królach Dortmundu”. Polscy fani piłki nożnej też się ucieszyli, a potem zasmucili, że trzeba niemieckiego trenera i niemieckiej ligi, by polscy piłkarze odnosili takie sukcesy.
Niejeden kibic z Dortmundu wrócił do pobliskiego Bochum i dużo poważniejszych zmartwień. Niemiecka gospodarka kwitnie, ale Zagłębie Ruhry, serce przemysłowych Niemiec, krwawi. Amerykańscy właściciele Opla właśnie zapowiedzieli, że fabryka w Bochum, druga po flagowym zakładzie w Rüsselsheim, ma zostać zamknięta, a produkcja przeniesiona przypuszczalnie do Gliwic. Billigstandort, tanie miejsce produkcji, tak nazywają Polskę robotnicy z Zagłębia Ruhry. Standort to w Niemczech rzecz święta, ale Polska od dawna nie jest już na tyle billig, by same koszty pracy przesądzały o przenoszeniu fabryk. Dziś liczy się raczej to, że kultura pracy jest u nas podobna, a kraj dobrze znany.
Związki gospodarcze z Niemcami widać w Polsce na każdym kroku. Zakupy robimy w sieciach Lidl i Real, po telewizory jeździmy do Media Marktów i Saturnów, kosmetyki kupujemy u Rossmanna, a narzędzia w Praktikerze. W Polsce działają niemieckie koncerny prasowe (Axel Springer i Bauer), chemiczne (BASF i Linde), żywnościowe (Oetker i Bahlsen) i telekomunikacyjne (DeTeMobil), producenci części samochodowych (Magna) i silników lotniczych (MTU), nie mówiąc już o setkach małych i średnich firm.